Do wyboru nowego prezydenta w Polsce pozostały niecałe trzy miesiące. Trwa więc kampania wyborcza. Ale w ostatnich dniach trudno ją było zauważyć. Trudno też uwierzyć, że tak mało się o niej mówiło. A jak się już coś o polityce mówiło, to generalnie wszyscy mówili to samo. Owszem, ten i ów próbował coś komuś wypominać z przeszłości, ale w sprawach bieżących była... zgoda. Tak, to nie pomyłka - zgoda.
Bo sprawa dotyczy wojny w Ukrainie. I przynajmniej w tej sprawie wszyscy wypowiadają się zgodnie, że w interesie Polski jest, aby Ukraina tej wojny nie przegrała. Wygrać jej pewnie nie może, ale nikt nie chce, aby dostała się znowu pod wpływy Moskwy. Wobec Ukraińców niektóre partie żywią otwartą niechęć, ale nikt z polityków - nawet z tych partii - nie odważy się powiedzieć, że za sąsiadów woli mieć Rosjan.
Nie będę komentowała działań Amerykanów i ich rozmów z Rosjanami, bo wy macie tam informacje z pierwszej ręki. Zresztą różni przedstawiciele administracji prezydenta Trumpa mówią różne rzeczy, więc nie wiadomo, co się naprawdę wydarzy. Jedni zapewniają, że amerykańscy żołnierze pozostaną w Polsce i w ogóle na wschodniej flance NATO. Inni straszą, że Stany Zjednoczone nie będą się angażować w obronę Europy przed Rosją.
Nie wiem, jakie ostatecznie stanowisko zajmą Amerykanie, ale mam nadzieję, że całe zamieszanie przyniesie pozytywny skutek dla Europy. Wielu polityków twierdzi, że już przyniosło, bo kraje europejskie zwiększają swoje nakłady na zbrojenia. Taki sukces brzmi nieco gorzko. Trudno się przecież cieszyć, że więcej pieniędzy będziemy przeznaczać nie na nowe drogi, opiekę zdrowotną czy edukację, ale na czołgi, rakiety i amunicję. Ale w obecnej sytuacji to konieczność i dobrze, że przywódcy krajów Europy to dostrzegają.
Przywódcy dostrzegają, ale gorzej jest ze społeczeństwami. Mieszkańców państw dawnego bloku wschodniego nie trzeba przekonywać o zagrożeniu, jakie stanowi Rosja. Ale im dalej na zachód, tym mniej ludzi to zagrożenie rozumie. Nawet wiceprezydent USA JD Vance powiedział na konferencji w Monachium, że "zagrożenie, o które najbardziej się martwię w kontekście Europy, to nie Rosja". Stwierdził, że martwi się o "zagrożenie z wewnątrz, odwrót Europy od niektórych z jej najbardziej podstawowych wartości".
Oj, dostało mu się za te słowa. Bo nie dość, że w ogóle nie rozumie Rosji, to jeszcze poucza Europę jak jakieś niedemokratyczne państwo Trzeciego Świata. Ale mi też nie podoba się, jak Europa wygląda wewnątrz. Tyle, że nie chodzi mi o brak demokracji czy wolności słowa. Ale o nadmierne obawy przed zjednoczeniem. Europa zjednoczyła się gospodarczo, a nawet w dużej części walutowo i dobrze na tym wyszła. Stanowi jedną z największych gospodarek świata i potężną siłę ekonomiczną. Grecja dzięki unii walutowej uniknęła w kryzysie bankructwa. Wielka Brytania po wyjściu z UE doznała szoku i przeżywa kryzys gospodarczy. Kraje takie jak Polska, rozwinęły się po wejściu do Unii w bardzo szybkim tempie.
Ale Europa wciąż nie jest zjednoczona politycznie. W wielu społeczeństwach pokutuje przekonanie, że takie zjednoczenie zagraża ich suwerenności. Obawy są umiejętnie podsycane przez wrogów zjednoczenia Europy. Silnej Europy obawia się Rosja. Ba, nawet dla Stanów Zjednoczonych jest konkurentem. Ale samym Europejczykom powinno zależeć na silnym zjednoczeniu.
I to właśnie Stany Zjednoczone powinny być przykładem. Wszak potęga tego kraju bierze się właśnie ze zjednoczenia niemal całego kontynentu. Czy wyobrażacie sobie w Ameryce Północnej silne państwa, jeżeli pierwotne kolonie nie zjednoczyłyby się w Stany Zjednoczone? Czy wasze New Jersey albo Nowy Jork, jako oddzielne państwa byłyby potęgą, z którą Putin musi się teraz liczyć?
Stany Zjednoczone stworzyły nie tylko wspólny rynek i wspólną walutę. Mają też wspólną armię i wspólne władze federalne, które tę armię finansują. I wspólnego prezydenta, który jest dowódcą naczelnym armii i z jego głosem muszą liczyć się wszystkie państwa na całym globie.
Europie tego brakuje. Chociaż jej wspólny rynek ma ponad 100 milionów ludzi więcej niż rynek amerykański i Europę stać na stworzenie nowoczesnej armii, musi liczyć na żołnierzy z USA. Nawet teraz, w obliczu wojny z Rosją, nie ma prezydenta Europy, który podjąłby decyzję o budowie silnej armii. Decyzje podejmuje wspólnie 27 państw, wśród których są na przykład Węgry. A Węgry w Rosji wroga nie widzą i już zapowiedziały, że zablokują przedłużenie sankcji wobec niej. A co dopiero mówić o budowie wspólnej armii.
Europa pozostaje więc bezbronna, choć jej poszczególne państwa dysponują niezłymi armiami. Francja i Wielka Brytania mają nawet broń atomową. Ale jako całość, Europa musi patrzeć na to, co zrobią Stany Zjednoczone. Musi godzić się na to, że swoje własne porządki w Europie chcą zaprowadzić Amerykanie.
A może jednak nie musi? Jak już wspomniałam, mam nadzieję, że ta sytuacja przyniesie jednak jakiś pozytywny skutek dla Europy. Może wreszcie Europa dostrzeże swój własny potencjał. Dostrzeże to, że będzie silna, jeżeli naprawdę się zjednoczy. Na wzór Stanów Zjednoczonych. Oczywiście nie nastąpi to z dnia na dzień. To zajmie całe dekady, bo do wspólnej siły muszą się przekonać całe społeczeństwa. Muszą przestać się obawiać, że wspólnego prezydenta będą wybierać ludzie mówiący różnymi językami.
Stany Zjednoczone też powstawały stopniowo. Najpierw dogadało się tylko 13 kolonii. Następne przyłączały się widząc dla siebie korzyści. I rosnącą siłę. A ludzie też mówili w nich różnymi językami. Poza angielskim, także niemieckim, francuskim, niderlandzkim, a nawet szwedzkim i polskim. Angielski nigdy zresztą nie został oficjalnym językiem urzędowym USA. W czasie wojny z Brytyjczykami proponowano nawet go nawet eliminować i jako urzędowy wprowadzić... niemiecki. Po latach okazało się, że wspólna siła jednego państwa była ważniejsza niż wspólny język. Zresztą dziś Ameryka też mówi wieloma językami.
W Europie zjednoczenie jest jednak wciąż kwestionowane. Robią to czasem ludzie, którzy powinni najlepiej rozumieć jego zalety. Oglądałam kiedyś program Wojciecha Cejrowskiego, ale nie jeden z tych podróżniczych. Jego relacje z egzotycznych miejsc są bardzo ciekawe. Ale w jednym z programów zajął się polityką. Wyśmiewał jednoczenie Europy jako głupie i nawet spalił flagę Unii Europejskiej. Paradoks polega na tym, że robił to siedząc w swoim domu w USA i zachwalając, jak wspaniałym krajem są Stany Zjednoczone. Z ich zjednoczenia się nie śmiał. Cieszył się, że z niego korzysta, ale nie chciał, aby z podobnego zjednoczenia skorzystali mieszkańcy Europy.