Ubiegły tydzień miał być gorący i był gorący. Chociaż tematem grzejącym miała być debata nad ustawami o aborcji. Temat grzała przede wszystkim Lewica, bo nic innego jej nie zostało. Wszystkie ważne sprawy, które są załatwiane przez nowe władze, to wspólne postulaty członków koalicji: KO, Trzeciej Drogi i Lewicy. Ale KO ma swojego premiera, Trzecia Droga marszałka Sejmu, a Lewica ma tylko Czarzastego.
Wszystko, co najciekawsze, ogłasza Tusk albo Hołownia. Czarzasty postanowił też być ważny i walnął pięścią w stół. A właściwie w szklany stolik studia TVN24, gdzie ogłosił, że ma dosyć blokowania przez marszałka Sejmu ustawy Lewicy o aborcji. Przecież obiecaliśmy ją kobietom!
Hola, hola. Hołownia przypomniał, że jego partia obiecywała powrót do kompromisu aborcyjnego z lat 90-tych, a potem ewentualnie referendum. A potem zwrócił uwagę, że do Sejmu wpłynęły aż cztery ustawy o aborcji i nad wszystkimi trzeba popracować. Tyle że przed wyborami samorządowymi nie ma szansy na dogadanie się, którą w końcu przyjąć. Hołownia tego nie powiedział, ale wiadomo, że Lewica grzeje temat aborcji, żeby jakoś odróżnić się od reszty koalicji. Inaczej nie ma wielkich szans zaistnieć w wyborach.
Marszałek zdecydował więc - jednoosobowo - że debaty nad aborcją na obecnym posiedzeniu nie będzie. Bo jego zdaniem, wyborcza atmosfera spowoduje, że wszystkie cztery ustawy pójdą do kosza. Obiecał, że debata rozpocznie się na następnym posiedzeniu, tzn. 11 kwietnia, czyli już po wyborach. Będzie to wprawdzie jeszcze przed drugą turą, ale wtedy będą się już rozstrzygać tylko losy burmistrzów i prezydentów. A najważniejsze dla partii wybory do wojewódzkich sejmików będą już zakończone.
Gorącej atmosfery Sejm jednak nie uniknął. W dniu rozpoczęcia jego posiedzenia, do stolicy zjechali znowu rolnicy. Już w ubiegłym tygodniu zapowiadali, że choć rozmawia z nimi nie tylko minister rolnictwa, ale i premier, protestować będą. To zresztą polskiemu rządowi nawet pomaga, bo sprawę trzeba załatwić przede wszystkim w Brukseli. Niech więc tam też widzą, jak sprawa jest poważna.
A polskiemu rządowi protesty specjalnie nie szkodzą. Bo wszyscy wiedzą, skąd się wziął problem. Politycy Prawa i Sprawiedliwości usiłują zaklinać się, że to wina Tuska, ale to hasło już nie działa. Rolnicy wiedzą, od kiedy zboże zalega w ich magazynach i kto pozwolił na zalanie polskiego rynku zbożem z Ukrainy.
Oczywiście problem jest też związany z Unią Europejską. Przeciwko programowi Zielonego Ładu protestują rolnicy w całej Europie. Odkręcać zachwalane wcześniej - jako program PiS - pomysły dla rolnictwa w tym programie próbuje komisarz Wojciechowski. Zapowiedział, że Unia Europejska ma już nowe rozwiązania dla rolników. Tyle że okazało się to nieprawdą. Bruksela odcięła się od jego wypowiedzi i nazwała ją prywatną.
Rolnicy pozostają więc wkurzeni i protestują dalej. Robią to stanowczo, ale spokojnie. Podporządkowali się nawet decyzji władz Warszawy, a potem sądu, że ciągnikami miasta zablokować nie mogą. To ich jednak nie zniechęciło, żeby tłumnie stanąć przed Sejmem. Duży tłum przyciąga różnych ludzi i tym razem spokojnie już nie było. Znalazła się gromadka z zasłoniętymi twarzami, która sięgnęła po kostki brukowe. Poleciały na policjantów, na co odpowiedzią był gaz pieprzowy i wyłapywanie z tłumu rzucających kamieniami.
W Sejmie się zagotowało. PiS i Konfederacja zarzuciły rządzącym brutalne rozganianie demonstracji. Choć demonstracja pod Sejmem dalej trwała i nikt jej nie rozganiał. Aresztowano natomiast 23 osoby atakujące policję. Wzywany do wypowiedzi szef MSWiA, Marcin Kierwiński przypomniał, że PiS od lat nawoływał, aby stanąć "murem za polskim mundurem". Zaapelował więc do polityków tej partii, aby po obrzuceniu policjantów kostką brukową stanęli "murem za mundurem".
Politycy PiS chętniej teraz stają za rolnikami. Po raz pierwszy od ośmiu lat do nich wyszli i robią sobie z nimi zdjęcia. Kiwają ze zrozumieniem głowami, jakie to rolnicy mają problemy. I zapewniają, że oni by te problemy natychmiast rozwiązali.
Ale natychmiast to tylko pojawiły się teorie spiskowe, kto był w grupie atakujących policję. Rządzący chętnie mówią o prowokatorach, ale moim zdaniem, to byli po prostu dyżurni zadymiarze. Zawsze znajdą się chętni do awantury i po prostu takiej okazji nie przepuszczą. Tym bardziej, że meczu na stadionie Legii tego dnia nie było. Może wśród zatrzymanych znajdzie się i jakiś rolnik, któremu puściły nerwy, ale to raczej będzie wyjątek.
Zresztą wśród demonstrujących byli nie tylko rolnicy. W mojej podwarszawskiej miejscowości - na pewno nie rolniczej - widziałam na dworcu ludzi z flagami, wracających spod Sejmu. Zapewniam was, że rolnikami nie byli.
Tego samego dnia w Sejmie przyjęto uchwałę stwierdzającą, że Trybunał Konstytucyjny nie funkcjonuje. Znajdują się w nim osoby wybrane na sędziów w sposób nielegalny, a zarządzająca nim obecnie Julia Przyłębska, jego prezesem nie jest. Choć to tylko uchwała, a nie ustawa, daje podstawę wszystkim w Polsce - głównie prawnikom, urzędom, instytucjom (i lekarzom, aby nie bali się dokonywać aborcji) - nie przejmować się tym, co ów Trybunał mówi.
Ustawy w tej sprawie na razie nie ma, bo wiadomo, że prezydent Andrzej Duda jej nie podpisze. Ciągle się upiera, że jak zaprzysiągł kogoś na sędziego, to ten ktoś sędzią jest. Nawet jeżeli mianowanie go na sędziego było nielegalne. I nie zgodzi się na żaden "terror praworządności", jak to był łaskaw ująć.
Natomiast prezes PiS Jarosław Kaczyński nie uznaje nawet uchwały. Stwierdził, że taką uchwałą to można sobie na przykład zmienić króla Anglii. Stwierdził, że przyjmowana przez Sejm uchwała, "prawnie nie ma żadnej mocy".
Jego wypowiedź jest o tyle ciekawa, że facet ma doktorat z prawa. Powinien wiedzieć, że Sejm jest organem ustawodawczym i jego uchwały są prawnie jak najbardziej ważne. Ba, nawet gdyby Sejm wypowiedział się na temat króla Anglii (albo raczej Zjednoczonego Królestwa), jego uchwała byłaby ważna. I na pewno rodziłaby dość poważne konsekwencje międzynarodowe, choć niedobre dla Polski.
Oczywiście przez osatnie osiem lat jedyne ważne uchwały zapadały w gabinecie prezesa. Ale teraz powrócił terror praworządności. I zaprzeczanie, że Sejm ma prawo podejmować uchwały, jest po prostu głupie. Wypowiedź Kaczyńskiego być może trzeba tłumaczyć tym, że doktorat z prawa pisał w czasach, gdy prawo było komunistyczne. A teraz jest terror praworządności, z czym prezes wciąż nie może się pogodzić.