W Polsce tli się problem, który może być zarzewiem dużych protestów społecznych. Dotyczy bowiem zagrożenia zwolnieniami wielu tysięcy pracowników. Chodzi o PKP Cargo. To państwowa firma, która jest częścią holdingu Polskich Kolei Państwowych, a jednocześnie sama składa się z wielu spółek-córek. Gdy po zmianie rządu, władzę w firmie objęli nowi ludzie, od razu zaarmowali o fatalnym stanie jej finansów.
W niektórych spółkach ludzie pracują już tylko na część etatu, bo brakuje pieniędzy, żeby im płacić pełną pensję. Nie ma mowy o żadnych premiach, a co gorsze, brakuje też nowych zamówień. PKP Cargo popadło w tarapaty finansowe trzy lata temu, gdy w Polsce nagle zaczęło brakować węgla (choć "Polska węglem stoi"). Rząd Morawieckiego zaczął kupować węgiel gdzie się da, sprowadzać go z innych kontynentów i zasypał nim polskie porty. Zażądał więc od kolejowego transportu, aby rozwieźć go po całej Polsce.
PKP Cargo spełniło polityczne żądanie, nie bacząc na swoje ogromne straty. Musiało zrywać kontrakty, za które dostawało pieniądze. Płaciło kary i co najgorsze, potraciło klientów. Teraz odbija się to czkawką. Ale to nie Morawiecki musi wszystko naprawiać. To nie on jest premierem. Więc pracownicy PKP Cargo zwracają się do Donalda Tuska o pomoc. Jak znam życie, Morawiecki zaraz podniesie larum, jak to źle się dzieje pod nowymi rządami. I będzie pouczał Tuska, że o PKP trzeba dbać i umieć nim zarządzać.
Sprawa do złudzenia przypomina problem z ukraińskim zbożem. PiS kompletnie zignorował zagrożenie dla polskiego rolnictwa, pomimo licznych ostrzeżeń. Ale w chwili katastrofy oddał już władzę. I pierwszy zaczął się domagać: Tusku ratuj!
Protesty kolejarzy pewnie nie będą ostatnimi, bo zaniedbania są w wielu branżach. W kolejce czekają górnicy, którym prezydent Andrzej Duda obiecywał wydobywanie węgla jeszcze przez 200 lat. Problem zgłosiły nawet media, te same, które ponoć chodzą na pasku Tuska. Domagają się poprawy ustawy o prawach autorskich, która nie zabezpiecza ich interesów w sporze z wielkimi gigantami cyfrowymi, jak Google czy Facebook.
Ustawa rzeczywiście była przygotowana w pośpiechu, bo dyrektywa UE wymagała jej wprowadzenia już w 2021 roku. PiS jednak Unii nie lubi, więc dyrektyw nie słucha, a kary za ich nie wprowadzanie mu nie straszne. Polska jest bogata. Mediów nie lubi jeszcze bardziej, więc się nimi nie przejmował. Dla swoich mediów pieniądze miał. Polska jest bogata.
Polska jest wprawdzie bogata, ale Tusk jest skąpy. I na pisowskie media pieniędzy już nie chce dawać. Wręcz przeciwnie, chce zwrotu kasy, bo w TVP wykryto kolejne przewałki publicznych pieniędzy, dokonywane w ostatnich latach.
Ale nie tylko o TVP chodzi. Zablokowana została ambitna inwestycja medialna, prowadzona na wzór słynnego ojca Rydzyka. Rydzykiem nowych czasów miał być ksiądz Michał Olszewski. Zjednoczonej Prawicy bardzo się podobał, bo w wegetariance widział demona. Znalazł nawet sposób, jak go z niej wypędzać. Jako narzędzia użył salcesonu.
Skoro wiedział, gdzie szukać zła, księdzu obiecano prawie 100 mln złotych z Funduszu Sprawiedliwości. Zaczął budować studia telewizyjne, nazwane centrum pomocy ofiarom przestępstw, w ramach Fundacji Profeto. Wszystko ładnie wyglądało, ale przyszedł zły Tusk i nie zrozumiał, jak nowa pisowska telewizja ma pomagać np. zgwałconym kobietom albo leżącym w szpitalu ludziom pobitym przez bandytów. A przecież jak obejrzeliby sobie w takiej telewizji przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, od razu lepiej by się im zrobiło.
Tworzenie telewizji jednak zatrzymano, a prokurator odkrył szereg przekrętów przy budowie jej siedziby. Były na tyle duże, że księdza inwestora zatrzymano. I prezes PiS, zamiast w nowej telewizji, przemawiał na wiecu przed budynkiem Sejmu. Tam bowiem zwołał swoich zwolenników na "Protest w obronie torturowanego księdza Michała Olszewskiego".
Okazało się, że aresztowanie to żadna przyjemność. Zakuwają człowieka w kajdanki. Prowadzą, gdzie chcą. Posiłki, czy nawet wyjście do toalety nie jest na żądanie. No i język i maniery tych, którzy się aresztantem opiekują, Wersalu nie przypominają.
Nikt z PiSu o tym do tej pory nie wiedział. Gdyby miał jakieś pojęcie, z pewnością ulżyłby wszystkim zatrzymywanym przez siebie oponentom. Szczególnie, że niektórzy siedzieli w takich warunkach po kilka miesięcy, nie doczekawszy się żadnych zarzutów. Ale politycy PiS byli przekonani, że polskie więzienie zapewnia wszystkie wygody. Minister Mariusz Kamiński życzył nawet zatrzymywanym politykom "udanego pobytu w sanatorium". Czy mógł podejrzewać, że jest inaczej? Przecież nawet się przy tym szczerze uśmiechał.
Nic nie wiedział też prezes Kaczyński. Bo teraz na proteście pod Sejmem grzmiał oburzony: "Skoro władza jest zdolna do tortur, to jest też zdolna do fałszowania wyborów". Gdyby wiedział, że takie warunki w więzieniu były również za jego rządów, to teraz jego słowa byłyby przyznaniem się, że jest zdolny do fałszowania wyborów.
Ale najgorsze jest oczywiście to, że torturowany jest dobry człowiek. A skąd wiemy, że jest dobry? Przede wszystkim to ksiądz. A ksiądz przecież grzechów nie popełnia. Żadna prokuratura, żadne dowody nam nie wmówią, że ksiądz może być zły. Zły jest Tusk, co wiemy z 8-letniej lekcji TVP. Logiczny wniosek nasuwa się sam, ale dla mniej bystrych sformułował go Patryk Jaki, który też wystąpił na wiecu, u boku prezesa: "To zło tak atakuje księdza Michała, że on musi mieć w sobie dobro".
Atakowanych jest teraz wielu polityków poprzedniej władzy. Do Sejmu płyną wnioski o uchylenie immunitetu kolejnych posłów, bo prokuratura chce im postawić zarzuty. A to oznacza, że w tych ludziach musi być dobro. Skoro wytyka się im złodziejstwo, to na pewno są to dobrzy ludzie. Grono takich prawych i sprawiedliwych w PiS rośnie. Teraz już wiemy, jak słuszna jest nazwa tej partii.