Często słyszę, że Polacy mają narzekanie we krwi. Nie wiem, jak to w jest innych narodach - oczywiście poza amerykańskim, który jest zawsze zadowolony - ale rzeczywiście narzekania ostatnio słychać dużo. Ba, ja sama tu przecież ciągle narzekam. I dzisiaj znowu narzekam, że dookoła tyle narzekania.
Spróbuję jednak trochę się temu narzekaniu przeciwstawić. Na jednym z największych polskich portali przeczytałam, że w górach w tym sezonie jest tragedia. Nie chodzi o lawinę, choć i taka w Tatrach się przydarzyła. Katastrofalne są ponoć ceny, które lawinowo rosną. Na dowód opublikowane zostały "paragony grozy", tzn. pokazujące te właśnie wysokie ceny. Fakt, 50 zł za kubek grzanego wina na Gubałówce to bardzo dużo. Ale pamiętajmy, że chodzi o szczyt sezonu, szczytowo atrakcyjne turystycznie miejsce i w ogóle szczyt. A w kubku było prawie pół litra tego wina.
Portal przekonywał jednak, że ceny wystraszyły turystów. Nie. Wymiotły ich! I znowu na dowód pokazano nagranie ze słynnych Krupówek w Zakopanem. Pustka. Dosłownie. Na nagraniu widziałam chyba tylko dwie osoby. Rzeczywiście katastrofa.
Tyle, że niedawno też byłam na Krupówkach. Na zimowe ferie pojechałam wyjątkowo do Zakopanego i prawie co wieczór chodziłam po tym deptaku. Czasem było to nawet po godzinie 22 i za każdym razem widziałam tam tłumy. Może nagranie dla portalu było wykonane dużo później, ale pustą ulicę tłumaczono tym, że turyści do Zakopanego nie przyjechali. Nie wierzcie we wszystko, co pokazują w internecie.
Mi też nie musicie do końca wierzyć, ale ceny mnie również nie powaliły. Nie mówię, że były niskie. Zwykłe drugie dania w restauracjach na Krupówkach kosztowały przeważnie 40-50 zł, ale były też i bardziej wyrafinowane za dwa razy wyższe ceny. Półlitrowe piwo za 18-19 zł, grzane wino (200 ml) za taką samą cenę. A na deser kawa za 15-20 zł i gofr z owocami za 20 zł. Chociaż widziałam też szarlotkę z lodami za 44 zł.
Rodzina może więc na obiedzie łatwo zostawić kilka stówek. Ale w porównaniu z cenami w restauracjach w Warszawie to żaden szok. Więc przynajmniej warszawiacy - którzy zwykle na górali najbardziej narzekają - nie powinni narzekać. Zresztą powyższe ceny widzi się w wielu miastach Polski, szczególnie tych większych albo turystycznych.
Do restauracji w Zakopanem nie trzeba też wcale chodzić. Taniej jest wykupić noclegi z wyżywieniem. A praktycznie każdy pensjonat oferuje też dostęp do kuchni, gdzie można sobie coś przyrządzić. I chyba sporo ludzi z tego korzystało, bo w restauracjach kolejek nie było. Klientów miały wyraźnie mniej niż w poprzednich latach. No, ale pustej ulicy na pewno nie było.
Nie da się natomiast zaoszczędzić na wyciągach. Tu widać spore podwyżki. Trzygodzinny karnet kosztował 130 zł (ulgowy tylko o 10 zł mniej). Godzinna lekcja dla dziecka to wydatek aż 180 zł, a wypożyczenie nart i kasku - 50 zł na dobę. Do tego przekąski w karczmie na stoku po cenach z restauracji. Dobrze, że chociaż śnieg nam dopisał, bo teraz to już mamy wiosnę.
A skoro mamy wiosnę, to na traktory wsiedli rolnicy. Ale nie wyjechali w pole, tylko na autostrady i drogi ekspresowe, żeby je zablokować. Bo oni też narzekają. Zboża z zeszłego roku jeszcze nie sprzedali, bo rynek zalało zboże z Ukrainy i ceny nie pozwalają na sprzedaż z zyskiem. Rolnicy martwią się też innymi produktami i boją się o to, jak będzie wyglądać następny sezon. Do tego Unia Europejska chce wprowadzić Zielony Ład, który dokręca rolnikom śrubę. Jak tu nie narzekać?
Co ciekawe, narzekają też sprawcy tego zamieszania. Prawo i Sprawiedliwość, wraz ze swoim komisarzem ds. rolnictwa w UE chwaliło się, że Zielony Ład to jego program, który przyjęła cała Europa. Teraz żąda od nowego rządu, aby ten wspaniały program zablokował. I rozwiązał problem zboża, które pod rządami PiS wjeżdżało z Ukrainy. Teraz ci sami, którzy tego nie przypilnowali, pokrzykują w Sejmie: "Do roboty!" I narzekają, że ich wszystkich zaniedbań nowy rząd nie naprawił, choć miał na to już caaałe dwa miesiące.
Rozczulił mnie jeden z posłów PiS, występujący w telewizji. Na pytania dziennikarza o niedopilnowanie, aby ukraińskie zboże przejechało przez Polskę tylko tranzytem i wpuszczenie go na nasz rynek, żachnął się i zapropnował: nie rozmawiajmy o przeszłości. Niech się nowy rząd bierze do roboty i rozwiąże te wszystkie problemy. Nie pamiętam nazwiska tego posła, ale sposób jego wypowiedzi jest dość charakterystyczny dla wielu przedstawicieli PiS. Na przypominanie różnych afer odpowiadają: nie rozmawiajmy już o tym, rozmawiajmy o rządzie Tuska.
O rządach Tuska chcą też rozmawiać posłowie PiS w komisji śledczej do sprawy Pegasusa. Choć oprogramowanie trafiło do Polski dopiero za ich rządów. A przez osiem lat nie zdołali wykryć żadnej nielegalnej inwigilacji prowadzonej przez ich poprzedników. Narzekają jednak, że najnowsza komisja nie chce ich szukać w tamtych czasach, tylko zajmuje się Pegasusem.
Narzekają też przedstawiciele rządzącej obecnie koalicji. Wciąż wspominają, jak źle byli traktowani przez poprzednią władzę (traktowani też Pegasusem). Prezes Jarosław Kaczyński musiał więc im przypomnieć, że wcale tak źle nie było. Inwigilacja to jedno, ale "gdyby była dyktatura, to ci, którzy dziś rządzą, byliby po prostu na drugim świecie albo w więzieniach - tłumaczył prezes PiS. - W prawdziwej dyktaturze spotkałby ich los Nawalnego, który zmarł w więzieniu". No, skoro Tusk przeżył rządy Kaczyńskiego, to znaczy, że była demokracja. Nie ma co narzekać.
Ale rządząca koalicja zaczęła też narzekać na samą siebie. Jeden z szefów Lewicy, Włodzimierz Czarzasty poskarżył się w telewizji, że koalicjanci blokują ustawy. Lewica złożyła ustawę o legalizacji aborcji, ale liderzy Trzeciej Drogi - Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz - nie chcą jej popierać. Ci odpowiadają, że niczego nie blokują, tylko mają swoje pomysły - powrót do tzw. kompromisu z lat 90-tych, a potem referendum w sprawie aborcji. Tego z kolei nie chce Lewica. Czyli blokuje pomysły koalicjantów.
Narzekają więc w końcu także dziennikarze. Dopytują rządzących, jak to z tą aborcją będzie i nie mają jasnej odpowiedzi. Słyszą różne poglądy i nie wiadomo, który przeważy. Narzekają, bo przez osiem lat przyzwyczaili się, że wszyscy rządzący mieli jeden, wyznaczony przez partię pogląd. Naprawdę, jest na co teraz narzekać.