Takiego sezonu ogórkowego jeszcze nie było. W polskich mediach aż roi się od kolejnych pomysłów partii politycznych, wypowiedzi polityków i oczywiście najróżniejszych komentarzy, podsumowań, porównań. A ja zawsze powtarzam, że chcąc wyrobić sobie o kimś opinię, najlepiej po prostu wsłuchać się uważnie w jego słowa. To niby oczywiste, ale zauważyłam, że w obecnych czasach ludzie najchętniej słuchają polityków mówiących o innych politykach. A nie mówiących o sobie i swoich poglądach.
Ja w ostatnim tygodniu bardzo dużo słuchałam tego, co mówi Jarosław Kaczyński. Wszak to on ma największy wpływ na to, co się obecnie dzieje w Polsce. Warto więc wiedzieć, jak to wszystko widzi. No to posłuchajmy.
Na kolejnym niedzielnym pikniku, tym razem w Chełmie, prezes PiS uzmysławiał Polakom, że "w gospodarce nam się udało i może nam się udać jeszcze dużo, dużo więcej". Przyznaję, że bardzo mnie zaskoczył tą odważną tezą. Po przeszło roku dwucyfrowej inflacji, przekonywać wyborców, że jego rządom "się udało", to wręcz brawurowe hasło. Nawet wśród znanych mi osób popierających PiS, nie słyszałam ani jednego głosu - co najmniej od roku - że w gospodarce dobrze się dzieje. Wręcz przeciwnie, wszyscy narzekają na rosnące ceny.
Jarosław Kaczyński wytłumaczył jednak, że jego ocena ma podstawy. Wyjaśnił, że "w rozmowach z przedstawicielami państw tzw. trzeciego świata wiele krajów zwraca się do nas, pytając, w jaki sposób potrafiliśmy sięgnąć do własnych zasobów i tak powiększyć dochody podatkowe razem z obniżeniem podatków". To jest wiarygodne. Jestem w stanie uwierzyć, że państwom trzeciego świata Polska gospodarką imponuje.
Prezes dodał też, że również "w Unii Europejskiej, w której kiedyś byliśmy na końcu, możemy zajechać bardzo wysoko". Tu też się zgadzam. Możemy zajechać wysoko. Szkoda tylko, że nie spróbowaliśmy tego zrobić przez ostatnie osiem lat. Ale przez następne osiem ciągle możemy.
Jarosław Kaczyński ma prawdopodobnie inne dane niż ja. Bo twierdzi, że "w najróżniejszych dziedzinach jesteśmy albo na pierwszym, albo na drugim, co najwyżej na trzecim miejscu, ale to tak też ex aequo. I to niezależnie od tego, czy chodzi o wzrost gospodarczy począwszy od 2007, czy począwszy od covidu, czyli 2019 roku, czy chodzi o tzw. klin podatkowy, który w Polsce jest naprawdę niewysoki".
Tu znowu mnie zaskoczył brawurą. Bo wspominanie o podatkach po wprowadzeniu Nowego Ładu brzmi jak samobójstwo. Pomijając chaos przy wprowadzaniu - tu na pewno byliśmy na pierwszym miejscu - obciążenie podatkowe zarzyna wielu przedsiębiorców. Choć podstawowy podatek został obniżony, sposób obliczania składki zdrowotnej spowodował znaczną podwyżkę wszystkich należności.
W sprawie wzrostu gospodarczego prezes PiS ma także ciekawe zdanie. "Dzisiaj mamy 80 procent przeciętnej PKB na głowę, w sile nabywczej licząc, Unii Europejskiej. Nie tak dawno nie mieliśmy nawet 50 procent. Ale możemy mieć szybko i 100 i znacznie więcej".
No tak, oczywiście możemy. Wszystko możemy. Nawet i 1000 procent możemy. Czemu nie? Ale przede wszystkim dlaczego pan Kaczyński mówi o sile nabywczej? Pod tym względem to i w PRL nie było źle, bo towary były u nas znacznie tańsze niż na Zachodzie. Dziś tak tanio nie jest, ale używanie wskaźnika siły nabywczej nie mówi całej prawdy. Zresztą nawet ten wskaźnik nie jest aż tak korzystny. W Unii Europejskiej wynosi 54,5 tysiąca dolarów na osobę (w 2022 r.), a w Polsce jest to 43,5 tysiąca. Czyli porównywalnie do tego co na Węgrzech (42 tys.) i znacznie mniej niż np. w Czechach (49 tys.). Ale oczywiście możemy wszystkich prześcignąć. Choćby Niemców.
Bogactwo kraju lepiej pokazują wartości nominalne, a nie siła nabywcza. I tu wartość PKB przypadającego na obywatela wynosi w UE 37,3 tys. dolarów. A w Polsce tylko 18,3 tys. dolarów. Za to w Czechach jest o połowę więcej: 27,6 tysięcy.
Wciąż się jednak zgadzam z prezesem Kaczyńskim, że możemy Czechy dogonić. Jak tylko zaczniemy ich gonić. Bo na razie obraliśmy odwrotny kierunek. W I kwartale br. nasz produkt krajowy brutto zmniejszył się o 0,3 procenta. Czyli gospodarka się nam skurczyła. Tak się gonić nikogo nie da. W większości krajów gospodarki po covidzie już się odbiły i rosną. Nasz wynik z I kwartału był jednym z najgorszych na... świecie. Być może to o tym rezultacie mówił prezes, ciesząc się z pierwszego lub drugiego miejsca. Mamy szansę się na nim utrzymać, bo ekonomiści oceniają, że w II kwartale polski PKB znowu spadł w ujęciu rok do roku, i to nawet o 0,5 procenta.
Jarosława Kaczyńskiego mimo wszystko dalej słuchałam uważnie. I usłyszałam, że jeżeli Tusk zostanie premierem, wróci bieda. Nie wiem, czy to ludzi ma przestraszyć. Bo w czasie tuskowej biedy, w latach 2007-2014, wzrost PKB wynosił ponad 3%, podczas gdy w krajach OECD nie sięgał nawet 1%. Wtedy te kraje rzeczywiście doganialiśmy. Powolutku, ale doganialiśmy.
Co jeszcze oznacza powrót Tuska? Prezes PiS przekonuje, że mur na polsko-białoruskiej granicy będzie zburzony. Hmm. Fakt, że mur nie jest skuteczny (jak wszystkie mury na wszelkich granicach, co pokazuje historia), nie znaczy, że trzeba go burzyć. I chyba nawet wyborcy PiS nie wierzą, że ktoś będzie chciał to zrobić. Ostrzeżenie, że Tusk będzie niszczył infrastrukturę na polskich granicach brzmi trochę śmiesznie.
Ale nie tak śmiesznie, jak inne ostrzeżenie, które sformułował Jarosław Kaczyński. I skierowane do większej grupy. Bo z murem na granicy niewiele osób jest związanych, szczególnie że ciągle giną tam ludzie. Za to na grzyby chodzi cała Polska. Wie o tym prezes, bo mówi: "My tę wolność mamy, chodzimy na grzyby. Ogromna część Polaków chodzi na grzyby". Tymczasem Tusk i Unia Europejska zabroni zbierania grzybów! Dlatego prezes rządzącej partii zapowiada: "To część naszej wolności i nie damy sobie tej wolności zabrać".
Wiele osób wyśmiewało te ostrzeżenie. Śmiało się, że prezes przekonuje, iż jak PiS nie wygra, Polacy nie będą mogli chodzić na grzyby. Ale ja słuchałam go uważnie dalej: "Polskie lasy stanowią ogromny zasób finansowy, w sprawie którego Bruksela chce podejmować decyzje" - tłumaczył prezes PiS. Czyli to wcale nie o grzyby chodzi. Jarosław Kaczyński obawia się, że nie będzie mógł już prowadzić wycinki lasów, na której rządzący tak bardzo się bogacą. Unia już raz interweniowała, gdy PiS zaczął wycinać Puszczę Białowieską.
Dla grzybiarzy informacja jest jednak także ważna. Jak wycinka lasów będzie dalej robiona na tak wielką skalę, to grzybów zbierać nie będzie gdzie.