W Polsce wciąż mówimy, że jesteśmy "krajem katolickim". Że prawie wszyscy Polacy to katolicy. Albo przynajmniej wierzący, bo przecież mamy sporo osób prawosławnych, a jest też trochę wiernych innych religii.
Tyle że statystyki tego nie potwierdzają. I to statystyki kościelne, bo jak pyta CBOS, to wszystko się zgadza - większość Polaków w Boga wierzy. W ubiegłym roku 89% deklarowało się jako katolicy. Ale Kościół chce dowodów i liczy tych, którzy przychodzą do kościoła. Liczy co roku na jesieni i co roku liczba jest coraz mniejsza. W pandemii Covid-19 przyzwyczailiśmy się, że nawet w niedzielę do kościoła nie trzeba iść. Wystarczy popatrzeć w telewizor na piękną mszę odprawianą gdzieś tam, wypić poranną kawę i śmiało stwierdzić, że wciąż jesteśmy wierzący.
W pandemii odsetek przychodzących na niedzielną mszę spadł poniżej 30 procent. Pandemia się skończyła, ale wynik pozostał. Większość polskich katolików wierzy w tej chwili - tak jak po pandemii modne stało się pracowanie - zdalnie.
Oczywiście pozostajemy "krajem katolickim", a prawie wszyscy Polacy są katolikami. Dlatego poruszyła nas śmierć naszego papieża. To znaczy już nie tak "naszego" jak Jan Paweł II, ale naszego, bo katolickiego. W polskich mediach pojawiło się mnóstwo materiałów na temat Franciszka. Rozpamiętywany jest jego pontyfikat, wspominane jego wypowiedzi i podejście do kontrowersyjnych spraw. Oglądając media można uwierzyć, że faktycznie w Polsce mamy 89% katolików.
Odpowiednio do tak wysokiego odsetka zachowują się też przedstawiciele narodu. Prezydent Andrzej Duda ogłosił sobotę - dzień pogrzebu Franciszka - dniem żałoby narodowej. Kontrasygnatę tej decyzji dał skwapliwie premier Donald Tusk. Na pogrzeb wybiera się zarówno prezydent, jak i marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Tusk nie pojedzie, z czego jednak intensywnie się tłumaczył. Skoro z kraju wyjeżdża zarówno prezydent, jak i druga osoba w kraju, czyli marszałek Sejmu, ktoś tu musi zostać i "pilnować porządku", jak się wyraził premier.
Mnie oczywiście cieszy duże zainteresowanie papieżem, "moim" papieżem, bo jestem katoliczką. Ale szczerze mówiąc, wśród ludzi nie dostrzegam aż tak wielkiego poruszenia śmiercią Franciszka. Może dlatego, że od paru tygodni był dość poważnie chory, a w wieku 88 lat leczenie jest trudne. W każdym razie, w prywatnych rozmowach odejście papieża nie jest częstym tematem.
Moje spostrzeżenia potwierdził ksiądz proboszcz mojej parafii, z którym rozmawiałam dosłownie przed chwilą. Stwierdził, że po tym, jak Polska przeżyła śmierć Jana Pawła II, emocje już tak wielkie nie będą. Chociaż zaznaczył, że dla niego Franciszek wydawał się bardzo bliski. Bo nie usadowił się gdzieś wysoko, ale żył takimi zwykłymi sprawami. "Gdyby tu usiadł obok nas, mielibyśmy o czym rozmawiać" - powiedział proboszcz.
W Poniedziałek Wielkanocny, a więc w dniu śmierci papieża, rozmawiałam z koleżanką, która jest bardzo zaangażowana w życie Kościoła. Chodzi na pielgrzymki, spotkania modlitewne, religijne filmy, nawet wykłady teologów itp. Ale gdy wspomniałam o Franciszku, natychmiast przywołała rzekomą przepowiednię, że następny papież będzie czarnoskóry. A to z kolei oznaczać ma nadchodzący koniec świata.
Nie rozumiem, jak tak pobożna osoba może powtarzać takie rzeczy. Próbowałam oponować, zwracając uwagę, że w Pismie Świętym jest wyraźnie napisane, że ów koniec świata nastąpi, gdy nikt się go nie będzie spodziewać. Ale takie argumenty nie trafiają do ludzi, którzy wierzą w przepowiednie, a nie w Pismo Święte.
W mediach też mówi się o wyborze następnego papieża, ale na szczęście nie w kontekście przepowiedni. Konklawe, a więc zgromadzenie kardynałów, którzy mają wybrać następcę Franciszka, ma się rozpocząć 6 maja. Eksperci od spraw Kościoła przewidują, że konklawe będzie krótkie, nie będzie się ciągnąć przez wiele dni. Nie przewidują też raczej wyboru papieża z Afryki. Ale wzbraniają się przed typowaniem, kto może zostać wybrany, choć media podają kilku kandydatów. Decyzja należy do 135 kardynałów (choć formalnie powinno być ich 120) i nikt nie jest w stanie przewidzieć, kogo wskaże dwie trzecie z nich. Taka przewaga jest bowiem wymagana do wyboru Ojca Świętego.
W polskich mediach powróciły przy okazji śmierci Franciszka wszystkie tematy związane z Kościołem. Słychać więc znowu, jak wielkim problemem dla polskiego państwa jest fundusz kościelny. Choć służy on głównie opłacaniu składek na ubezpieczenie dla osób duchownych, a w innych krajach - nie aż tak katolickich jak Polska - duchowni są wręcz opłacani przez państwo i traktowani jak jego urzędnicy.
Nie bez powodu. Kościół służy społeczeństwu na wiele sposobów. Nie tylko wsparciem duchowym dla osób chorych i umierających. Prowadzi akcje charytatywne, w wymierny sposób pomagające np. bezdomnym czy po prostu biednym. Hospicja prowadzone przez zakonnice nie da się przeliczyć na złotówki. Placówki prowadzone przez państwo wymagają zatrudnienia pracowników na trzy zmiany. Do pracy, która nie jest łatwa. Siostry zakonne ją wykonują i nie liczą godzin pracy.
Finanse Kościoła krytykuje wiele osób wierzących. Przede wszystkim tych wierzących zdalnie. Bo ci, którzy przynajmniej w niedzielę przyjdą do kościoła, widzą te finanse na własne oczy. Wspomniany przeze mnie proboszcz mojej parafii mieszka w jednym pokoiku. Jeździ samochodem, który jest jednocześnie dostawczą mini-furgonetką dla przedszkola, prowadzonego przy naszym kościele. A pracuje siedem dni w tygodniu i jest na każde wezwanie do lokalnego Domu Pomocy Społecznej czy prywatnego domu, gdy ktoś umiera. Nie wzięłabym jego pracy nawet za duże pieniądze.
Pieniądze przynoszą za to wierni, którzy do kościoła jednak przychodzą. Na tacy najczęściej leżą banknoty 10 złotych, czasem 20 złotych. Wiem, to niedużo, najwyżej 5 dolarów. Ale z tych datków zbudowaliśmy już nasz kościół i budujemy dom parafialny. I na pewno go zbudujemy, bo wciąż jest nas 30 procent.
A na razie czekamy na nowego papieża.