Jeszcze tylko wybory do Parlamentu Europejskiego i mamy sezon ogórkowy. Normalnie powinnam się martwić, że nie będę miała o czym pisać przez całe lato. Ale jakoś się nie martwię. Bo tematów jest coraz więcej i żadnej posuchy nie przewiduję.
Jednym z nich jest coraz gorętsza sytuacja na granicy z Białorusią. Na tyle gorąca, że nowa władza wprowadza na niej strefę buforową. Wygląda to inaczej niż stan wyjątkowy wprowadzony na niektórych terenach przez poprzednią władzę. Nie ściga się ludzi niosących pomoc, a ciężarnych kobiet i małych dzieci nie wyrzuca do lasu. Ale i tak wypychanie ludzi poza granicę nie wygląda dobrze. Tylko co zrobić z takimi, którzy z nożem rzucają się na Straż Graniczną?
Protestowałam - i dalej protestuję - przeciwko wypychaniu ludzi, którzy proszą o pomoc. O tzw. ochronę międzynarodową. Ale w przypadku bandziorów z nożami jakoś protestować mi się już nie chce. Zresztą obecna opozycja też nie protestuje, przypominając jedynie, że to PiS postawił płot na granicy. Szkoda tylko, że lewarkiem samochodowym można rozchylić jego metalowe sztachety w ciągu kilkudziesięciu sekund.
Mam nadzieję, że nowa władza nie będzie tych sztachet wzmacniać, bo nie wierzę w żadne zapory. Mur na granicy nie sprawdził się nigdzie na świecie. W dzisiejszych czasach lepsza jest elektronika. I oczywiście skuteczna kontrola wewnątrz kraju.
A wewnątrz kraju mamy znacznie mniej dylematów. Bo coraz bardziej oczywista staje się ocena poprzedniej władzy. O ile dla kogoś nie była jeszcze oczywista, to najnowsze nagrania ekipy Zbigniewa Ziobry nie dają się już zignorować. Jeżeli ktoś próbował jakoś tłumaczyć odkrywane przekręty w Funduszu Sprawiedliwości, to wszystkiemu zaprzeczyli sami autorzy tych przekrętów.
Na nagraniach mówią wprost, jak trzeba się bronić, żeby prawda nie wyszła na jaw. Że "jak cię złapią za rękę, to mówisz, że to nie twoja ręka". I zastanawiają się kto się "rozpruje". W przestępczym slangu oznacza to, że się złamie i zacznie sypać. I żeby nie było wątpliwości, to nie są nagrania z więzienia. Takie rzeczy mówili pracownicy... ministerstwa sprawiedliwości.
Tych nagrań nie da się obronić. Ludzie Ziobry ewidentnie wiedzieli, że dokonują przestępstw, bo przygotowywali się do obrony. Ci, którzy zostali nagrani, nawet nie próbują podważać prawdziwości nagrań. Chociaż ciągle mówią, że nie zrobili nic złego. No, a co mają mówić?
Równie beznadziejne są tłumaczenia kolegów z Prawa i Sprawiedliwości. Ziobro i jego ekipa to Suwerenna Polska, czyli inna partia, chociaż koalicjant w Zjednoczonej Prawicy. Politycy PiS zaczynają więc każdą wypowiedź o aferze w Funduszu Sprawiedliwości od słów: jeżeli są jakieś podejrzenia o nieprawidłowości, to oczywiście należy wszystko wyjaśnić. Dobrze, że zmienili zdanie. Przez ostatnie osiem lat nie widzieli powodów, aby prokuratura zajęła się jakimikolwiek podejrzeniami o nieprawidłowości.
Poza tym zastanawia mnie pierwsze słowo. Hmm. "Jeżeli...". Najwyraźniej nagrań jeszcze nie słyszeli, bo ciągle mają wątpliwości. A może chcieli powiedzieć: "jeżeli więcej osób się rozpruje...". Mają się czym martwić, bo słychać już nieoficjalnie, że podobny mechanizm działał w ministerstwie Piotra Glińskiego. To resort kultury, więc tam byli ludzie na poziomie. Jeszcze się nie rozpruli. Ale pewnie będą zeznawać.
A ministerstwa sprawiedliwości PiS próbuje bronić listkiem figowym. Zastosowanie takiego listka podpowiedział kolegom sam autor nagrania, były dyrektor Funduszu Sprawiedliwości, Tomasz Mraz. Zasugerował, żeby choć trochę pieniędzy dać na uczciwe cele, to będzie można o nich mówić, odpowiadając na zarzuty o sprzeniewierzenie reszty pieniędzy.
I dokładnie tak się teraz dzieje. Politycy Zjednoczonej Prawicy wciąż przytaczają te kilka przykładów, gdy tylko zapytać ich o 220 mln zł, które zostały przyznane nielegalnie. Oni chyba naprawdę nie słuchali tych nagrań i nie wiedzą, że tłumaczą się dokładnie tak, jak to zaplanowano na nagraniach.
Śmieszne jest też tłumaczenie, dlaczego Fundusz Sprawiedliwości wypłacił 224 mln złotych różnym gminom, kupując im wozy strażackie albo sprzęt dla kół gospodyń wiejskich. Z danych wynika, że z tej kwoty aż 201 mln poszło do okręgów wyborczych, gdzie startowali w wyborach posłowie Suwerennej Polski. No, tak się złożyło, że akurat tam. A skoro już tam startowali, to ogłosili mieszkańcom, że przywożą im prezenty. Mieli po drodze, to im te wozy przywieźli.
Ale przede wszystkim, dlaczego w ogóle Fundusz Sprawiedliwości kupował te wozy strażackie? Na pewno są potrzebne, ale Fundusz miał służyć ofiarom przestępstw, które są w nie mniejszej potrzebie. A straż pożarna powinna być wyposażana z innego budżetu. I na pewno nie za pośrednictwem posłów, starających się zdobyć uznanie lokalnych wyborców.
Tu znowu pojawia się ciekawe tłumaczenie. Wozy strażackie też służą zapobieganiu przestępstw. Na przykład podpaleniom. Ja bym raczej powiedziała, że mogą służyć likwidacji podpalenia. Ale pewnie nie rozumiem, jak działa wóz strażacki. Wiem jednak, że ma drabinę. Może więc mógłby zapobiegać przemocy domowej? Na przykład kobietę bitą przez męża ratować przez okno mieszkania, właśnie po tej drabinie. A może też pomóc ofiarom przestępstw. Strażacy mogliby dać molestowanym dzieciom pobawić się sikawką.
Koła gospodyń wiejskich dostały lodówki i garnki też nie bez sensu. Jak dobrze ugotują, a lodówka będzie pełna, facet będzie zadowolony. I już mamy zapobieganie przemocy domowej.
Najnowsza afera dotyczy firmy Red Is Bad Pawła Szopy. To firma odzieżowa, ale od rządu Morawieckiego dostała zamówienie na... agregaty prądotwórcze. Twórcze zapewne będzie tłumaczenie logiki tego zamówienia. Tym bardziej, że odbyło się bez przetargu. Firma kupiła je w Chinach za 69 mln złotych, ale polski rząd zapłacił odzieżowemu pośrednikowi hojnie - 282 mln złotych, czyli cztery razy więcej. Za taki i inne interesy Red Is Bad dostało od rządu PiS łącznie pół miliarda.
Agregaty to w ogóle był dobry interes. Zamówienie na nie dostała także agencja StoPro Dominika Basiora, która na co dzień zajmuje się organizacją imprez. Ale jak była okazja, to wzięła 92 mln złotych od Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych na agregaty. Bo cel był strategiczny i w dodatku szlachetny. Miały pojechać na Ukrainę, gdzie ludzie często zostają bez prądu. Ale Prawo i Sprawiedliwość dostrzegło, że mamy w Polsce straż pożarną, której takie agregaty też się przydadzą. I rozdało zakupy Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych w czasie partyjnej kampanii wyborczej.
Ale partia ta nie widzi w tym niczego złego. A jeżeli są jakieś podejrzenia o nieprawidłowości, to oczywiście należy wszystko wyjaśnić.