Skradziony show

Ależ się działo w tym tygodniu. W serialu wystarczyłoby na kilka odcinków. A tu wszystko leciało jednym ciągiem. W dodatku - nie tak, jak w serialu - trudno było przewidzieć, co się za chwilę wydarzy. Nie wiem, jaka była oglądalność, ale na pewno ogromna. Jeden z serwisów informacyjnych, z których korzystam, choć jest płatny i wcale nie tani, ewidentnie był przeciążony.

Zaczęło się już w poniedziałek, choć miało być spokojnie. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia konsultował się z różnymi autorytetami prawnymi w sprawie procedury wygaszania mandatów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, byłych szefów CBA skazanych na dwa lata więzienia. Ale cały show skradł mu - jak to się teraz w Polsce po amerykańsku mówi - warszawski sąd. Bo tego dnia odrzucił prośbę panów, aby kary nie wykonywać i nakazał doprowadzenie ich do więzienia.

Była już godzina 19, więc policja dała obu panom przespać się jeszcze w domu. Ale ci następnego dnia rano udali się do Pałacu Prezydenckiego, gdzie Andrzej Duda zaprosił ich na uroczystość mianowania swoich doradców. Niezwykły był wybór prezydenta, bo na przybocznych mędrców wybrał dwóch ludzi, którzy byli współpracownikami właśnie skazanych za nadużycie władzy Kamińskiego i Wąsika. Nie dlatego, że o tym nie wiedział. Ba, stwierdził nawet, że (ówczesna) współpraca z (obecnie orzeczonymi) przestępcami jest dowodem na "propaństwowy patriotyzm".

Nie wiem, czym się różni propaństwowy patriotyzm od takiego zwykłego. Może oznacza właśnie tę współpracę z przestępcami, bo taki zwykły patriota takimi kontaktami się brzydzi. Oczywiście prezydent nie nazywa skazańców przestępcami, ale bohaterami. Albo co jeszcze bardziej obrzydliwe - więźniami politycznymi.

Muszę się w tym momencie powtórzyć i napisać to samo, co przed tygodniem. Przytoczyłam wtedy słowa jednego z dziennikarzy, który przypomniał, że więźniami politycznymi są ludzie, którzy byli niewygodni dla władzy, więc władza stosowała wobec nich nielegalne podsłuchy, prowokacje, fałszowanie dokumentów. I w ten sposób fabrykowała dowody, na podstawie których wsadzano ich do więzienia. W przypadku Kamińskiego i Wąsika to oni byli tą władzą. I zostali skazani właśnie za nielegalne podsłuchy, prowokacje, fałszowanie dokumentów, za pomocą których do więzienia chcieli wsadzić niewygodnego dla władzy polityka, Andrzeja Leppera.

Ale prezydentowi wszystko się już pomieszało. Sam zresztą przyznał w swoim przemówieniu, że w całej tej sprawie nikt już nic nie rozumie. Dużo ludzi jednak rozumie, a problem ma doktor prawa Andrzej Duda. I ciągle powtarza, że on obydwu panów "uniewinnił". Niech ktoś mu wreszcie powie, że prezydent może najwyżej kogoś ułaskawić, to znaczy zwolnić skazaną osobę z zasądzonej kary. Oczywiście wtedy, jeżeli ta kara jest zasądzona. Bo dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok, każdy obywatel jest niewinny i łaski nie potrzebuje.

Prezydent Duda pogubił się tak bardzo, że musiał po cichu poszukać porady. Co ma czynić, chciał zapytać pierwszej prezes Sądu Najwyższego, Małgorzaty Manowskiej. Ta jednak była na zwolnieniu. W desperacji poszedł więc do niej do... domu. Korepetycje po cichu się nie udały, bo media się o tym dowiedziały. Ale nawet wtedy nie pojawiło się żadne oświadczenie, czego dotyczyło spotkanie dwóch tak ważnych organów państwa.

Toteż we wtorek mieliśmy haniebne widowisko. Policja przyszła rano do domów Kamińskiego i Wąsika, ale ich oczywiście nie zastała. Prezydent pochwalił się zdjęciami, że obydwaj są u niego. Policja obstawiła więc wszystkie wyjścia Pałacu Prezydenckiego i czekała na ich wyjście. Panowie wyszli, ale tylko na dziedziniec, żeby powiedzieć parę słów do dziennikarzy. Co ciekawe, powiedzieli, że wiedzą, iż są poszukiwani. Że wiedzą, że policja była u nich w domu. Że czeka przed pałacem. I dumnie oświadczyli, że się nie ukrywają. Po czym skryli się z powrotem w Pałacu.

Pałac Prezydencki nie jest obszarem eksterytorialnym. Należy do Polski. Tak więc tam również obowiązuje polskie prawo. Wiedzą o tym także fukcjonariusze Służby Ochrony Państwa, którzy chronią m.in. prezydenta. Dlatego współpracowali z policją i przekazali jej, kiedy prezydent z Pałacu wyjechał. A potem zaprowadzili policjantów do "nie ukrywających się" Kamińskiego i Wąsika.

Z zatrzymania skazańców i przewiezienia ich do więzienia policja nie robiła przedstawienia, jak to bywało za czasów rządu Kamińskiego i Wąsika (zgodnie z ich "procedurami", policjanci powinni byli wywlec ich z domu w kajdankach o 6 rano, nagrywając to dla telewizji). Ale media oczywiście i tak wszystko bacznie obserwowały. Śledziły każdy ruch policji, próbując przez przyciemniane szyby nieoznakowanych samochodów dostrzec, kto jest wieziony. Media śledziły zatrzymanych tak uważnie, jak śledzą każdy ruch prezydenta USA, gdy przyjeżdża do Polski.

Wtorkowe wydarzenia zepsuły przedstawienie - czyli po amerykańsku: skradły show - Jarosławowi Gowinowi. Tego samego dnia zeznawał on przed sejmową komisją śledczą do sprawy tzw. wyborów kopertowych. Choć opowiadał o skandalicznych zachowaniach władzy - pod przysięgą - pierwszy odcinek tego serialu był znacznie nudniejszy od filmu akcji z udziałem prezydenta i dwóch przestępców.

Pozostając w amerykańskiej konwencji językowej, największy show skradziony został Prawu i Sprawiedliwości. W środę miało rozpocząć się kolejne posiedzenie Sejmu, na które zapowiadano przyjście Kamińskiego i Wąsika, choć posłami już nie są. Szykowała się burda, bo marszałek Hołownia dezaktywował już ich poselskie legitymacje, a oni upierali się, że przyjdą obradować.

Ale w środę, Kamiński z Wąsikiem, zamiast w Sejmie, pojawili się na spacerniaku. Może zaraz z więzienia wyjdą, bo prezydent może wreszcie ich ułaskawić (chociaż prawnicy mówią, że taka procedura trwa wiele miesięcy; ale nie takie rzeczy prezydent już poprawiał). Ale nawet krótki pobyt w więzieniu będzie przydatny. Nie wiem, czy panowie zrobią sobie np. tatuaże, ale zdobędą pewne doświadczenie. A to może przydać się przy następnych wyrokach, bo teraz siedzą tylko za jedno przestępstwo z lat 2006-2007. A w latach 2015-2023 byli znacznie bardziej aktywni.

Na koniec dwa słowa o mediach. Może to paradoks, że pisząc w gazecie powiem: nigdy im do końca nie wierzcie. We wtorek, choć tak dużo się działo, nie przeoczyłam smutnej informacji. Przeczytałam na stronie Onet.pl, że "we wtorek 9 stycznia w godzinach popołudniowych zmarł ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski". Nie, nie chodzi o to, że jednak żyje. Niestety, odszedł. Ale miałam prawo mieć wątpliwości, bo informację o tym przeczytałam o... 11 rano.

Nie piszę o tym, żeby was rozśmieszyć, bo informacja była smutna. I prawdziwa, po późniejszej poprawce, że zmarł w godzinach porannych. Ale naprawdę, nigdy nie wierzcie mediom do końca.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!