Przepisy mają swoje konsekwencje

Wypadki się zdarzają. Ostatnio niestety dość często, w ostatnich dniach rozbił się nawet mały samolot, zginęło pięć osób. I chociaż w każdym przypadku można wskazać konkretną winną osobę, ja widzę też szerszy problem. Pisałam wam już o tym, ale wtedy tylko marudziłam, że nowe przepisy nie tylko nie poprawią bezpieczeństwa na drogach, ale wręcz je pogorszą. Jestem jakąś wiedźmą, bo moje proroctwa - niestety - się sprawdzają. Uwierzcie mi, że jak ludzie giną, wcale nie mam satysfakcji, że miałam rację. Zresztą nie tylko ja, bo podobnie mówią niemal wszyscy (a może nawet wszyscy), z którymi rozmawiam na ten temat.

W ubiegły piątek doszło do tragicznego wypadku w Krakowie. Osobowym samochodem pędziło przez miasto czterech młodych chłopaków, w wieku 20-24 lat. Kierowca stracił nad autem panowanie, wpadł w poślizg i doszło do strasznej katastrofy. Cała czwórka zginęła. Sprawa zrobił się głośna nie tylko z powodu czterech ofiar, ale również dlatego, że samochód prowadził syn dość znanej celebrytki.

W internecie rozgorzała dyskusja. Pojawiło się nagranie z miejskiego monitoringu. Widać na nim mężczyznę, który przechodził przez jezdnię w niedozwolonym miejscu chwilę przed wypadkiem. Pojawiły się głosy, że jego obecność wymusiła reakcję kierowcy i utratę panowania nad samochodem.

Wstępne oceny mówią jednak, że samochód wpadł w poślizg chwilę wcześniej. W dodatku jechał prawdopodobnie trzy razy szybciej niż pozwalało na to ograniczenie do 40 km/h. Gwałtowny manewr mogła wymusić obecność tymczasowych barierek na środkowym pasie jezdni, które kierowca pewnie próbował ominąć.

Nie mnie rozstrzygać o przyczynach tego wypadku. Ale pieszy, który przechodził sobie w poprzek dwujezdniowej drogi, gdzie jedna z jezdni miała w tym miejscu aż cztery pasy, to po prostu zgroza. Nie chodzi mi o ten konkretny przypadek. I powtórzę, że pewnie to nie pieszy wywołał opisaną wyżej tragedię. Ale widać tu jak na dłoni, jak piesi zachowują się na polskich ulicach. Drogi są dla nich! Nawet czteropasmowa jezdnia bez przejścia dla pieszych nie stanowi dla nich przeszkody.

To oczywiście nie jest pojedynczy przypadek. Zaledwie trzy dni później, w Lubinie doszło do kolejnego wypadku. Tu też monitoring pokazał kompletnie lekceważące zachowanie pieszego. Była nim 66-letnia kobieta, która przechodziła przez przejście dla pieszych, ale na czerwonym świetle. I znowu była to droga dwujezdniowa, a więc taka, na której samochody jadą zwykle dość szybko.

Samochód jadący po pierwszym pasie zdołał się przed kobietą zatrzymać. Ta jednak szła dalej i gdy wyszła zza tego samochodu na drugi pas, uderzył w nią inny pojazd, w dodatku mały bus. Kobieta przeleciała w powietrzu ok. 10 metrów, zanim bezwładnie spadła na asfalt. Nie wiem, czy przeżyła.

Ten przypadek stał się także głośny i ponownie nie tylko ze względu na jego dramaturgię. W mediach komentowano bierność świadków zdarzenia. Kobieta, która na tym samym przejściu dla pieszych czekała na zielone światło, gdy zobaczyła co się stało, odwróciła się i poszła w drugim kierunku. Żaden z kierowców samochodów, które zatrzymały się przed przejściem, nie wysiadł z samochodu. Zrobił to jedynie kierowca busa, który jednak najwyraźniej był w szoku, bo chwiejnym krokiem doszedł do krawężnika i na nim usiadł (był trzeźwy). Dopiero po dłuższej chwili, leżącą na jezdni kobietą zainteresowali się inni przechodnie.

Nieudzielenie pomocy jest nie tylko moralnie naganne, ale też karalne. Zwracam jednak ponownie uwagę na zachowanie pieszego. W niebezpiecznym miejscu przechodzi na czerwonym świetle, mimo nadjeżdżających samochodów. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że robi to 66-letnia osoba. Dziś jest może inaczej, ale kiedyś wszystkie dzieci do znudzenia uczono, jak należy przechodzić przez ulicę. Jak należy się rozglądać w każdym kierunku i jak zachować ostrożność. 66-latka miała to zapewne wpojone.

Co się więc stało? Skąd się bierze ta niezwykła niefrasobliwość pieszych? Nie przedstawię na ten temat żadnych badań, ale powód wydaje się dość oczywisty. Wprowadzone niedawno przepisy dały pieszym zdecydowanie większe uprawnienia. Mają pierwszeństwo już nie tylko na przejściu dla pieszych, ale od momentu, gdy się do niego zbliżają. Kierowca ma obowiązek zauważyć, że pieszy ma zamiar przejść przez jezdnię i zatrzymać się, aby mu to umożliwić.

Przepis miał zwiększyć bezpieczeństwo przechodzenia przez jezdnię. Przepowiadałam, że będzie odwrotnie i niestety już w pierwszym roku obowiązywania nowych zasad liczba śmiertelnych wypadków na przejściach wzrosła. Chociaż z moich subiektywnych obserwacji wynika, że kierowcy rzeczywiście znacznie ostrożniej podjeżdżają do przejść dla pieszych.

Sami piesi czują się jednak na nich absurdalnie bezpieczni. Wielokrotnie wchodzą na jezdnię nie zwracając w ogóle uwagi, czy coś nie nadjeżdża. Czy kierowca nadjeżdżającego samochodu zauważył ich zamiar i czy w ogóle ma szansę się zatrzymać. To oczywiście moje subiektywne odczucia. Ale dokładnie takie same odczucia mają wszystkie osoby, z którymi rozmawiałam na ten temat.

Przepisy mają swoje konsekwencje. Wprowadzanie do kodeksu nowych zapisów to nie jest tylko polityczna gra. To wpływa na nasze życie. W skrajnych przypadkach ludzie giną. Podobnie stało się z zaostrzeniem przepisów dotyczących aborcji. Rozumiem chęć obrony nienarodzonych dzieci. Ale przepisy mają konsekwencje. Lekarze wstrzymują się z usunięciem martwego płodu, obawiając się posądzenia o dokonanie nielegalnej aborcji. Kobiety umierają w ich obecności.

Przepisy mają konsekwencje też w sprawie Mariki. To kobieta, która razem z innymi trzema osobami usiłowała wyrwać torbę w kolorach LGBT uczestniczce manifestacji w 2020 roku. Jej czyn został zakwalifikowany jako chuligański, a to spowodowało, że podpadła pod zaostrzone przepisy. Minimalny wyrok, jaki sąd mógł wydać, to trzy lata więzienia.

Takie przepisy przeforsował minister Ziobro, który zawsze gra twardego szeryfa. Tym razem okazał się jednak - używając jego własnej nomenklatury - miękiszonem. Uznał, że Marika jedynie wyrażała swoje poglądy i nie powinna iść za to do więzienia. Nakazał przerwanie odbywania przez nią kary (przesiedziała rok) i do Sądu Najwyższego skierował skargę nadzwyczajną w jej sprawie.

Co ciekawe, podległy Ziobrze prokurator żądał aż sześciu lat więzienia dla Mariki. Sąd wyznaczył najmniejszą możliwą karę, ale pan minister oburzył się nie na swojego prokuratora, ale na sąd. Uznał, że wydał wyrok... polityczny.

Zapewne Ziobro pozostałby twardzielem, gdyby to osoba LGBT wyrywała komuś torbę. Mógłby wtedy przypomnieć, że właśnie ze względu na takie bandyckie zachowania zaostrzył przepisy. A przepisy mają swoje konsekwencje.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!