W naród trzeba wierzyć

Nie chciałabym zapeszyć, ale wygląda na to, że pandemię Covid-19 mamy już za sobą. A przynajmniej epidemię w Polsce. Bo nie wiem, jak na świecie, ale u nas koronawirus praktycznie zginął. To znaczy żyje ciągle w organizmach wielu ludzi, ale oficjalna diagnoza mówi, że zginął.

Zginął przede wszystkim w telewizji. Był pierwszą ofiarą wojny w Ukrainie. Do 24 lutego, czyli dnia napaści na ten kraj przez Rosję, naprawdę trudno było w telewizji ominąć temat covida. Wszędzie, gdzie były wiadomości, był wirus. Wyjątkowo łatwo się rozprzestrzeniał. Nawet na kanałach filmowych się pojawiał, bo nagle modne zrobiły się filmy katastroficzne, o końcu świata, wszelkich armagedonach, meteorach walących w Ziemię i oczywiście o wirusach zabijających całą ludzkość.

Putin okazał się większą zarazą. Tak wielką, że covidek wydaje się dziś poczciwą zabawą. Od 24 lutego trudno mi znaleźć jakiekolwiek informacje, co tam słychać na froncie walki z pandemią. Bo powstał nowy front, ukraiński, i stamtąd są teraz wszystkie informacje. Niestety nie zmieniło się to, że ciągle mówimy o ofiarach. I też nie wiadomo, kiedy to się skończy.

A boli chyba jeszcze bardziej niż covid. Bo znów trzeba zacytować Nałkowską, że to "ludzie ludziom zgotowali ten los". Trudno w to uwierzyć, że te słowa przestały być tylko opisem historii. Opisują to, co dzieje się tuż obok nas. Bombardowanie osiedli mieszkaniowych, strzelanie do ludności cywilnej, a podobno nawet porywanie dzieci i całych rodzin i wywożenie ich do Rosji. Ludzie ludziom.

A co się dzieje z pandemią? Jakieś liczby? Ilu nowych zarażonych? Ilu zmarło? Program szczepień? Kto dziś pamięta o jakichś szczepionkach?! Nawet anytszczepionkowcy ucichli. To już naprawdę coś niezwykłego.

Aż wreszcie jest! Usłyszałam w końcu coś o covidzie. Od minionego poniedziałku nie nosimy już maseczek! Obowiązek ich zakładania dotyczył pomieszczeń zamkniętych i teraz został zniesiony. Ma podobno wciąż dotyczyć placówek medycznych. Ale byłam już w dwóch przychodniach i ani śladu maseczek. W rejestracji zostały wielkie, plastikowe szyby, ale pewnie takie zasłony wszędzie jeszcze długo pozostaną. I może nawet niekoniecznie ze względu na covid. Myślę, że wielu pracownikom w miejscach publicznych będą one pasować.

Lekarze mają gorzej. Żeby zbadać pacjenta, muszą zza takiej szyby się wychylić. A nawet do pacjenta zbliżyć. I okazało się, że lekarze to też ludzie. Bo na maseczkowy obowiązek też reagują różnie. Byłam u takich, którzy maseczki nie mieli i od pacjentów ich nie wymagali. Byłam u takich, którzy wymagali. A moja dentystka była ubrana w ochronny fartuch od stóp do głów. Miała go założony i na buty, i na czubek głowy. Wcześniej widziałam taki fartuch tylko w telewizji.

Pandemia niby się kończy, a może nawet skończyła, ale coś nam po niej zostało. Czegoś nas nauczyła. Każdy z nas widział na pewno sytuacje, gdy ktoś nie stosował się do ogłoszonych zaleceń covidowych. Nie zakładał maseczki, nie zachowywał dystansu, nie dezynfekował rąk. Ba, były nawet o to kłótnie. A z internetu wiem, że dochodziło i do bójek (w Ameryce chyba częściej niż w Polsce).

Wiadomo, ludzie nie lubią się podporządkowywać odgórnym nakazom. Ale covid to najwyraźniej zmienił! Bo w poniedziałek, jak żołnierze na rozkaz, wszyscy Polacy maseczki zdjęli! Rząd ogłosił zniesienie obowiązku ich noszenia i... wszyscy posłuchali! Nie było ociągania się, szukania wymówek, tłumaczenia, że nie wiedziałem. Jakaż zmiana! Trzeba jednak wierzyć w nasz naród. Polak potrafi.

Prezydent Biden wcina polską pizzę z amerykańskimi żołnierzami w Rzeszowie. Wygląda na to, że się zmuszał.


W nasz naród wierzy też prezydent Stanów Zjednoczonych. Gdy zapowiedziano, że Joe Biden przyjedzie do naszego kraju, wszyscy przewidywali, że ogłosi jakieś radykalne wsparcie dla Polski, dla Ukrainy. Owszem, chwilę wcześniej, na szczycie NATO w Brukseli ogłoszono zwiększenie liczebności wojsk sojuszu na wschodniej flance (to my i parę innych krajów) do 140 tysięcy. Ale prezydent USA i tak wybrał się jeszcze do Polski. Po co? Czyżby miał ogłosić coś jeszcze?

Biden najpierw poleciał do Rzeszowa. Spotkał się tam z amerykańskimi żołnierzami. Wiadomością, którą usłyszałam chyba z osiem razy, było to, że zjadł z nimi pizzę. Wszyscy go za to chwalili. Ja w domu też akurat zrobiłam pizzę. Jak mąż wrócił z pracy i zjadł ze mną i dziećmi pizzę, to też musiałam go pochwalić. Zachował się przecież jak prezydent!

A co prezydent - ten amerykański - ogłosił w Warszawie? Utworzenia stałej bazy wojsk amerykańskich w Polsce nie zapowiedział. Może dlatego, że słyszał, że Polacy chcą ją nazwać Fort Trump. Żadnych nowych, wielkich działań USA też nie zapowiedział. Ale padły jednak bardzo ważne słowa, które długo były jeszcze komentowane.

Otóż w swoim przemówieniu na temat wojny w Ukrainie, mówiąc o Putinie, Joe Biden na dziedzińcu Zamku Królewskiego zaapelował: "Na miłość Boską, ten człowiek nie może być dalej u władzy!" No i wszystko się wyjaśniło. Teraz już wiemy, po co prezydent USA przyjechał do Polski. Przyjechał poprosić Polaków, aby w końcu znieśli Putina. No kto, jak nie my, to ma załatwić. Chociaż jak na razie, to chyba Ukraińcy zrobili w tym największe postępy. Ale cieszy, że prezydent USA w nas wierzy. Wypada mu odpowiedzieć słowami Obamy: Yes, we can.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!