Co nam mówią mądrzy przywódcy?

W ubiegłą sobotę dwie największe partie zorganizowały sobie imprezy - jedna konwencję, druga kongres. Nigdy mnie takie imprezy nie ciekawiły i zastanawiam się, kogo w ogóle ciekawią. Rozumiem, że partyjni działacze chcą się tam pojawić. Trzeba się pokazać, zagadać do najważniejszych ludzi, zrobić sobie z nimi fotkę i od razu w terenie jest się kimś. Ale komu chce się to oglądać w telewizji?

Okazuje się, że tacy są. To dziennikarze, którzy słuchają kolejnych przemówień z tzw. dziennikarskiego obowiązku. I bardzo dobrze, bo z wielu godzin partyjnej gadki wyciągają najbardziej znamienne słowa. Dzięki temu dowiadujemy się o naszych - albo nie naszych - politykach ciekawych rzeczy. Albo nieciekawych, jak to było w ubiegłą sobotę.

Zacznijmy od konwencji Koalicji Obywatelskiej, bo ta zaczęła się pierwsza. Największym zainteresowaniem cieszyło się oczywiście wystąpienie szefa, czyli Donalda Tuska. Premier mówił długo i o wielu rzeczach. Ale na szczęście pracowali - z obowiązku - dziennikarze. I wycisnęli z tego jedno sformułowanie, które dostarczyło im materiału nie tylko na relację z konwencji, ale na wiele następnych dni.

Mówiąc o kwestiach bezpieczeństwa i problemach na granicy z Białorusią, Tusk zapowiedział "czasowe terytorialne ograniczenie prawa do azylu". Trzeba przyznać, że facet potrafi zaskoczyć. Na jego słowa zbaranieli nawet członkowie KO. Dopytywani, co właściwie znaczą, kombinowali różne rzeczy, ale nic sensownego nie potrafili powiedzieć.

Konkretną opinię zaczęli natomiast wyrażać działacze na rzecz praw człowieka. Jak można odmówić komuś prawa do azylu? To przecież łamanie Konstytucji i różnych praw międzynarodowych! I przede wszystkim - to niemoralne. Jak trafi do nas człowiek uciekający przed prześladowaniem, nie można mu odmówić pomocy.

Tusk zaczął tłumaczyć we wpisach w internecie, że bezpieczeństwo Polski jest najważniejsze. I że nie będzie go z nikim negocjował. Ale będzie przekonywał do swojego punktu widzenia Unię Europejską, bo ochrona polskiej granicy jest również ochroną zewnętrznej granicy UE. Podał też, że podobne ograniczenie wprowadziła Finlandia, która graniczy z Rosją.

Kiedy opadły pierwsze emocje, dziennikarze zaczęli dokładniej analizować słowa Tuska. Zwracając uwagę m.in. na to, że chodzi o "ograniczenie", a nie odmowę. Ale i tak nikt nie wiedział, co to dokładnie znaczy. Uznano więc, że trzeba poczekać na konkretne rozporządzenia, żeby ocenić, czy to jest moralne, czy nie. We wtorek rząd podjął już uchwałę o polityce migracyjnej, w której znalazła się "możliwość" ograniczenia prawa do azylu. Ale to ciągle nic konkretnego, trzeba więc czekać, jak to będzie wyglądać w praktyce.

Moim zdaniem, Tusk zastosował metodę Jarosława Kaczyńskiego. Ten bardzo często rzuca jakieś ogólne hasło, aby zobaczyć jakie wzbudza reakcje. I dostosować potem do nich swoje właściwe działanie. Słowa Tuska też mogły być takim balonem próbnym, który ma przygotować opinię publiczną na jakieś nowe pomysły. Mogą być radykalne, ale jeśli będą nie aż tak radykalne, jak oryginalny pomysł, mogą wydać się akceptowalne. A niektórzy wręcz przyklasną Tuskowi, że "nie pozwolił" na niemoralne działania.

Zagrywka Tuska była też efektywna politycznie. Kompletnie zaskoczyła opozycję. To przecież Prawo i Sprawiedliwość zawsze straszyło granicą i stawało okoniem wobec regulacji Unii Europejskiej. A tu nagle Tusk jest ostrzejszy od nich. Czym teraz mają przekonywać do siebie wyborców?

Pomysłów jest oczywiście wiele i jak z rękawa sypnął nimi na kongresie Jarosław Kaczyński. Słusznie zauważył, że granica z Białorusią jest dla większości Polaków daleko. Trzeba więc postraszyć zagrożeniem tam, gdzie mieszkają, wewnątrz Polski. Prezes PiS stwierdził, że przez nową władzę zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Przytaczając przykład Warszawy ujawnił, że dzielnicowi ostrzegają teraz mieszkańców, żeby zamykać drzwi. A przecież warszawiak Kaczyński pamięta, że przedtem "nie zamykało się drzwi, nawet na noc".

Z tego co wiem, nawet najstarsi warszawiacy nie pamiętają takich czasów, żeby w tym mieście nie trzeba było zamykać drzwi na klucz. No tak dobrze nie było. Może dawniej na wsi ludzie czuli się tak bezpiecznie. Ale nie w dużych miastach. Ja jednak wierzę, że prezes mówił swoje słowa szczerze. Żoliborz przez ostatnie 8 lat był pewnie bezpieczny. A już na pewno ta okolica, gdzie mieszka prezes. Dziesiątki radiowozów i pieszych patroli wokół jego domu mogła dać poczucie bezpieczeństwa. Chociaż ciekawa jestem, czy pan Kaczyński rzeczywiście nie zamykał swojego domu, gdy wychodził.

Straszenie, że "teraz" to trzeba drzwi zamykać, to jednak mały kaliber. Większym jest zagrożenie ze strony innych państw. Skoro Tusk się umocnił na Wschodzie, to Kaczyński sięgnął po wroga z Zachodu. Stwierdził, że "marzeniem niemieckich imperialistów" jest to, że "głupi Polacy będą czarną siłą roboczą". Wyrażenie "głupi Polacy" powtarzał kilkukrotnie, użył nawet słowa nawiązującego do języka rosyjskiego - "zduraczenie" (durak - ros. głupek).

Trochę się więc mu to pomieszało - grożąc Niemcami ostrzega rusycyzmem. Ponadto Polacy będą w Niemczech czarną siłą roboczą dopiero wtedy, gdy wyjdziemy z UE. A do tego akurat przymierza się PiS. Na kongresie przyłączyła się do tej partii Suwerenna Polska, a w umowie zjednoczeniowej wpisano m.in., że w razie zmian unijnych traktatów (nie określono jakich zmian, więc to może być nawet jakaś nieistotna zmiana), przeprowadzone zostanie referendum w sprawie wyjścia z UE.

Wpisano też potrzebę zmiany konstytucji. Kaczyński już wcześniej mówił, że "potrzebny jest nowy akt zasadniczy, być może zastępczy, uchwalony w oczekiwaniu na większość dwóch trzecich". Do zmiany konstytucji potrzeba jest w Sejmie zgody dwóch trzecich posłów. Ale prezes PiS wprost zapowiedział, że nawet bez takiego poparcia wprowadzi konstytucję "zastępczą". Czyli zmieni ustrój, nie mając do tego prawa. I mówi o tym zupełnie otwarcie.

Ktoś może powiedzieć, że to puste słowa, że to przecież nie może się udać. Ale przypomnę inne słowa Kaczyńskiego, w których zapowiedział też utworzenie nowego ciała. Bo do przeprowadzenia zmian w Polsce będzie potrzebna "Rada Stanu, rzeczywiście dysponująca siłą".

Nawet wyborcy PiS powinni się przestraszyć takich słów. Dlatego prezes Kaczyński pospieszył na kongresie z wyjaśnieniem, że jego pomysł rządzenia siłą nie jest jeszcze najgorszy. Bo najgorszy jest "Tusk grożąc tu użyciem obcych wojsk".

Tym razem zbaranieli politycy Prawa i Sprawiedliwości. Dziennikarze próbowali się od nich dowiedzieć, kiedy Tusk zagroził "użyciem obcych wojsk". Nikt nie potrafił sobie tego przypomnieć. Ale jeden z nich wskazał, że przecież niemieckie wojsko miało ewentualnie pomóc polskim powodzianom.

Jeżeli kogoś takie straszne groźby "użycia obcych wojsk" nie przerażają, to powinien pamiętać, kto je kieruje. Nie byle kto. Nie jacyś "głupi Polacy". Nie "zduraczeni" Polacy. Ale znacznie lepsi od całej reszty. Wyjaśnił to sam Jarosław Kaczyński, mówiąc na kongresie: "Jesteśmy tutaj elitą naszej partii i co za tym idzie elitą narodu!" Więc wy, głupi, słuchajcie ich.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!