Niepotrzebne obietnice

Nikt ci tyle nie da, ile my obiecamy. Ta maksyma jest naczelną maksymą każdej kampanii wyborczej. A kampania rozpoczęła się już u nas na całego. Obietnice sypią się więc od lewa do prawa. "Od lewa do prawa" to takie powiedzenie. Ale w tym przypadku chodzi o różne opcje polityczne. Bo obiecują wszyscy - od lewicy do prawicy.

Najmodniejszą obietnicą są ostatnio mieszkania. Nieprzypadkowo. Własne mieszkanie czy dom to dla każdego duża sprawa. Ale po podwyżkach stóp procentowych dla wielu ludzi, którzy przymierzali się już do zakupu własnego lokum, stało się to mrzonką. Cierpią też ci, którzy mieszkanie już kupili, bo spłaty kredytów poszły w górę - niektórym o połowę, innym nawet dwukrotnie. Muszą teraz mocno zaciskać pasa, żeby swojego największego skarbu nie stracić.

Ale najbardziej zrozpaczeni są ludzie młodzi. Ich marzenia o własnym M-3 (małżeństwo + dziecko) legły w gruzach. Przez wyższe stopy procentowe utracili zdolność kredytową, bo banki oceniają, że nie dadzą rady płacić wysokich miesięcznych rat. Pożyczki nie dostaną, choćby zapewniali, że tego pasa będą zaciskać jeszcze mocniej niż ich rodzice.

Na szczęście mamy rok wyborczy. Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło, że choć inflacja ciągle szaleje - w lutym przekroczyła już 18 procent - zapewni młodym ludziom kredyt na zaledwie 2 procent. Przynajmniej na pierwsze 10 lat. Młodym, to znaczy do 45 lat (fajnie, sama poczułam się od razu młodsza). Premier Morawiecki obliczał na konferencji prasowej, że spłaty pożyczki 320 tysięcy złotych wynoszą 3300 zł miesięcznie. Ale w rządowym kredycie już tylko 1800 zł.

Hmm. To wygląda na obliczenie rozmiarów własnej porażki polityki fiskalnej. Bo cel inflacyjny NBP to 2,5%, ale inflacja wynosi 18%. Więc zamiast płacić za kredyt 1800 zł, trzeba płacić 3300 zł. No, ale rząd teraz wszystko naprawi i kredyt będzie na 2%, a nie 18%. I miesięczne spłaty wyniosą tylko 1800 zł. Kto się na taką obietnicę nie skusi?!

Może się okazać, że nikt się nie skusi. Bo Platforma Obywatelska też obiecała, że młodzi ludzie dostaną kredyt na dom czy mieszkanie. Ale nie będzie z nich zdzierać 2 procent. Da im 0 procent. Słownie: zero. No i co? Kto się na taką obietnicę nie skusi?

Może nikt. Hanna z Grzegorzem już tę sprawę przedyskutowali.
- Haniu! Będziemy jednak mogli kupić sobie mieszkanie! Rząd wprowadza kredyty na 2 procent!
- Słyszałam. Ale przecież niedługo będą wybory. Jak się władza zmieni, to co wtedy?
- To jeszcze lepiej. Jak wygra PO, weźmiemy kredyt na zero procent.
- Na zero? Grzesiu! To może poczekajmy jeszcze trochę? Może ktoś da lepsze warunki?

Hania dobrze kombinuje. Do wyborów jeszcze daleko, niewykluczone, że jakaś partia spróbuje przebić dwóch największych graczy na politycznej scenie. Wszak sam premier Morawiecki zauważył, że "łatwo mieć pomysły". Tak skomentował mieszkaniowe propozycje konkurencji. I znowu się pogrążył, bo sam musiał przyznać, że poprzedni projekt PiS budowy stu tysięcy tanich mieszkań okazał się kompletną klapą. Taki był pomysł, a przecież łatwo mieć pomysły. Więc teraz jest następny.

Dla PO też było łatwo wpaść na pomysł swojego projektu. Nie trzeba się było wysilać, żeby wymyśleć, co będzie lepsze od kredytu na 2 procent. Były różne koncepcje - 1 procent, 1,5 procenta, 0,5 procenta... Wygrała najlepsza: 0 procent.

Ja tylko się zastanawiam, po co to wszystko. Czy to rzeczywiście ma przekonać wyborców do swojej partii? Nie chodzi mi o to, że ludzie nie wierzą w wyborcze obietnice. Wierzą. Wszyscy lubimy słuchać dobrych wiadomości. A kiedy, jak nie w kampanii wyborczej mamy się cieszyć, że w końcu będzie lepiej? Słuchamy i wierzymy. Chcemy wierzyć.

Problem jednak w tym, że słuchamy tylko swoich. Przecież "tamci" kłamią. Dlatego wierzymy tylko "naszym". Może nie spełnią swoich obietnic, ale to "nasi". Ich niespełnione obietnice są o wiele lepsze od niespełnionych obietnic "tamtych".

Zresztą nawet spełnianie obietnic nic by nie zmieniło. Gdyby wyborcy rzeczywiście mieli kierować się tym, kto jaki program wprowadza, to sprawa byłaby prosta. Głosowaliby na tego, kto ma lepszy program. Ale czy ktoś z was uwierzy, że znajdzie się choć jeden zwolennik PiS, który zagłosuje na PO, bo ta partia da kredyt na 0, zamiast na 2 procent?

Wszystkie te wyborcze obietnice są dla mnie śmieszne, bo nic nie zmieniają. Nikogo na swoją stronę nie przeciągną. Na dowód przytoczę wyniki ciekawego badania poglądów politycznych. Zapytano w nim m.in. osoby, które głosowały na PiS, ale nie zamierzają już tego robić, o powody zmiany zdania. Tylko 3 procent z nich powiedziało, że wolą teraz inną partię. A dziesięć razy więcej stwierdziło po prostu "nie wiem".

Większości ludzi nie ruszają ani programy partii, ani obietnice, ani nawet afery, choćby korupcyjne czy złodziejskie. Wśród ludzi, którzy odwrócili się od PiS, na afery jako powód wskazało... 4 procent.

Nic więc dziwnego, że poparcie dla poszczególnych partii zmienia się w bardzo niewielkim zakresie. Przeważnie tylko dlatego, że ktoś się z jakiegoś powodu zniechęcił do "swoich" i nie popiera już nikogo.

A zniechęcić wcale nie jest łatwo. Wobec ogromu negatywnych informacji o politykach ludzie tak się znieczulili, że żadna afera ich już nie rusza. Wybaczają wszystko. Bo każdy chce jednak mieć "swoich". Wygląda na to, że lepiej mieć ojca pijaka i matkę złodziejkę, niż być sierotą.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!