Pisząc moje raporty z Polskiej Miedzy łapię się na tym, że coraz częściej powołuję się na zakorzenione w naszym języku przysłowia, porzekadła, cytaty...
O czym to świadczy? Być może o moim lenistwie myślowym, braku własnych spostrzeżeń, wygodnictwie...
Ja oczywiście mam lepsze wytłumaczenie: otóż są w naszym życiu, zwłaszcza społecznym, pewne stałe, powtarzalne elementy, a nawet powracające struktury, pewna ciągłość kulturowa, a zwłaszcza myślowa (jak wspomniane już przez Jana Kochanowskiego "mądry Polak po szkodzie"... albo i nie). Te tradycyjne zwroty oddają w skrócie pewne prawdy ogólniejsze, a są dość wygodne, gdyż nadają się prawie na każdą okazję.
Zostawmy na razie na boku kwestię czy to dobrze, czy źle. Ograniczmy się do stwierdzenia, że nasza nacja szczególnie umiłowała sobie tradycję (no, wprawdzie nie tylko nasza - Tewje Mleczarz i piosenka "Tradition" ze "Skrzypka na Dachu"), dzięki której przetrwały nasze wady i zalety, a my razem z nimi.
Przysłowia często kierują się wstępnie logiką rymu, by przejść jednak do ciekawych spostrzeżeń. Na przykład "musi to na Rusi, a w Polsce, jak kto chce". Czy to w drugiej części zdania to nieprawda? Wszak "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie". Kryją się za tym głębsze i smutne prawdy historyczne.
A jaka logika kryje się za "strachy na Lachy"?
Lechy, Lechici - wiadomo, tak nazywali nas sąsiedzi. Zaś dalsze, idące domyślnie za rymowanką bagatelizujące niedomówienie ma świadczyć, że nasza nacja rzekomo nie zna strachu.
Być może to raczej takie dodawanie sobie animuszu, podobne do pogwizdywania w ciemnym lesie (przy okazji: lach - według niektórych źródeł może oznaczać też po staropolsku ciemny las, do którego mają się udać wyżej wspomniane strachy).
Ale spokojnie, w naszym fachu nie ma strachu! Ten przemądrzalski wstęp posłuży mi do przejścia do spraw na naszej miedzy aktualnych, jednakowoż trochę też ponadczasowych...
Ostatnie dni dobitnie unaoczniają nam, że sprawując władzę i dbając o jej ciągłość przy żłobie, dobrze jest elektorat postraszyć, wzbudzić niepokój oraz wymyślić lub ujawnić wroga.
To działało zawsze. Obecny neosuweren, tak jak dawniej wasal, poddany czy wierny, musi się bać. Dawniej to były zjawiska takie, jak pożogi, powodzie, susze, epidemie morowe, lub po prostu gniew bogów (zaćmienie Słońca w "Faraonie" Prusa) i przede wszystkim - Obcy.
Specjalizacja PiS w ramach projektu Strachy na Lachy to: Niemce, Unia, uchodźcy, elgiebety, aidsheimery (tak!), eutanazja, cywilizacja śmierci, zabijanie nienarodzonych, cykliści, neomarksizm, lewacy, drobnoustroje, cholera!, pierwotniaki, pasożyty, wegetarianie, weganie i nasz, polski bigos z tofu i hummusu, matulu moja!
Trzeba się otoczyć płotem bo się wedrze dziecko z kotem.
Wedlug ministra Ziobry, Unia Europejska dokonuje wobec nas aktów (samo)agresji (jesteśmy wszak jej częścią!), bo domaga się praworządności. Tak jakby urzędnicy brukselscy nie wiedzieli, że nasz lud woli, jak go skubią, strzygą i doją Sami Swoi, a nie jacyś Obcy. Zapewne liczą, że kiedyś przyjdzie ich kolej.
Być może też źródłem agresji wobec Polski jest paniczny strach Unii przed ekspansją Orlenu, myślą antyfeministyczną Czarnka, dorobkiem intelektualno-moralnym Episkopatu oraz strefami szariatu antyelgiebetowskiego.
Bardziej konkretnie serwowane strachy to te, że Tusk zabierze emerytury, pięćset plus i zlikwiduje optymistycznie nastrajającą do PiS TVP Info.
Wcześniej straszono też, że liberałowie sprywatyzują lasy, które teraz należą do dziwoląga - Lasów niby-Państwowych, będących rzeźnią drzew (bo drzewo jako drewno to surowiec, a poza tym zasłania widok na przyrodę przez lunetki sztucerów), przytuliskiem dla czynowników biorących leśniczówki za bezcen i ekonomicznym ratunkiem dla przerażonej rachunkiem za wywóz śmieci ludności.
Ostatnio Lasy niby-Państwowe dbają o wizerunek. Można np. spać legalnie w wyznaczonym miejscu, pod chmurką - w namiocie, pod płachtą ogólnowojskową z demobilu po Układzie Warszawskim lub hamaku przywiązanym do tych paru pieńków co się ostały.
Strachy nie działają na Lachy? NIEAKTUALNE! Tzw. słupki (poparcia) mówią, że dziaderskie strachy działają.
PS. Ponieważ w ubiegłym tygodniu w felietonie z Polskiej Miedzy, z obiektywnych względów Anna Jagoda nie zdążyła poinformować i odnieść się do wyniku meczu Polska - Anglia w (europejskim) futbolu to przypomnę - w 92. minucie zdołaliśmy wyrównać na 1-1, po dośrodkowaniu (zob. proroczy rysunek Jacka Nienartowicza z zeszłego tygodnia!) Roberta Lewandowskiego.
Radość przyćmiewa fakt, że polscy zawodnicy muszą słuchać zagranicznego trenera, który mówi w obcym języku naszym orłom, co mają robić, jak przelecieć rywala, chronić własne gniazdo (wróć, bramkę!) i nie robić do niego. Czy prezydent Duda zakręcony w biało-czerwony szalik na trybunie zapomniał, jak w kampanii wyborczej się oburzał na pouczanie nas w obcych językach? Leczy nas piłka?