TVN przestanie kłamać

W mojej rodzinie, podobnie jak w wielu polskich rodzinach, poglądy polityczne są różne. Niektórzy mówią o dramatycznym rozłamie z tego powodu, u mnie takiej tragedii nie ma. Z bliższymi i dalszymi członkami rodziny żyjemy w zgodzie. Niemniej dyskusji politycznych też nie ma. Każda próba rozmowy na ten temat kończyła się zawsze stwierdzeniem, że "TVN kłamie".

Nigdy nie rozumiałam, dlaczego telewizja kontrolowana przez rząd miałaby być jedyną wiarygodną w obiektywnej ocenie tegoż rządu. Owszem, były też inne media, które powtarzały tezy o doskonałości rządu. Ale były to inne media dotowane przez rząd, jak na przykład gazety regionalne, które hurtem wykupił Orlen. Przy próbach dociekania powodów fenomenu, że rządowe pieniądze czynią medium wiarygodnym, słyszałam zawsze proste wyjaśnienie: "TVN kłamie".

Czasy się jednak zmieniają. I to tak radykalnie, że TVN przestanie kłamać. To znaczy, moi dyskutanci w rodzinie przestaną mówić, że kłamie. Śmiem nawet postawić tezę, że niedługo zaczną się wręcz powoływać na TVN, wytykając coś nowemu rządowi (prawdopodobnie Tuska). Bo TVN, ale i wszystkie inne media niezależne od rządu nie przestaną tropić afer i nękać polityków trudnymi pytaniami. Nie dlatego, że ich dziennikarze są takimi patriotami (chociaż wcale im tego nie odbieram). Ale po prostu dlatego, że walczą o widza i starają się znaleźć sensację, która go przyciągnie.

Jednocześnie zmienić się ma TVP. To znaczy być może dalej będzie wychwalać rząd, ale już inny rząd. Dla dotychczasowych widzów będzie to nie do zniesienia. Zaczną więc szukać nowych źródeł informacji. Informacji takich, które ich usatysfakcjonują. I TVN może - choć dziś wciąż wydaje się to absurdalne - wydać się im atrakcyjny.

TVN należy do Amerykanów, a ci wiedzą, jak się robi interesy. Niewykluczone, że już dziś poczynili pewne kroki, przewidując zmiany w TVP. Skoro dotychczasowi pracownicy TVP będą zwalniani, telewizja ta będzie poszukiwać nowych. A gdzie ich znaleźć? Na przykład w TVN. Nowe TVP może nie dostanie 3 miliardów od nowego rządu, jak dostawała od starego. Ale na pewno będzie solidnym pracodawcą i zacznie stanowić pod tym względem konkurencję.

Sądzę, że nie jest więc przypadkiem, że w TVN pojawiło się ostatnio sporo nowych twarzy. Domyślam się, że są to ludzie, którzy do tej pory czekali na swą szansę, aby zaistnieć na ekranie. Być może pracowali nawet już w TVN, ale wciąż czekali. Asystując przy tworzeniu programów zdobywali jednak doświadczenie. W chwili pojawienia się konkretnej oferty z TVP zostania postacią pierwszoplanową, mogą zechcieć odejść. Szefowie TVN chcą ich na pewno zatrzymać, więc dają im w końcu szansę stanięcia przed kamerą, aby przekonać ich, że tu także czeka ich kariera.

TVN pokazał też już, że będzie nękał nowy rząd. To znaczy o ile nie spełnią się nadzieje (marzenia) premiera Mateusza Morawieckiego, że otrzyma w poniedziałek poparcie większości posłów. Ostatnio stwierdził, że nadzieje te wzrosły już do 30 procent. A pomógł mu w tym m.in. TVN. Przyznał bowiem mu rację, że nowa większość sejmowa (ale chyba nie ta większość, która ma poprzeć Morawieckiego, tylko jakaś inna większość) wywołała aferę wiatrakową. No, może dziennikarze TVN nie nazywają tego aferą, ale mówili o dużym błędzie.

Na czym ów afera - albo błąd - polegała? Na przedstawieniu projektu ustawy, która ma odblokować budowę elektrowni wiatrowych w Polsce. Przypomnę, że jedną z pierwszych ustaw PiS w 2016 roku było zastrzeżenie, że wiatraki można budować w odległości równej co najmniej 10-krotnej wysokości wiatraka. Taki zapis spowodował, że w Polsce nie można już było znaleźć miejsca na budowę elektrowni wiatrowych, nie mówiąc już o lokowaniu ich w wietrznych miejscach. W minionym roku PiS zmienił ustawę i pozwolił budować w odległości co najmniej 700 metrów. Niewiele to zmieniło, bo potencjalne miejsca na budowę to bodajże 2 procent powierzchni Polski.

Tymczasem eksperci wyliczyli, że gdyby elektrownie wiatrowe nie zostały zablokowane, w ubiegłym roku w ogóle nie byłoby kryzysu z węglem. Bo produkcja energii z wiatraków byłaby o tyle większa, że paniczny import węgla nie byłby już potrzebny. Nowa większość sejmowa przygotowała więc projekt, który miał odblokować możliwość budowy wiatraków. Ich odległość od zabudowań miała być uzależniona od hałasu, jaki wytwarzają. Tak, aby nie przeszkadzał mieszkającym po sąsiedzku ludziom.

Ale projekt przewidywał budowę nie tylko wielkich wiatraków przez wielkie firmy. Aby umożliwić stawianie mniejszych konstrukcji, np. przez spółdzielnie albo małe firmy dla własnych potrzeb, wprowadzono możliwość lokalizacji takich małych wiatraków nawet 300 metrów od zabudowań. No i podniósł się krzyk, że te 300 metrów to za mało.

To, że krzyczał Morawiecki, rozumiem. Ale on krzyczał też, że projekt przewiduje wywłaszczanie ludzi przez prywatne firmy. A to, jak to w jego zwyczaju bywa, było zwykłym kłamstwem. Ale o nieszczęsne 300 metrów zaczęli też dopytywać dziennikarze. Tak, z TVN też. I powstało wrażenie, że to rzeczywiście jakieś zagrożenie. A wrażenia w polityce są ważne. Dlatego większość sejmowa z projektu się wycofała.

Szkoda. Bo to był dobry projekt i bardzo potrzebny. Zapowiedziano powrót do niego, gdy powstanie nowy rząd. Ale teraz był w ustawie razem z zamrożeniem cen energii, co niemal gwarantowało podpis prezydenta Dudy. A jako oddzielna ustawa, może zostać zawetowana przez prezydenta, który mówi, że Polska będzie wydobywać węgiel jeszcze przez 200 lat.

Dołączenie odblokowania wiatraków do ustawy o zamrożeniu cen energii też zostało skrytykowane przez media. Tak, TVN też. Nazwano to "wrzutką" w stylu PiS. Tyle że wrzutki do ustaw przez PiS robione były dosłownie na kilka minut przed głosowaniem w Sejmie i natychmiast przyjmowane. Tutaj mieliśmy dopiero projekt, który nie został jeszcze poddany nawet pierwszemu czytaniu. Tak jakby wszyscy zapomnieli, że po to się właśnie czyta te projekty w Sejmie, żeby zgłaszać wątpliwości i ewentualne poprawki.

Szkoda. Wiatraki muszą poczekać. Zastanawiam się tylko, czy wszystkie kolejne ustawy, będzie PiS - ramię w ramię z TVN - oprotestowywał jako afery. Skrytykował już ustawę o zamrożeniu cen energii - bo czemu tylko na pół roku. Chociaż sam chciał je w ogóle odmrozić już 1 stycznia. Wynika to z budżetu, który przygotował. Jeszcze lepszy numer jest z podatkiem VAT na żywność, który miał być od nowego roku przywrócony. Po przegranych wyborach, premier Morawiecki stał się jednak orędownikiem zerowego VAT-u na żywność. I żąda tego od nowej władzy. Zapomniał tylko, że sam jest ciągle premierem i wystarczy zwykłe rozporządzenie ministra finansów, aby to zrobić.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!