Sezonem ogórkowym w mediach zwykle nazywano okres letni. Politycy wyjeżdżali na urlopy, Sejm miał przerwę w obradach, nie pojawiały się żadne nowe inicjatywy, nie było więc specjalnie czego komentować. Oczywiście w tym roku było zupełnie inaczej. Przez całe lato trwała niezwykle intensywna kampania wyborcza, pojawiały się nowe afery i nowe zagrywki polityczne. Mediom wręcz brakowało czasu, żeby to wszystko dokładnie przedstawić.
Dobrze radziła sobie tylko TVP. Pokazywała kampanię tylko jednej partii, więc czasu miała na nią bardzo dużo. Nie zajmowała się też aferami, co dawało jej jeszcze większą przewagę czasową w ramówce nad innymi mediami. Nie miała jednak problemu z wypełnieniem czasu antenowego. Po prostu częściej pokazywano migawki ze spotkania Tuska z Putinem czy też fragment przemówienia Tuska w języku niemieckim, gdy wypowiadał słowa "für Deutschland".
Dziś jest już po wyborach i mam wrażenie, że sezon ogórkowy nastał dopiero teraz. Cóż, pogoda zwariowała, na koniec października mieliśmy po 20 stopni Celsjusza, to i okres wegetacji roślin się poprzesuwał. Czy mamy narzekać, że politycy są w zgodzie z naturą?
Ja jednak ponarzekam. Choć tym razem nie na polityków, ale na dziennikarzy. Nie, nie na TVP. Tam dziennikarzy nie ma, bo do zrobienia klipów z Tuskiem nie jest potrzebny dziennikarz, tylko technik wideo. Do odczytania ulotki propagandowej, zatytułowanej "Wiadomości", dziennikarz też nie jest potrzebny, tylko lektor. A takie ulotki też nie są przygotowywane przez dziennikarzy.
Nawiasem mówiąc, zawsze fascynowała mnie wiara w "rzeczywistość" pokazywaną w TVP. Rozmawiając z osobami, które popierają PiS, zawsze pytałam, dlaczego w sprawie oceny działań rządu wierzą tylko telewizji rządowej. Czy naprawdę sądzą, że rządowa telewizja ujawni cokolwiek złego o rządzie? Odpowiedź była praktycznie zawsze ta sama: "A TVN kłamie".
Kiedyś komunistyczne władze odpowiadały Zachodowi na zarzuty o brak demokracji: "A u was biją Murzynów". W opowieściach wydaje się to na tyle absurdalne, że aż niemożliwe. Dziś wiemy, że można ludzi do takiej odpowiedzi przekonać.
Teraz w końcu zacznę moje narzekanie na dziennikarzy. Od dnia, kiedy poznaliśmy wyniki wyborów, głównym problemem polskich dziennikarzy stało się obsadzenie stanowisk w nowym rządzie i Sejmie. Bezustannie dopytują o to przedstawicieli ugrupowań, które zapowiadają utworzenie koalicji - a więc Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy. A politycy niezmiennie odpowiadają, że "trwają rozmowy". Podali jedynie oficjalnie, że ich wspólnym kandydatem na premiera będzie Donald Tusk.
Dziennikarzom to nie wystarcza i pytają kto będzie wicepremierem. Ilu tych wicepremierów będzie? Kto będzie Marszałkiem Sejmu? A kto Marszałkiem Senatu? Które ministerstwa obejmą poszczególne partie? Ile będzie zarabiał minister... No nie, o to już nie pytają. Ale mam wrażenie, że mają na to ochotę.
Rozumiem, że można zapytać o obsadę stanowisk. Ale skoro wszyscy twardo mówią, że ogłoszą to dopiero po ostatecznych ustaleniach, dajcie spokój. Zawsze krytykowaliście wszystkie rządy, że kłócą się o stołki. A teraz to właśnie stołki wydają się wam najważniejsze?
Zdarza się, że dziennikarze przechodzą do pytań o realizację wyborczych obietnic. Ale połowę tych pytań dotyczy aborcji i religii w szkole. Rany! Czy to w tej chwili jest rzeczywiście jakimś priorytetem? Szykujący się do władzy zapowiedzieli, że natychmiast przygotują wytyczne w sprawie wykonywania aborcji, aby lekarze nie bali się jej już przeprowadzać, gdy zagrożone jest życie czy zdrowie matki. Niektóre szpitale już powróciły do wykonywania aborcji. Na dziś tyle tylko można zrobić. A ustawę liberalizującą przepisy w tej sprawie zapewne zawetuje prezydent Duda.
Temat aborcji i tak jest wieczny. Przecież nawet u was w Ameryce ostatnio odżył. I chociaż amerykańska demokracja ma dwa i pół wieku, i tak nie ma prawa, które zadowala wszystkich. Bo społeczeństwo jest w tej sprawie podzielone.
Religia w szkole ma bardzo złe notowania. Pewnie zostanie z niej usunięta. Ale obecnie wydaje się, że wszystkim dużo bardziej przeszkadza religia niż głupoty wypisywane w słynnym podręczniku do przedmiotu Historia i Teraźniejszość. Jak mamy już coś znowu mieszać w szkole, to przede wszystkim w przedmiocie HiT.
Dziennikarze niezmiennie też pytają wszystkich polityków, co zrobi prezydent. Czy na premiera wyznaczy Morawieckiego, popieranego przez 194 posłów PiS, czy też Tuska, dla którego poparcie deklarują ugrupowania mające łącznie 248 głosów. Nie wiem, po co pytają, skoro pytani mogą tylko zgadywać. A już zupełnie rozwalają mnie teksty w rodzaju, że "prezydent ma szansę pokazać, że jest prezydentem wszystkich Polaków, a nie jednej partii".
Pierwszą szansę miał osiem lat temu, gdy do Trybunału Konstytucyjnego zaprzysiągł trzy osoby na stanowiska już obsadzone. Złamał Konstytucję po raz pierwszy, ale nie ostatni. Potem przez osiem lat "miał szansę stać się prezydentem wszystkich Polaków". Jak teraz postąpi najzupełniej normalnie, to nagle ocenimy go świetnie?
Wyznaczenia osoby do misji tworzenia nowego rządu prezydent i tak nie może już długo odciągać. Nowy Sejm, już na pierwszym posiedzeniu 13 listopada może odwołać premiera Morawieckiego i powołać premiera Tuska. Bez łaski prezydenta. Ten może potem wyznaczyć Morawieckiego do tworzenia nowego rządu, ale jak w Sejmie nie uzyska poparcia, rządzić będzie dalej Tusk.
Rozumiem, że na pytanie o wielkie reformy jest za wcześnie. Ale dziennikarze mogliby zacząć od planów dotyczących drobniejszych zmian, które mogą być ciekawe. Ja na przykład jestem ciekawa, co nowa władza zrobi z Placem Piłsudskiego w Warszawie, który PiS odebrało miastu. I postawiło tam schody, jako pomnik. Zarówno forma, jak i lokalizacja były mocno krytykowane. Czy dojdzie do przeniesienia pomnika?
Ciekawa też jestem, co stanie się z sejmową komisją do spraw rosyjskich wpływów. Powstała wprawdzie, aby badać działania Tuska i Pawlaka, ale może jednak powinna działać i rzeczywiście zbadać, jak to z tymi wpływami było. Waldemar Pawlak, który jako wicepremier podpisał z Rosjanami krytykowaną umowę na gaz, wspomniał ostatnio, że na jej podstawie płaciliśmy za gaz po 20 euro za megawatogodzinę. A po zmianach wprowadzonych przez PiS (zamiast powiązania z ceną ropy, zastosowano giełdowe ceny gazu), w szczycie kryzysu energetycznego płaciliśmy Rosjanom już 350 euro. Może rzeczywiście warto byłoby te umowy zbadać?
Zresztą są przecież tematy poza polityką. Sensacyjnie wygląda na przykład poszukiwanie mężczyzny w Trójmieście, który zabił swojego synka. Ukrywa się od wielu dni. Chętnie posłuchałabym ekspertów, jak taki człowiek może sobie radzić ścigany przez wszystkich. I jakie są metody jego poszukiwania.
Wybory i szukanie miejsca w rządzie dla poszczególnych polityków przyćmiły wszystkie tematy. A ja piszę te słowa w dniu 1 listopada. I mówię wam, na cmentarzach nic się nie zmieniło. Każdy, bez względu na polityczne przekonania, znajdzie tu swoje miejsce.