O nagonce na "Dziady" Mickiewicza w 1968 roku tylko czytałam. Słuchałam też ludzi, którzy opowiadali o tamtych wydarzeniach. Czytałam i słuchałam, ale trudno mi było zrozumieć, jak władza może dopuszczać się tak podłych - i głupich - rzeczy.
Teraz już rozumiem. Okazuje się, że wcale nie trzeba wiele, żeby historia zaczęła się powtarzać. Nie potrzeba rosyjskich czołgów i sołdatów stacjonujących w polskich koszarach. Nie potrzeba radzieckiej, komunistycznej propagandy. Mamy swoją.
Mamy dziś władze, które zostały wybrane demokratycznie. I mamy ministra sprawiedliwości (!), który nie wie, co to jest demokracja. Wyzywa twórców filmu od faszystów tylko dlatego, że zajęli się tematem niewygodnym dla władzy. I mamy prezydenta, który wyzywa od świń ludzi, którzy chcą ten film obejrzeć. Mało tego. On ich porównuje do hitlerowskich kolaborantów, bo hasłem "tylko świnie siedzą w kinie" nazywano właśnie takich ludzi. A Andrzej Duda, w przemyślanej wypowiedzi zgodził się z takim komentarzem.
Gdyby ktoś jeszcze o tej sprawie nie słyszał, to wyjaśnię, że chodzi o film Agnieszki Holland "Zielona granica". Film fabularny, poruszający problem imigrantów usiłujących przedostać się do kraju, w którym chcą zacząć nowe, lepsze życie. I o dylematach moralnych, które dopadają tych, którzy mają im w tym przeszkodzić, strzegąc granicy za wszelką cenę.
Moralne rozważania nie są jednak na rękę polskiemu rządowi. Na granicy z Białorusią rząd każe wrzucać do lasu wszystkich, którzy przekroczyli granicę nielegalnie. Wszystkich. Nawet małe dzieci, ludzi chorych czy kobiety w ciąży. W efekcie takich działań - zabronionych prawem międzynarodowym - ludzie w tym lesie umierają. Znaleziono już kilkadziesiąt zwłok. Ale proceder zwany "pushback" trwa dalej. Zbliża się zima, zapewne umrą następni.
Stany Zjednoczone też borykają się z imigrantami napierającymi na granicę. I to w ogromnych ilościach. Ale nie słyszałam, żeby jakikolwiek amerykański prezydent kazał ich po złapaniu wywozić z powrotem na pustynię albo wrzucać do Rio Grande. Albo Kubańczyków dopływających na Florydę wywozić na środek morza. Imigranci są deportowani, ewentualnie udziela się im azylu. W Polsce widzą tylko lufę karabinu.
To działanie jest nie tylko nieludzkie, ale też i cyniczne. Bo okazało się, że wcale nie chodziło o jakąś obronę granic, tylko o kasę. W tym samym czasie, gdy jednych imigrantów wypychano do lasu, innym sprzedawano polską wizę. A być może nawet tym samym! Bo oficjalne dane Ministerstwa Spraw Zagranicznych pokazują, że ludzie z tych samych krajów, z których imigrantów wyrzucano do lasu, dostawali polskie wizy w polskiej ambasadzie na Białorusi.
Jak zauważył jeden z dziennikarzy, płot na granicy postawiono pewnie po to, żeby nikt nie przedostawał się do Polski za darmo. Łukaszenka za pieniądze sprowadzał migrantów z Afryki i Azji, a wysyłając ich przez zieloną granicę do Polski psuł biznes polskiej mafii, która sprzedawała wizy.
Biznes popsuły też służby amerykańskie, niemieckie, szwedzkie. Odkryły aferę z polskimi wizami i sprawa się wydała. Trzeba było kogoś aresztować, MSZ ogłosiło, że zerwało wszystkie umowy z firmami pomagającymi przy obsłudze wizowej. Poselska kontrola w ministerstwie pokazała, że to kłamstwo, bo żadnej, nawet jednej umowy nie zerwano. Ale zrobiło się zamieszanie, a to biznesowi nie służy. W Afryce klienci zaczęli już protestować, że dali łapówkę, a polskiej wizy jeszcze nie dostali. Nagrania protestów są w internecie.
Dla polskiego rządu i ekipy handlującej wizami to fatalna sytuacja. Ale służbom amerykańskim i innym nic nie można przecież zrobić. To chociaż w kraju trzeba mówić, że to afera z imigrantami przypływającymi na włoską wyspę Lampedusa. Wprowadzić kontrole na granicy ze Słowacją i to ten kraj obwinić za wpuszczanie do nas imigrantów. W ten sposób tłumaczyć, dlaczego Niemcy wprowadzają kontrole na granicy z Polską. To nie my! To nie nasza wina!
Został jeszcze tylko ten film. Nie dało się go odłożyć na półkę, ech, nie te czasy. Co gorsze nagrodzili go już w Wenecji i zrobił się sławny. Zostały więc już tylko wyzwiska. Trzeba powiedzieć, że film jest antypolski. A każdy, kto próbuje mówić, że na granicy dochodziło do zbrodni, nie jest Polakiem. Jarosław Kaczyński kazał wszystkim się opowiedzieć, po której są stronie. Najwyraźniej zbrodniarzem nie jest ten, kto zbrodni dokonuje, tylko ten, kto o niej mówi.
Gomułka mówił o "zawszonej reakcji". Teraz każdy, kto chce obejrzeć film, jest hitlerowską świnią. Ale w stosunku do 1968 roku są jeszcze inne różnice. Na szczęście wciąż funkcjonują sądy (choć mamy coraz więcej osób, które zakładają togę z mianowania partyjnego, nie mając legalnej nominacji na sędziego). Sąd przyjął pozew złożony przez Agnieszkę Holland przeciwko Zbigniewowi Ziobrze.
Gomułka mówił o "zawszonej reakcji". Teraz każdy, kto chce obejrzeć film, jest hitlerowską świnią.
Sąd w trybie zabezpieczającym (do czasu wyroku) zakazał pozwanemu łączyć reżyserkę i jej twórczość z Trzecią Rzeszą, ZSRR, stalinizmem i w ogóle ze zbrodniczymi reżimami. Nie może tego mówić, nie może tego pisać w internecie.
I znowu Polska pobiła rekord. Bo czy jest jakiś kraj, w którym sąd musiałby tłumaczyć ministrowi sprawiedliwości (sprawiedliwości!), że nie można rzucać podłych oszczerstw? Może ktoś powinien podać do sądu także prezydenta Dudę? Wtedy i jemu sąd mógłby uświadomić, że nie może Polaków nazywać hitlerowskimi świniami. No chyba, że nie chce być prezydentem tylko świniopasem, jak zauważyła pisarka Manuela Gretkowska. Bo idę o zakład, że film obejrzą miliony Polaków. Polaków, nie świń.
Ciekawa jestem, czy widzów tego filmu Duda będzie dalej nazywał świniami, gdy dowie się, że film dostał też wyróżnienie na festiwalu w... Watykanie. Czy będzie się jeszcze starał o audiencję u "świni"?