Znowu wam aresztowali prezydenta, więc i u was się w polityce gotuje. Ale mam wrażenie, że Polacy są bardziej Ameryką zainteresowani niż tym, co się dzieje na własnym podwórku. Programy o postawieniu Donalda Trumpa przed sądem cieszą się tu dużym zainteresowaniem. Nawet prezydent Andrzej Duda je chyba ogląda. I pewnie dlatego postanowił złagodzić ustawę o utworzeniu komisji, która może wszystko. Bo przecież po ewentualnej zmianie władzy, komisja może zmienić skład i uznać Dudę za niegodnego sprawowania władzy. Niepotrzebne są żadne dowody, wystarczy przekonanie członków komisji.
W Polsce się gotuje, nie tylko w sprawie komisji, okrzykniętej już mianem ruskiej. Ruszyły protesty kobiet, po śmierci kolejnej dziewczyny, której lekarze bali się dokonać aborcji, choć płód już obumarł. Z kolei Wirtualna Polska opublikowała listę pisowskich milionerów. To ludzie związani z partią, którzy tylko dzięki koneksjom dostali intratne stanowiska. Albo raczej dostali pensje, bo stanowiska oznaczają pracę, a tu chodzi o ludzi bez żadnego przygotowania merytorycznego.
Wykształcenie i doświadcznie nie było konieczne, żeby dobrze zarobić. WP podliczyła, że tylko 90 osób zarobiło w czasie rządów PiS łącznie prawie... pół miliarda złotych. Nie, nie chodzi o pół miliona. Pół miliarda. I co najważniejsze, podliczenie dotyczy ludzie zatrudnionych tylko w 19 spółkach państwa. Bo w tych spółkach zarobki są oficjalne. Ale państwo ma około 400 spółek i Bóg wie, jakie tam są wypłacane pensje osobom mianowanym przez partyjny aparat. Skoro zarobki są tajne, to chyba nikt nie musiał się hamować.
Tak sobie podliczyłam, że nawet jeżeli w 400 spółkach zarobki były analogiczne do tych w ujawnionych w 19, to pieniądze zarobione przez przyjaciół partii PiS sięgają 10 miliardów. Mamy więc już swoich oligarchów. Ciekawe, czy - tak jak to w systemie oligarchicznym się dzieje - jak któryś się władzy sprzeciwi, to zostanie wysłany do łagru.
Na razie wszyscy są grzeczni i nawet odpalają działkę matce-partii. Po marne kilkadziesiąt tysięcy, bo oficjalnie tylko tyle można. Ale że dziękujących jest wielu, PiS na brak pieniędzy (państwowych) nie narzeka. Wszyscy starają się wspierać kampanię wyborczą, bo przecież wygrana da wszystkim kolejne cztery lata tłustych pensji.
Niektórzy są wręcz nadgorliwi. Zakładam, że to właśnie z takiej nadgorliwości wyróżnił się jeden z pracowników TVP. Tydzień temu opisywałam marsz zorganizowany przez Koalicję Obywatelską 4 czerwca. Podawałam różne oceny jego liczebności - od 100 tysięcy (policja) do 500 tysięcy (organizatorzy). A także własną, subiektywną ocenę - tak licznej demonstracji jeszcze nie widziałam.
Szacunki podał też Radosław Poszwiński z TVP. Nie chciał być subiektywny, więc jak rozumiem przeprowadził własny sondaż. Bo na Twitterze napisał, że 7 na 10 pytanych osób powiedziało, że wcale nie przyjechało na marsz. Korzystali z ładnej pogody i do stolicy zjechali, aby wybrać się do zoo. Nie, to nie pomyłka. Pan z TVP przekonywał, że 70% uczestników marszu szło akurat tą samą trasą do warszawskiego zoo.
Nie widziałam, żeby ktoś z marszu skręcał na Pragę, gdzie zoo się znajduje. Ale może z powodu ładnej pogody wszyscy postanowili obejść pieszo całą Warszawę. I jak zwykle, idąc na spacer, wzięli ze sobą flagi i transparenty. Albo może po prostu ten marsz to była kolejka do kasy w zoo. W każdym razie - biedne misie w tym zoo, tłum je pewnie stratował.
O sondażu z TVP piszę dopiero dzisiaj, bo w ubiegłym tygodniu udało mi się oderwać od polityki. Przy okazji Bożego Ciała, miałam 5-dniowy weekend i wyjechałam do rodziny na Warmii. Do przepięknej, turystycznej miejscowości położonej nad jeziorem. Pogoda była cudowna. Ale... turystów zero. Oczywiście nie dosłownie zero, ale w porównaniu do moich innych pobytów, ulice tym razem świeciły pustkami. Rok temu, pomimo inflacji, jeszcze tak źle nie było. Teraz chyba już oszczędności się kończą.
A ceny rosną. Za danie z rybą płaciliśmy ponad 50 zł, za zupę rybną 26 zł, piwo 0,5 l - 16 zł. Deser też kosztuje: kawa 17 zł, ciastko drugie tyle. Nic dziwnego, że na stolik w żadnej restauracji nie musieliśmy czekać, jak dawniej. Połowa stolików była pusta. A trudno sobie wyobrazić lepszą okazję na wypad nad jezioro: długi weekend na początku lata i cudowna pogoda.
Jedyną wadą mojego pobytu na Warmii był brak niektórych kanałów telewizyjnych u mojej rodziny. A tu akurat Iga Świątek wygrywała turniej na kortach Roland Garros. Wybraliśmy się na miasto, aby obejrzeć mecz w jakimś barze czy restauracji. Oj, nachodziliśmy się. W wielu miejscach telewizory były, ale przeważnie wyłączone. W końcu trafiliśmy na bar, gdzie pani zgodziła się przełączyć kanał na Eurosport.
Nie miała żadnego dylematu, bo... na półfinale byliśmy jedynymi gośćmi w barze. Na finale był jeszcze jeden pan. Siedział sam przy barze i sącząc piwo patrzył na ścianę. W ogródkach sąsiednich knajpek siedzieli ludzie, ale nikt sportem się nie interesował. Dodam, że w tych samych dniach Polacy grali też w siatkówkę w Lidze Narodów, a w sobotę rozgrywany był finał Ligi Mistrzów w piłkę nożną.
Ograniczona liczba kanałów u rodziny zmusiła mnie do pooglądania TVP. Dzięki temu dowiedziałam się czegoś nowego: "Opozycja przeciwna derusyfikacji Polski" - jak głosił napis na pasku w dzienniku. Trochę mnie zdziwiło, że TVP tak ostro krytykuje rządy PiS. Nawet ja, porównując je do rosyjskiego systemu, nie napisałam nigdy, że Polska została zrusyfikowana.
Może jednak rzeczywiście coś takiego się dzieje? Czy nie jest podejrzane, że prokuratura, wszystkie służby specjalne, nawet kontrwywiad, przez ostatnie osiem lat nie zdołały znaleźć wśród polskich polityków tych pod wpływami Rosji? Trzeba teraz tworzyć specjalną do tego komisję. Wprawdzie TVP zauważyło, że Radosław Sikorski brał pieniądze od Zjednoczonych Emiratów Arabskich za pomoc przy organizacji konferencji w Brukseli i CBA obiecało się europosłem zająć. Ale nikt się nie zajął znacznie głośniejszą sprawą i znacznie bardziej niebezpieczną.
Otóż niejaki Daniel Obajtek oddał praktycznie za darmo (za zyski z jednego kwartału) perłę naszego przemysłu naftowego - Rafinerię Gdańską. Oddał ją innemu krajowi arabskiemu, Arabii Saudyjskiej, w dodatku blisko na tym rynku współpracującej z Rosją.
Przy okazji likiwdowana jest marka stacji benzynowych Lotos. Na jej miejsce wchodzi węgierski MOL, całkowicie uzależniony od Putina. Jadąc na Warmię zwróciłam uwagę, że Mole pojawiły się w najatrakcyjniejszych miejscach - przy trasach szybkiego ruchu i w turystycznych miejscowościach. Mimo to, ja rosyjskiej benzyny nie tankowałam. Moli nie cierpię i tyle. Ale może Polska jest rzeczywiście znacznie bardziej zrusyfikowana, niż mi się wydawało. Opozycjo! Nie bądź przeciwna derusyfikacji!