Jest 14 grudnia 2022 roku. Bum. Wybuch w środku Warszawy. Sam komendant główny Polskiej Policji odpala granatnik. Na szczęście pociskiem nie trafia w okno i wybuch pozostaje "sprawą wewnętrzną". Nie na długo, bo wredne media sprawę nagłaśniają i wkrótce pisze o niej cały świat. Komendant dostał w ucho, ale nie od polskich władz. Sam zrobił sobie krzywdę, na szczęście niewielką. Dużo większą wizerunkowi Polski. Ale nasze władze najwyraźniej są z niego dumne, bo szefuje policji do dzisiaj. Należy mu się, w końcu został ranny na posterunku.
Jest 16 grudnia 2022 roku. Zaledwie dwa dni później.
- Panie ministrze, coś leci nad Polską! Wygląda na pocisk.
- Aaa, to pewnie komendant znowu się czymś bawi...
- Ale to wygląda na rakietę!
- No, granatnik już wypróbował, to teraz próbuje czegoś większego.
- Nie, to nie komendant. Ukraińcy nas już ostrzegali, że to leci znad Białorusi. Spadło gdzieś pod Bydgoszczą.
- Jak spadło, to znaczy, że już nie leci. To po co wy mi tu, generale, dupę zawracacie?
- Bo to może jest atak na Polskę. Może trzeba jakąś obronę przygotować?
- Bronić to my teraz musimy naszego komendanta, a nie całej Polski.
Nie wiem, czy tak to wyglądało, ale efekt jest ten sam. Nikt się rosyjską rakietą specjalnie nie przejął. Policja szukała jej przez chwilę, ale szybko dała sobie spokój. Funkcjonariusze zapewne byli bardziej zatroskani stanem swojego komendanta. Bynajmniej nie fizycznym, bo ze szpitala szybko wyszedł. Ale wiadomo było, że coś z nim jest nie tak.
A rakieta, skoro przeleciała przez pół Polski i nie wybuchła, to pewnie groźna nie jest. Jak powiedział potem rzecznik rządu, najważniejsze, że nikomu nic się nie stało. Więc po co sobie zawracać nią głowę. Ktoś nieśmiało zasugerował, że może zawierała broń biologiczną. Może dlatego spadła w środku Polski? Ale skoro nie można było znaleźć 6-metrowej rakiety, to znajdziemy jakieś mikroskopijne wirusy?
Zresztą rakieta się w końcu znalazła. Wredne media piszą, że odkryła ją przypadkowo kobieta na konnej przejażdżce. Ale ja wierzę, że to polska kawaleria, po którą sięgnęły nasze władze, tak chętnie nawiązujące do dumnej historii naszego narodu. A jak rakieta się znalazła, to wredne media znowu wszystko nagłośniły. I minister obrony, premier i prezydent musieli przyznać, że "już" o niej wiedzą.
Wszyscy trzej zgodnie przyznali, że o grudniowej rakiecie dowiedzieli się jednak dopiero w kwietniu. Najbardziej wściekł się minister.
- Co jest?! To ma być wojsko? Ruscy rakietą do nas strzelają i nikt o tym nie melduje?!
- Możemy przygotować o tym raport, panie ministrze.
- Jasne! I napiszcie, że to ten generał jest wszystkiemu winny. Miał meldować, a on to ukrył.
- Ma być dymisja?
- Dymisja to mało. Przecież to jak sabotaż! A może nawet zdrada! Wywalić go natychmiast i niech się nim zajmie prokurator.
Nie wiem, czy tak było, ale efekt jest zupełnie inny. Generał, który ponoć zaniedbał zaalarmować władze, że "ruscy rakietą do nas strzelają", w dalszym ciągu odpowiada za bezpieczeństwo Polski. Jeżeli rzeczywiście ukrył sprawę rakiety, jak twierdzi minister, to powinno się "wywalić go natychmiast". Ale od kwietnia dalej polegamy na nim w sprawie bezpieczeństwa naszego kraju. Dlaczego?
Wredne media twierdzą, że to dlatego, iż generał niczego nie zaniedbał. Po pojawieniu się rakiety, wysłane zostały do niej myśliwce, ale nie miały szans jej dogonić. Obrony przeciwlotniczej praktycznie nie mamy, więc nie można mieć pretensji, że rakiety wojsko nie zestrzeliło. A co najmniej dwóch generałów twierdzi, że odpowiedni meldunek do władz poszedł, chociaż minister zaprzecza. Ktoś kłamie.
Tłumaczenia władz byłyby wręcz zabawne, gdyby nie chodziło o tak cholernie poważną sprawę. Bo czy może być poważniejsza? Na pytania dziennikarzy, kto kłamie, rzecznik rządu mówi, że "zawiodła komunikacja". To znaczy co? Generał nie mógł się dodzwonić do ministra? Komuś rozładował się telefon komórkowy? Nie miał zasięgu? Przez ponad cztery miesiące nie mógł się dodzwonić? Więc nikt nie kłamie, a winny jest telefon?
Na pytanie, czemu nieodpowiedzialny - ponoć - generał wciąż jest na stanowisku, znowu żenująca odpowiedź: nie działajmy pochopnie. - No tak, faktycznie. Od wystrzelenia przez Rosjan rakiety w stronę Polski minęło dopiero pół roku. Przecież nie wystrzelą kolejnej tak od razu. Nie ma się co spieszyć.
Usłyszałam też, że nie można robić zamieszania w generalicji, bo to jest nieodpowiedzialne. Nie służy bezpieczeństwu Polski. Rosja właśnie na to liczy. Jak rozumiem, rakietę po to właśnie wystrzelono, aby doprowadzić do dymisji jakiegoś polskiego generała. No to nie dajmy im tej satysfakcji.
Najroztropniej zachował się pan premier. Dopytywany, czy wierzy ministrowi, czy generałowi, stwierdził, że ma zaufanie do jednego i do drugiego. Wypowiedź godna rabina ze starej, żydowskiej anegdoty.
Do rabina przyszli dwaj Żydzi, aby rozstrzygnął, który z nich ma rację. Rabin wysłuchał pierwszego i przyznał mu rację. Potem wysłuchał drugiego i również przyznał mu rację. Przysłuchujący się temu uczeń wtrącił się zdziwiony: "Rabi, oni mówią przeciwne rzeczy. Obydwaj nie mogą mieć racji". Na co rabin odrzekł uczniowi: "I ty też masz rację".
Premier zresztą nie widzi żadnego problemu. Przecież nikomu nic się nie stało. Niepokoi go jedynie to, że "opozycja próbuje wzbudzić atmosferę strachu". A czego tu się bać? Może jak wjedzie ruski czołg, to się tym zajmiemy. No chyba, że generał nic nie zamelduje. Ale jak dojedzie do Warszawy, to pewnie jakiś przechodzień go zauważy.