W sobotę 14 czerwca odbyły się liczne demostracje w całych Stanach Zjednoczonych pod wspólnym hasłem "No Kings". To aluzja do opublikowania przez prezydenta Donalda Trumpa i Biały Dom jego zmanipulowanej fotografii jako króla w koronie. Uczestnicy demonstracji protestowali przeciwko polityce Trumpa, mówili o równości wobec prawa i autorytarnych zapędach prezydenta.
Demonstracje były skoordynowane przez koalicję wielu różnych organizacji, zarówno politycznych jak i walczących o prawa obywatelskie. Znana organizacja American Civil Liberties Union (ACLU) podała, że w sobotę demonstracje odbyły się w aż 2100 miejscach. Łączna liczba ich uczestników przekroczyła 5 milionów. Podobne dane podała organizacja Move On. Biały Dom umniejsza znaczenie protestów, nie podając jednak własnych obliczeń. Dyrektor komunikacji Białego Domu Steven Cheung napisał, że "protesty zwane No Kings były totalną porażką z maleńką frekwencją".
Nie ulega jednak wątpliwości, że protesty były ogromne. Nie bez powodu znalazły się na pierwszej stronie praktycznie wszystkich większych gazet. I zajmując znacznie więcej miejsca niż wojskowa parada w Waszyngtonie, która była przecież wydarzeniem ważnym, oficjalnym, z udziałem prezydenta i z pewnością wyjątkowym.
Dziennik "USA Today" zwrócił się z prośbą o rzetelną ocenę liczebności protestów do naukowców z projektu Crowd Counting Consortium, stworzonego przez Harvard University oraz University of Connecticut. Konsorcjum to zajmuje się właśnie profesjonalnym liczeniem różnych zgromadzeń.
W Minnesocie protesty zostały zakończone na prośbę władz, ze względu na ataki na stanowych ustawodawców. Na fot. tłum zebrany przed stanowym Kapitolem.
Jeremy Pressman, jeden z dyrektorów projektu stwierdził jednak, że dokonanie oceny protestów No Kings zajmie trochę czasu. Potrzebne jest bowiem zebranie danych z ponad 2 tysięcy miejsc.
Różne media podają natomiast własne szacunki ze swojego lokalnego rynku. "Los Angeles Times" napisał na przykład o "dziesiątkach tysięcy" protestujących. Natomiast "New York Post" ocenił, że w mieście Nowy Jork demonstrowało 50 tysięcy ludzi. W internecie pojawia się też wiele zdjęć dokumentujących protesty w różnych miastach. Czasem zestawiane są ze zdjęciami z parady wojskowej w Waszyngtonie, która odbywała się tego samego dnia. Zestawienia te pokazują, że na protestach były dużo większe tłumy niż na paradzie.
Protesty nie konkurowały jednak z paradą w samym Waszyngtonie. Organizatorzy nie zwoływali demonstracji wokół parady. Dzień wcześniej, przed budynkiem Sądu Najwyższego protestowała grupka ok. 75 osób. Byli to weterani wojskowi oraz rodziny żołnierzy. Chcieli przejść pod Kapitol, znajdujący się po drugiej stronie ulicy, aby kontynuować protest siedząc na schodach prowadzących do Kapitolu. Gdy ruszyli w tym kierunku, policjanci ustawili szybko barierki utworzone ze stojaków na rowery. Gdy tłum przekroczył tę linię, policjanci rozpoczęli aresztowania, zatrzymując ok. 60 osób.
Protesty No Kings były pokojowymi demonstracjami, ale zdarzało się, że spotykały się one z agresją. W Los Angeles policjanci rozpędzili demonstrację przy użyciu pałek i gazu łzawiącego. Funkcjonariusze twierdzili, że zostali pierwsi zaatakowani przez tłum, rzucający "kamieniami, cegłami, butelkami", a nawet strzelający sztucznymi ogniami.
Na Manhattanie demonstracja była liczna pomimo padającego deszczu.
W mieście Culpeper, w stanie Wirginia, w demonstrantów celowo wjechał samochodem typu SUV 21-letni mężczyzna. Na szczęście protest już się zakończył i ludzie rozchodzili się, nie tworząc zwartego tłumu. Samochód potrącił tylko jedną osobę, która nie odniosła poważniejszych obrażeń. Młodego kierowcę policja aresztowała.
Do tragedii doszło natomiast w Utah. W Salt Lake City odbywała się demonstracja z udziałem około 10 tysięcy ludzi. Dwóch ochroniarzy zauważyło w pewnym momencie młodego mężczyznę, który odłączył się od protestujących i odszedł za róg, gdzie wyciągnął z plecaka karabin. Był to 24-letni Arturo Roberto Gamboa, mieszkaniec Utah. Ochroniarze natychmiast wyciągnęli swoją broń i wezwali go do rzucenia karabinu.
Gamboa podniósł jednak karabin do pozycji strzeleckiej i zaczął biec w stronę demonstrującego tłumu. Wtedy jeden z ochroniarzy oddał w jego kierunku trzy strzały. Trafił go, przerywając jego atak, ale jednocześnie jedna z kul śmiertelnie raniła przypadkową osobę, 39-letniego mężczyznę z Utah. Gamboa został zatrzymany i odwieziony do szpitala z niegroźną raną. Oprócz karabinu, miał w plecaku maskę gazową i czarne ubranie. Ochroniarze zostali przesłuchani, ale policja ich nie aresztowała.
W Minnesocie, gdzie zaatakowani zostali stanowi ustawodawcy, organizatorzy protestów No Kings odwołali wszystkie demonstracje. O wydarzeniach w Minnesocie piszemy w papierowym wydaniu w artykule pt. "Polityczne morderstwo".