Sondaże rządzą

I pomyśleć, że tydzień temu narzekałam na obietnice wyborcze, którymi zaczęły sypać partie polityczne. Bo wydawało mi się, że dyskusja o tym, który kredyt na mieszkanie jest lepszy - na 2% czy na 0% - do niczego nie prowadzi. Zresztą zdania nie zmieniłam. PiS obiecało 2%, a PO przebiła go obietnicą 0%. Ale to przecież nie znaczy, że ktoś przestanie głosować na PiS i zacznie na PO, bo daje - przepraszam, obiecuje - lepsze warunki.

Ale to była przynajmniej dyskusja o konkretach. Odezwali się ekonomiści, którzy zaczęli podliczać koszty takich obietnic. Przewidywać skutki ich realizacji - zarówno pozytywne, jak i negatywne. Rozważano jeszcze inne pomysły wsparcia dla młodych ludzi, tzn. takich do 45 lat, przy zakupie mieszkania.

Mi w tych wszystkich programach najbardziej spodobało się nazywanie 45-latków młodymi ludźmi. Bo do tej pory takie określenie kojarzyło się raczej z ludźmi którzy kończą szkołę, zaczynają pracować, żenią się i próbują uwić gniazdko we własnym mieszkaniu. A 45-latek może mieć już dorosłe dzieci, albo prawie dorosłe, które za chwilę same będą na etapie poszukiwania mieszkania. Niestety, najczęściej do wynajęcia, a nie do kupienia. Ale mają czas. Na zakup pierwszego mieszkania - do 45. roku życia. Tak wyglądają polskie realia.

W tym tygodniu skończyły się jednak dyskusje o konkretach. Zapanował temat sondaży. Sondaże robione są stale i wciąż czytamy ich wyniki. Ale ostatnio pojawiły się sondaże, które wszyscy zapragnęli komentować.

Część z nich dotyczyła poparcia dla różnych partii. Okazało się, że notowania PiS nieco wzrosły, a partii opozycyjnych wręcz przeciwnie. Jak to?! Po tych wszystkich aferach? Po złapaniu szeregu prominentnych polityków rządzących na rozdawaniu publicznych pieniędzy na ewidentnie fikcyjne przedsięwzięcia? Po złapaniu władzy na podsłuchiwaniu opozycji i fałszowaniu informacji na jej temat? Jak to?

Dziennikarze mediów nie-rządowych nie mogli tego zrozumieć. Pytali polityków, ale ci nie dawali sensownych odpowiedzi. Eksperci od polityki, socjologii i innych nauk niemierzalnych snuli najróżniejsze teorie. Do najbardziej fantastycznych zaliczam opinie, że "w Warszawie to ludzie o tych aferach wiedzą". No, ale prowincja... Przecież oni nie mają TVN-u! Co oni tam wiedzą? Oglądają tylko rządową propagandę w TVP.

Zgadzam się, że oglądając TVP żadnej prawdy się nie dowiemy. Możemy się tylko nakarmić nienawiścią do "niemieckich" polityków opozycji, tych zdrajców i morderców. Ale jeżeli ktoś to ogląda, to robi to z własnego wyboru. Nie dlatego, że nie ma TVN-u, czy innych mediów. Nie mieszkam w Warszawie, ale niedużej miejscowości. Ale sygnał telewizji satelitarnej tu też dociera. Dla ekspertów może to być zaskoczenie.

"Prowincja" ma też internet. Nawet po światłowodzie. I wiadomości docierają tu tak samo szybko, jak do centrum Warszawy. I znowu, każdy może sobie wybrać internetowy portal, który mu odpowiada. I moim zdaniem, to właśnie w tym leży problem. Ludzie nie wybierają portalu, nie włączają kanału w telewizji, nie kupują gazet tych, które mają im zapewnić dostęp do prawdy. Wybierają to, co im odpowiada. Chcą potwierdzenia, że ich poglądy są słuszne.

Dlatego sondaże nie pokazują żadnej większej reakcji wyborców na wiadomości o aferach. Ani wtedy, gdy TVP pokaże po raz pięćsetny Tuska rozmawiającego z Putinem, ani wtedy, gdy TVN pokaże kolejne dziesiątki, setki milionów wyprowadzonych z państwowej kasy do prywatnej kieszeni. Ludzie i tak wiedzą swoje. Wiedzą, kogo nienawidzić, a komu mogą oddać swój głos.

Sondaże generalnie od dawna stoją w miejscu. Wahania w poparciu dla danej partii o kilka procent wynikają co najwyżej z chwilowych emocji. Więcej lub mniej ludzi wkurzyło się na "swoich" albo na "tamtych". Deklarują wtedy swoje poparcie albo się wycofują i udają "niezdecydowanych". Mówią, że polityka ich nie interesuje. Aż ich coś znowu wkurzy.

Jeden sondaż wzbudził w minionym tygodniu szczególne emocje. Pewnie dlatego, że był to sondaż "obywatelski". Może właściwie nie powinnam użyć cudzysłowu, bo sondaż dokładnie tak został nazwany. I jego wyniki opublikowano na stronie sondazobywatelski.online. Nikt by jednak o nim nie usłyszał, gdyby nie opublikował go portal wyborcza.pl. Twórcy sondażu chwalą się jednak, że sfinansowali go obywatele. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że nie była to jakaś wielka akcja. Pieniądze wpłaciły 1632 osoby. Łącznie zebrano 89 tysięcy złotych.

Niemniej, hasło sondaż obywatelski ma wzbudzać szacunek. Wyniki należy przyjąć ze szczególną uwagą. Nie rozumiem dlaczego. Czy sondażownia wykonała swoją pracę lepiej, bo nie dostała pieniędzy od telewizji, gazety czy portalu, tylko od 1632 ludzi? Dziennikarze zdają się nas przekonywać, że gdy to oni zamawiają sondaż, to wynikom tak bardzo nie można wierzyć.

A jaki wynik przyniósł sondaż obywatelski? Sprawdzono w nim poparcie dla partii w czterech wariantach: gdy opozycja tworzy jeden blok, dwa bloki, trzy albo cztery (Konfedracja w każdym wariancie traktowana była oddzielnie). W tym ostatnim cztery partie opozycyjne startują oddzielnie: KO, Lewica, Polska 2050 i PSL, które w takiej sytuacji ma nie dostać się do Sejmu. Wnioskiem wysnuwanym przez wielu dziennikarzy jest stwierdzenie, że tylko wspólny start całej opozycji da jej zwycięstwo nad PiS.

Sondaż faktycznie to pokazuje. Ale ja tego nie kupuję. Po pierwsze, różnice przy różnych blokach nie są duże. Błędy sondażowe bywają dużo większe. Ale przede wszystkim, sondaż nie uwzględnia emocji. A te na pewno pojawią się, gdy liderzy poszczególnych partii zaczną pojawiać się razem, jako jedna koalicja. Gdy ich nazwiska pojawią się na wyborczych listach.

Dziś, wyborca jednej z partii opozycjnych chciałby przede wszystkim zmiany władzy. Odsunięcia od niej Prawa i Sprawiedliwości. Najchętniej opowie się więc za rozwiązaniem, które daje na to największą szansę (partia lub koalicja, która dostanie największą liczbę głosów, otrzyma specjalną premię w liczbie mandatów do Sejmu). I tak odpowie w sondażu. W suchym wyborze odpowiedzi a, b, c, d.

Ten sam wyborca może jednak zupełnie inaczej zareagować, gdy obok siebie zobaczy np. "księdza" Hołownię (lidera Polska 2050) i "komunistę" Zandberga (lidera partii Razem). Albo Kosiniaka-Kamysza (PSL) i Czarzastego (SLD). O Tusku już nie wspominając. Czy konserwatywny wyborca z PSL zechce popierać ludzi, którzy bratają się z ludźmi atakującymi Kościół Katolicki? Nawołują do aborcji na życzenie?

Nie będę wymieniać wszelkich możliwych kombinacji niechęci pomiędzy wyborcami różnych partii. Jest tego dużo. Dlatego partii jest kilka, a nie jedna. Nawołującym do utworzenia jednej listy wyborczej opozycji najwyraźniej to umknęło.

Przyznaję, że nie wiem, ile bloków powinny utworzyć partie opozycyjne. PiS ma zresztą podobny problem, zastanawiając się, czy wyrzucić z koalicji Ziobrę i jego Solidarną Polskę. Ale w przypadku opozycji obawiam się, że jedna lista to taka mieszanka wybuchowa, która jest najlepszą metodą na zniechęcenie do pójścia na wybory. A przecież wszyscy zgodnie twierdzą, że wybory wygra ta partia, która najlepiej zmobilizuje swój elektorat. Bo na przejście kogolwiek z PiS do PO (albo odwrotnie) nie ma co liczyć.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!