Najprostszy test na wirusa i inne migawki z Zimowej Stolicy Polski

Ponieważ - głównie z powodu pandemii - od wielu dni przebywam na wyjeździe i na czymś w rodzaju przedłużonego weekendu, jestem w takim też nastroju...

Stąd też moja słaba aktywność na niwie i absencja na miedzy. Ale wiem, że Redakcja jest ciekawa wiadomości z Polski...

No to donoszę, cokolwiek osobiście. Ostatnio coraz częściej testuję się na obecność. Tzn. test, jakiemu się poddaję, jest właściwie testem na utratę/obecność smaku, a nie na obecność samego wirusa. Ale jak wiemy, tytuły są coraz częściej nieadekwatne w stosunku do treści (klikalność, zasięgi, kwoty...).

Test jest bardzo przyjemny, niedrogi, rzekłbym wręcz zdrowy (patrz fotografia poniżej). Nie są potrzebni żadni fachowcy do aplikacji ani specjalne instrukcje. Ogólnie bez trwałych skutków ubocznych. Są czasem po nim lekkie powikłania, ale ból głowy szybko przechodzi na świeżym powietrzu.

Co najważniejsze mogą go stosować również ci, co "nie wierzą" w wirusa.

U mnie za każdym razem wynik negatywny. Ale strzeżonego Pan Bóg strzeże, a ze zdrowiem nie ma żartów...

Przy okazji, uwaga dla tych, co nie chcą się zaszczepić, ani dawać kłuć: " wirus to okrągła struktura z... kolcami."

Oferta rozrywki w górach bywa sprzeczna.


Jak widać z etykiet (patrz fotografia powyżej), ewakuowałem się wraz z częścią rodziny na Podhale, a dokładnie do "zimowej stolicy Polski", jak od dawna nazywane jest Zakopane. Dla niektórych jest dodatkowo całoroczną stolicą obciachu i żenady czyli tandetnej rozrywki, podróbek sztuki ludowej, plastikowych pamiątek, smrodu smażonej kiełbasy i spalin z busików gnających z turystami i wczasowiczami. Ja jednak uważam, że można tam nadal znaleźć ciekawe rzeczy, poza tym to miasto jest najlepszym miejscem do wyjścia w góry po polskiej stronie Tatr.

Czytaj także: Opowieści płaczącej księżniczki

Modne też jest narzekanie na drożyznę i góralską pazerność. Ale spotkałem się też z nieoczekiwaną bezinteresownością. Dam jednak przykład dość śmiesznej pazerności zdecydowanie na granicy groteski czy parodii.

Kilka lat temu jechałem dorożką (czyli z fiakrem) Doliną Kościeliską, właściwie bardzo rzadko korzystam z tego środka lokomocji, ale byłem z osobą nie całkiem sprawną. Woźnica zainkasował sporą stawkę (chyba ze 150 złotych - "trzymają ceny" i wzajemnie się kontrolują), ale mniej więcej w połowie drogi tak do mnie zagaduje zagaduje: "ponie dołóżcież jeszcze 20 złotych to wom powim, jak się tamto góra nazywa". Nie skorzystałem, bo po Tatrach łażę od prawie czterdziestu lat i jestem zorientowany...

Za to z taksówkarzami można sobie nieraz pogadać sympatycznie. Może rodaków z USA to zainteresuje, bo związki Podhala z Ameryką są oczywiste. Dowiedziałem się ostatnio, że mają w Zakopanem jakby swój specjalny kod. Np. na zmotoryzowanego przybysza z Limanowej (a ci znani są często z nieszablonowego podejścia do przepisów drogowych) - wyposażonego w tablice rejestracyjne KLI mówią KaLIfornijczyk (albo, że z Cleveland). Z kolei auta z rejestracją KNS (Nowy Sącz) są określane - Kansas.

Zakazy w górach nie cieszą się popularnością.


Zaś sąsiedzi z Nowego Targu (mimo, że - sam dawno to słyszałem - jest nazywany Nowym Jorkiem) z tablicami KNT - po prostu: Kuśnierz Na Trasie, co do niedawna było skrótem bardzo adekwatnym.

Czytaj także: Jak Amerykanie chcieli szpiegować Rosjan

Na koniec odniosę się do tradycyjnego góralskiego pojęcia - ślebody - oddaje ono szczególne umiłowanie wolności przez Podhalańczyków, skutkiem czego prawo się, że tak powiem za księdzem Tischnerem, "się nie bardzo przyjęło" (szczególnie budowlane - dodam od siebie na podstawie obserwacji własnych).

Otóż luźne podejście do przepisów udziela się w tym magicznym miejscu turystom. Nie tak dawno, po poluzowaniu obostrzeń pandemicznych doszło na Krupówkach do demonstracyjnych bliskich spotkań najwyższego stopnia, bratania się bez maseczek, śpiewów, lekceważenia policji. Niestety, w efekcie tańczyć już nie można (patrz pierwsza fotografia).

Zakopane jest jedynym znanym mi miejscem, gdzie mogę kupić piwo nalewane do plastikowego kubka "na wynos" i po prostu wypić je parę metrów dalej, na ulicy. Turyści wzorując się na gospodarzach nie przestrzegają też - co oczywiste, kierując się tzw. genius loci (duchem miejsca) - przepisów Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Jedynie konie przepisowo mają zakładane maseczki i chętnie je noszą, ale przynętą jest w nich siano, owies lub może tradycyjny obrok. Ale to już wieloletnia tradycja bata i marchewki. Się sprawdza. A klapki na końskich oczach (też tradycyjne) już niepotrzebne. Worek z owsem wystarcza...

Czytaj także: Narty a sprawa polska - felieton o sporcie narodowym

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!