Oj znowu działo się w ostatnich dniach. Ale zacznę od wiadomości jeszcze z poprzedniego tygodnia, o których nie miałam okazji napisać. A wtedy właśnie dwóch kolejnych polityków zostało oskarżonych o magistra. Albo o jeszcze lepsze wykształcenie. Nie byłoby to oskarżenie, ale powód do chluby, gdyby nie chodziło o naukę na Collegium Humanum, czyli pisowską kuźnię nowych elit. Dyplomy można było tam kupić, a rektor uczelni ma jakieś sto zarzutów.
Zarzut dostał też Szymon Hołownia, marszałek Sejmu. Nie postawiła go jednak prokuratura - to zarzut medialny. "Newsweek" napisał, że szef Polski 2050 studiował, nie studiując. Tak twierdzą pracownicy uczelni, którzy słyszeli od rektora, że Hołownia "u niego" studiuje, ale nikt polityka na zajęciach nie widział. Mimo to, rektor kolejne przedmioty mu zaliczał.
Szymek przyznał, że faktycznie papiery na uczelnię złożył. Ale jak usłyszał, jak się tam dostaje dyplomy, to nigdy na żadne zajęcia nie poszedł. No właśnie! - triumfują jego przeciwnicy - Tak właśnie robili wszyscy, którzy za dyplom dawali łapówkę. To, że na uczelni w ogóle się nie pojawił, jest dowodem na jego oszustwo!
Jak teraz Hołownia ma się wytłumaczyć, nie wiem. Na jego korzyść przemawia, że nigdy dyplomem się nie pochwalił, nigdy go nie użył, nie ma dowodu, że dyplom otrzymał, wpisywał konsekwentnie, że ma wykształcenie jedynie średnie. No, ale na zajęcia na uczelni nie chodził i to go już zawsze będzie obciążać.
Drugi przyłapany na chęci zdobycia wykształcenia został Krzysztof Bosak z Konfederacji. On ma trochę gorzej, bo na "semestr czy dwa" na niesławną uczelnię jednak chodził. A może właśnie dlatego ma lepiej? W każdym razie on też dyplomem Collegium Humanum się nie legitymował. Ale wcześniej dał się nagrać jak mówił, że na żadne zajęcia tam nie chodził. Teraz musi to prostować. Można mu wybaczyć, bo takich zajęć, jak na tej "kuźni elit", rzeczywiście można nie pamiętać.
Nowy tydzień zaczął się z przytupem. W polskim Sejmie stała się historia. Na posiedzenie komisji śledczej, do budynku sejmu, świadka przywiozła policja. Jako ochrona? Świadek Piotr Pogonowski był szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, więc pewnie dużo wie. Może grozili mu śmiercią, żeby nic nie zeznawał, więc dostał dużą obstawę? Nic z tych rzeczy. Facet po prostu nie chciał zeznawać i mimo wezwań, przed komisją się nie stawiał. No to trzeba go było przywieźć siłą.
Trochę to dziwne, bo Pogonowski mógł przyjść i po prostu odmówić zeznań. Nic mu by za to nie groziło. Ludzie Prawa i Sprawiedliwości trochę się pogubili. Posłowie tej partii Gosek i Przydacz przyszli na komisję i głosząc, że jest nielegalna, nie chcieli podpisać listy obecności. Ale od ekspertów prawnych komisji usłyszeli, że niepodpisanie listy nic nie daje, bo i tak biorą w niej udział. W nielegalnej - ich zdaniem - komisji. To wtedy szybciutko wyszli. No, trochę się pogubili.
W wielkiej formie wraca natomiast szeryf Zbigniew Ziobro. Nie tylko fizycznej - miejmy nadzieję, że jego dobry wygląd oznacza faktycznie powrót do zdrowia. Ale jest też w świetnej formie politycznej. Zaczął od występu pod kancelarią premiera, gdzie zwołał od razu konferencję prasową. Był bardzo energetyczny i rzucał gromy na premiera Donalda Tuska i prokuratora generalnego Adama Bodnara. Nazwał ich grupą przestępczą (pomimo choroby, najwyraźniej obserwował wydarzenia polityczne i zna najmodniejsze ostatnio zwroty) i od razu zapowiedział złożenie zawiadomienia do prokuratury na obydwu.
Miał głównie pretensje o to, że "jego" prokuratora krajowego Dariusza Barskiego, Bodnar zastąpił "swoim" Dariuszem Kornelukiem. Stało się tak, bo Barski nie został powołany prawidłowo. Ziobro grzmiał, że nie można na to zwracać uwagi, bo przecież Barski jako prokurator krajowy podjął 12 tysięcy decyzji w sprawie różnych przestępców - pedofilów, bandytów, groźnych przestępców. I one teraz miałyby być nieważne. Ziobro niechcący więc przyznał, że konsekwencje jego błędu są katastrofalne.
Co ciekawe, przywołał też kwestię podsłuchów, w sprawie których Barski występował. A przecież "decyzje o podsłuchach nie mogą budzić wątpliwości, muszą być wydawane przy zachowaniu najwyższych standardów" - tłumaczył. Ciekawe, czy chodziło mu o takie standardy, jakie były zachowane, gdy jego ludzie podsłuchiwali czołowych polityków opozycji.
W trochę gorszej formie był Ziobro następnego dnia. Na komisję regulaminową, która debatowała nad odebraniem mu immunitetu, spóźnił się 20 minut. Ale wsparli go partyjni koledzy, którzy nie szczędzili gardeł - oni mają je zdrowe - przez cały czas obrad. Ale też się trochę pogubili, bo cały czas mówili o Trybunale Konstytucyjnym, chociaż dyskusja była o odebraniu immunitetu, aby Ziobro także dostał "ochronę" w drodze na komisję śledczą.
Generalnie było więc nudno, ale było kilka weselszych chwil. Jedna z posłanek bardzo skrytykowała drugą posłankę za wyrażoną opinię o krzyczących na komisji posłach. Oburzyła się na to, że wyrażając opinię czytała z kartki. Tyle że sama, wyrażając oburzenie... czytała z kartki.
O wiele spokojniej było na komisji regulaminowej następnego dnia. Tym razem debatowano o odebraniu immunitetu Jarosławowi Kaczyńskiemu, Markowi Suskiemu i Anicie Czerwińskiej. Chodzi o niszczenie przez nich wieńca składanego przez prywatną osobę pod pomnikiem smoleńskim. Bo nie podoba się im ten wieniec, a szczególnie napis na dołączonej tabliczce. I chociaż sąd wydał już wyrok, że taki napis może być umieszczany, oni mają inne zdanie i tabliczkę zrywają.
Prezes Kaczyński nie raczył się spóźnić, nie raczył nawet przyjść na komisję. Nie musiał, w jego obronie wystąpił poseł Zbigniew Bogucki. Odczytał oświadczenie posła Kaczyńskiego, który na wstępie zaznaczył, że on "nie zgadza się na pociągnięcie go do odpowiedzialności". No, w sądzie to by pewnie przeszło - oskarżony się nie zgadza na ukaranie go, więc sprawa zamknięta. Ale w Sejmie zamiast wyrozumiałych sędziów są wredni posłowie i kazali się tłumaczyć dalej.
Bogucki tłumaczył więc jeszcze po swojemu. Żeby doszło do przestępstwa umyślnego, musi być zamiar. A tu zamiaru przecież nie było! To była obrona godności prezydenta! Kaczyński niszczył wieniec bez zamiaru.
To może być z kolei wskazówka dla tych, którzy znajdą się przed obliczem sądu. Na przykład złodziej samochodu może wytłumaczyć, że on wcale nie miał zamiaru kradzieży samochodu. To była tylko chęć przejażdżki.
Ale posłowie na prawie się nie znają. Zwolennicy posła Kaczyńskiego próbowali więc tłumaczyć jego zachowanie tak po ludzku. Poseł Michał Wójcik stwierdził w telewizyjnym komentarzu, że trzeba prezesa zrozumieć. Że wciąż jest atakowany i nie zgadza się z wygłaszanymi opiniami o katastrofie smoleńskiej. Jest w wielkich emocjach, więc ma prawo reagować.
Hmmm. Wiem, że w prawie działanie w afekcie może być uznane za okoliczność łagodzącą. Ale nawet największe emocje nie dają nikomu prawa do popełniania przestępstw. W katastrofie zginął nie tylko brat Jarosława Kaczyńskiego, ale łącznie 96 osób. I wiele rodzin tych ofiar nie zgadza się z opiniami wygłaszanymi o katastrofie przez Kaczyńskiego. Czy mają więc prawo w emocjach popełniać przestępstwa wobec niego?
Przestępstwo Kaczyńskiego to raczej tylko drobne wykroczenie. Ale jeżeli nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami - miesiąc w miesiąc - to w końcu może dojść do poważniejszych incydentów. Oby wreszcie te emocje wygasły.