W tym tygodniu pożegnaliśmy prekampanię i zaczęliśmy kampanię wyborczą przed wyborami prezydenckimi. Te dwa okresy różnią się od siebie tylko tym, że teraz sztaby wyborcze będą musiały dokładnie rozliczać wydawane pieniądze. A czym grożą błędy w tych rozliczeniach, wszyscy już dobrze wiedzą. Partie traciły wiele milionów złotych subwencji tylko dlatego, że na jakimś przelewie wpisały zły numer konta.
Prawo i Sprawiedliwość ciągle czeka na pieniądze, chociaż Państwowa Komisja Wyborcza dostrzegła w partyjnej kampanii wyborczej znacznie więcej niż drobne "błędy". Odmówiła wypłacenia subwencji, ale po złożeniu przez PiS odwołania wydała w końcu uchwałę, z której nie wynika, czy minister finansów ma pieniądze wypłacić, czy nie. Minister śle więc kolejne listy do PKW z prośbą o jasną decyzję. Ale przewodniczący Komisji Sylwester Marciniak pyta, jakim prawem to robi? To znaczy jaka jest podstawa prawna jego pytania.
Ja bym odpowiedziała, że podstaw jest wiele. Po pierwsze, organy państwa mają obowiązek ze sobą współpracować. Po drugie PKW jest zobowiązana do decyzji w sprawie pieniędzy. A uchwała taką decyzją nie jest, bo dwa jej punkty sobie przeczą. Po trzecie wreszcie, minister musi działać zgodnie i w granicach prawa. A wobec braku jasności, co będzie zgodne z prawem - wypłacenie pieniędzy czy nie - musi zmierzać do ustalenia zgodności swoich działań z prawem. Podstaw prawnych znalazłoby się pewnie więcej, ale jak pan Marciniak chce odbijać piłeczkę, to go pewnie nic nie przekona.
Tymczasem wraz z rozpoczęciem kampanii wyborczej, zacznie się też zbieranie podpisów. Bo każdy kandydat na prezydenta musi pokazać 100 tysięcy podpisów polskich obywateli, którzy go swoim nazwiskiem poparli.
Obywatele mogą przy tym popierać kilku kandydatów, a nawet wszystkich. Prawdziwa wolność. Ich podpisy potrzebne są tylko do zarejestrowania kandydata i w żaden sposób nie będą wpływać na wynik wyborów. Ale prawdziwość podpisów nie będzie przyjmowana na wiarę i będzie uważnie sprawdzana. Część z nich jest zwykle odrzucana. Sztaby wyborcze starają się więc zebrać więcej niż 100 tysięcy podpisów, żeby mieć zapas.
Znacznie większe emocje niż ogłoszenie rozpoczęcia kampanii wyborczej, wywołał raport specjalnego zespołu prokuratorów. Aż się wierzyć nie chce, co ustalił. Niektórzy zresztą naprawdę nie wierzą. Zespół przegląda sprawy z prokuratur w całej Polsce, wobec których ma podejrzenia, że były prowadzone niezgodnie z procedurami. A mówiąc wprost, były sterowane politycznie - jedne były umarzane lub przynajmniej zamrożone, inne wręcz przeciwnie, przeciągane bez żadnego powodu.
Nietrudno zgadnąć, że przeciągane były te, które dotyczyły politycznych przeciwników lub krytyków. Zwróciłam uwagę, że prowadzono na przykład sprawę Leszka Balcerowicza za rzekome nieprawidłowości związane z jego działką z... roku 2002. Skończyło się to niczym, ale inni mieli więcej kłopotów. Byli ciągani na przesłuchania, a nawet tymczasowo aresztowani.
Natomiast sprawy dotyczące ówczesnej władzy oraz osób jej sprzyjających nie mogły się doczekać skierowania do sądu. Wiele z nich trafiło do słynnego garażu w Lublinie, gdzie chomikował je posłuszny prokurator Ziarkiewicz. Niechcący zrobił dobrą robotę, bo teraz wiele spraw i dokumentów można było znaleźć w jednym miejscu.
Zespół prokuratorów zapowiada powrót do wielu spraw, o których już pewnie zapomnieliśmy. Jest wśród nich niedoszła budowa dwóch wieżowców przez Jarosława Kaczyńskiego i oskarżenie go o oszustwo przez biznesmena z Austrii, który miał inwestycję realizować. Prezes PiS nawet nie został wtedy przesłuchany. Inna głośna sprawa to wypadek limuzyny premier Beaty Szydło. Tu dowody na płycie CD uległy zniszczeniu, a rzetelnego zbadania roli w wypadku nie doczekali się funkcjonariusze BOR.
Raport powstał po przejrzeniu 200 spraw (docelowo ma być sprawdzonych 600), z których aż 163 uznano za prowadzone niewłaściwie. Kilkudziesięciu prokuratorów będzie miało kłopoty. Przestępstwa politykom będzie trudniej udowodnić, chyba że sami prokuratorzy będą się bronić, że wykonywali ich polecenia. Ale nawet w takiej sytuacji nie wierzę w ostateczne rozliczenie ich mocodawców. Sprawy będą ciągnęły się latami. W międzyczasie zmieniać się będzie władza i nie każda będzie zainteresowana kontynuacją tych rozliczeń. Bo oskarżani politycy mają przecież swoich wyborców, którzy niechętnie uwierzą w to, że ich wybrańcy okazali się przestępcami. Zwrócą się więc przeciwko tym, którzy ich o to oskarżają.
Ciekawa jestem natomiast, czy wyborcy uwierzą w to, co wydarzyło się na Jasnej Górze. W ubiegłą sobotę, do sanktuarium przybyła pielgrzymka kibiców. Po nabożeństwie część z nich udała się do sali ojca Augustyna Kordeckiego, gdzie odbyło się spotkanie z kandydatem na prezydenta Karolem Nawrockim. Nie wiem, czemu w takim miejscu uprawia się politykę, ale to jeszcze nie było najgorsze.
Obecni na sali skandowali hasła o "czerwonej hołocie", co panu Nawrockiemu w ogóle nie przeszkadzało. Gdy później pytano go o to, oburzył się: "Zachciało wam się cenzurować hasła na stadionach". Nie wiem, w jakim stanie był pan Nawrocki, ale najwyraźniej nie miał świadomości, gdzie się znajduje. Albo nie zauważył, że Jasna Góra stadionem nie jest.
Ciekawe były też tłumaczenia polityków PiS, broniących jego spotkania z kibicami, czy też raczej kibolami. Przekonywali, że Nawrocki ich zna od dawna i wcześniej już uczestniczył z nimi w takich imprezach. Tym się ma chwalić przyszły prezydent?
Ojcowie Paulini, którzy zarządzają Jasną Górą, nie powinni pozwalać na wprowadzanie tam polityki. A już na pewno nie powinni dopuścić do zrobienia tam stadionu, w najgorszym tego słowa znaczeniu. Oburzają mnie jednak także komentarze, że Kościół w ogóle nie powinien się wypowiadać w sprawach politycznych. A przy okazji każdej takiej afery, jak ta z Nawrockim, od razu takie komentarze się pojawiają. Taki efekt przynosi pchanie się polityków do kościołów.
Polityków na ambonie być nie powinno. Ale z ambony mogą jak najbardziej płynąć słowa o tym, co jest złe, a co dobre. Jeżeli Kościół naucza, że życie człowieka jest najwyższą wartością, ma prawo wypowiadać się przeciwko aborcji. Tak jak wypowiadają się liczne organizacje na przeróżne tematy. Ostatnio myśliwi sprzeciwiali się wprowadzaniu okresowych badań dla posiadaczy broni. Nikt się nie bulwersował, że wtrącają się do polityki. A Kościół miałby nie mieć prawa zabierać głosu w sprawach moralnych? Ja od Kościoła tego wręcz oczekuję. A od polityków - trzymania się od Kościoła z daleka. Mogą iść na mszę, nawet pokazać się i usiąść w pierwszej ławce. Ale swoje wiece niech organizują gdzieś indziej.