No i stało się. Koniec demokracji w Polsce. Na pewno już to wiecie, bo do tego końca doszło już w ubiegły czwartek. Nie zdążyłam o tym napisać tydzień temu, bo musiałam wcześniej oddać felieton do gazety. Ale sprawa jest ciągle nie tylko aktualna, ale i najważniejsza. Bo co może być ważniejszego niż Polska Demokracja (1989-2024).
Piękny okres w polskiej historii zakończyła UKW. Upolityczniona Komisja Wyborcza zdecydowała o zabraniu Prawu i Sprawiedliwości 57,6 miliona złotych. Tusk "für Deutschland" chce w ten sposób zniszczyć największą partię opozycyjną. Ale mu się to nie uda! Prawdziwy Polacy wpłacą Jarosławowi Kaczyńskiemu tyle pieniędzy, że wystarczy mu nie tylko na ochroniarzy za milion złotych.
Taki opis słyszymy z jednej strony. A co mówią z drugiej? Właściwie to też nie są zadowoleni. Bo do rozliczenia kampanii wyborczej PiS Państwowa Komisja Wyborcza wzięła pod uwagę tylko 3,6 mln zł, które zostało na nią wydane z publicznych zamiast partyjnych pieniędzy. A to tylko malutki ułamek tego, co politycy Zjednoczonej Prawicy wykorzystali do promowania siebie za państwowe pieniądze.
W dodatku nikt żadnej partii pieniędzy nie zabiera. PiS ma zwrócić 3,6 mln zł, które sobie przywłaszczył z państwowej kasy. Pozostałe pieniądze to jedynie pomniejszenie kwot, które państwo wypłaca partiom politycznym. Jednorazowa dotacja na kampanię wyborczą zostanie pomniejszona o trzykrotną wartość defraudacji, czyli o 10,8 mln. O taką samą kwotę będzie zmniejszana co roku, przez cztery lata, subwencja partyjna. Łącznie, pomniejszenie wypłat od państwa wyniesie pięć razy 10,8 mln czyli 54 mln zł.
Taka kwota partii nie zabije. Bo jednorazowa dotacja miała wynieść 37,7 mln, a coroczne subwencje 25,9 mln zł. Razem PiS miał więc dostać 141,3 mln zł. Kara wynosi tylko nieco ponad jedną trzecią tej sumy. Z tym, że na tym nie koniec. PKW odrzuciła na razie sprawozdanie komitetu wyborczego i to tylko z tego powodu naliczyła karę. A teraz ma jeszcze ocenić sprawozdanie finansowe partii i może dorzucić kolejną karę.
Warto też pamiętać, że PKW doszukała się w dokumentach "nieprawidłowości", za które karze partię. Ale te same dokumenty ma też prokuratura. I szukać w nich będzie przestępstw, za które sąd może ukarać konkretnych ludzi. I na miejscu członków PiS bardziej martwiłabym się tą perespektywą niż utratą części subwencji.
Ale na razie bój toczy się o pieniądze. Prawo i Sprawiedliwość mówi o końcu demokracji, bo uważa, że decyzja PKW jest czysto polityczna. Bo cała Komisja jest upolityczniona i słucha poleceń Tuska. Być może kogoś zaskoczę, ale przyznaję tu rację. Państwowa Komisja Wyborcza jest faktycznie upolityczniona. Siedzi w niej nawet Ryszard Kalisz, były doradca prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i były poseł SLD. Ale nawet teraz, gdy nie jest posłem, wciąż wypowiada się w sprawie polityki i na pewno wielbicielem PiS nie jest.
Tyle, że PiS ma pretensję o swoje własne działania. To właśnie ta partia wprowadziła zmiany, które PKW upolityczniły. Kiedyś w Komisji zasiadali wyłącznie sędziowie, w dodatku wytypowani z różnych sądów. Taką PKW nie sposób sterować. Ale Prawo i Sprawiedliwość, gdy doszło do władzy, postanowiło tę sytuację poprawić. I tak zmieniło prawo, że większość Komisji wybiera teraz Sejm. To było świetne rozwiązanie, ale tylko do czasu, gdy rządziło PiS. Teraz, gdy do PKW poszli przedstawiciele nowej władzy, Komisja jest już zła i upolityczniona.
To nic nowego. PiS ma generalnie pretensje o wszystko, czego sam dokonał. W ostatnich dniach dołożył do tego sprawę aborcji. Pod jego rządami obowiązywał wyrok Trybunału dawniej zwanego Konstytucyjnym. Wyrok pozostawił możliwość wykonania aborcji tylko w dwóch przypadkach: gdy ciąża jest wynikiem gwałtu i gdy zagraża życiu lub zdrowiu kobiety. W efekcie, lekarze bali się usuwania płodu nawet wtedy, gdy obumarł albo nie miał szansy na przeżycie.
Teraz ministerstwo opublikowało wytyczne dla lekarzy, kiedy mogą aborcji dokonać zgodnie z prawem. Wytyczne przypominają, że zagrożenie zdrowia (a nie tylko życia) kobiety jest wystarczającym do tego powodem. I powód ten może określić pojedynczy lekarz, wskazując na zagrożenie w swojej specjalizacji. Może to być także lekarz psychiatra, który oceni, że ciąża źle wpływa na zdrowie psychiczne kobiety. Z orzeczeniem lekarza, kobieta może zgłosić się na dowolny oddział ginekologiczny, a szpital nie ma prawa odmówić jej wykonania aborcji.
PiS oburza się, że to oznacza łamanie prawa. Ale tak naprawdę, wytyczne to nic innego, jak instrukcja jak dokładnie stosować istniejące prawo. Prawo, które funkcjonowało już za poprzedniego rządu. Tyle, że wtedy ścigano za jego dosłowne stosowanie. Rozumiem, że wytyczne mogą się nie podobać. Ja też mam wątpliwości, czy w praktyce nie umożliwią względnie łatwej aborcji. Ale ta sprawa zawsze na końcu opiera się na sumieniu kobiety.
Prawo i Sprawiedliwość nie może mieć pretensji o obecny krajobraz prawny, bo samo go po sobie pozostawiło. Zaraz będzie miało pretensje o to, że nie ma jak zaskarżyć decyzji PKW. Bo tak zmieniło prawo, że skarga powinna wpłynąć do Izby Spraw Nadzwyczajnych w Sądzie Najwyższym. Ale po wszystkich zmianach w wymiarze sprawiedliwości, europejskie trybunały orzekły, że Izba ta nie jest sądem. PiS tak ułożyło cały system, żeby jego przeciwnicy nic w sądzie nie wskórali. Ale teraz cały ten system obrócił się przeciwko jego twórcom. To oni nie mają się gdzie odwołać.
Pieniędzy więc pewnie nie dostaną. Nie pozostało nic innego, jak zrobić zrzutkę. Na biednych nie trafiło. Wszak prezes Jarosław Kaczyński przez dwie kadencje budował nowe elity, jak to sam określał. Polegało to na tym, że ludzie oddani jego partii dostawali potężne pensje w spółkach skarbu państwa. Mają teraz okazję udowodnić, jak są oddani i oddać. Oddać mają też posłowie - po tysiącu miesięcznie - i europosłowie, po pięć tysięcy czyli ponad tysiącu euro miesięcznie.
Wpłacać mają też wyborcy PiS. Kaczyński zaznaczył jednak, że na przelewach nie można pisać na przykład, że to pieniądze "na walkę z reżimem Tuska", jak ktoś podobno już napisał. Bo wpłacać można tylko na partię i jej cele statutowe. A takie "na walkę" trzeba będzie zwracać.
To kolejna strata dla PiS. Bo na Facebooku powstała już grupa Silni Razem, która promuje akcję wpłat na PiS. Ale wpłat po jednym groszu i z różnymi dopiskami, które wymuszają na partii zwrot tego grosza (jeden z dopisków przy jednym groszu brzmiał: "nie wydajcie wszystkiego od razu"). A przelew kosztuje już w złotówkach. Dla pojedynczych osób, uczestników akcji, to niewielki wydatek. Ale dla partii, przemnożony przez wszystkie wpłaty, może być sporym obciążeniem.
Kaczyński próbuje więc straszyć swoich "darczyńców", że wraz z wpłatą dostanie ich dane. "Będziemy wiedzieć, gdzie są Silni Razem" - grozi. Ale zbieranie danych osobowych (w innych celach niż wymaganych przez prawo) jest karalne. Jeżeli rzeczywiście PiS chciałby coś z takimi danymi zrobić, to znowu zostanie ukarany. Za nieprzestrzeganie przepisów RODO grozi kara do 20 mln euro. I znowu będzie miał pretensje o swoje pomysły.