Ponad podziałami

Po ośmiu latach oskarżeń, że Prawo i Sprawiedliwość nie waha się naruszać zasady demokracji, przepisy parlamentarne, a nawet Konstytucję, okazało się, że to wszystko nieprawda. W minionym tygodniu, przy okazji pierwszego posiedzenia nowego Sejmu, posłowie PiS odważnie występowali w obronie tych wszystkich wartości, które rzekomo deptali przez dwie kadencje. Słowa takie jak "demokracja" czy "konstytucja" wypowiedzieli w ciągu kilku dni wielokrotnie więcej razy niż przez całe osiem lat. A nawet je w Sejmie skandowali.

Czynili to zapewne dla nowo wybranych parlamentarzystów. Chcieli im pokazać, jak ważne są w parlamencie te wartości. Złośliwi mówią, że przypomnieli sobie o demokracji tylko dlatego, że przestali - na razie tylko w parlamencie - rządzić. Więc domagają się poszanowania ich mniejszości. Ale ja przypomnę, że przecież już w 2015 roku, w czasie kampanii wyborczej, PiS obiecywało, że w Sejmie wprowadzi tzw. pakiet demokratyczny. Pakiet, który miał zapewnić odpowiednie prawa dla tych posłów i senatorów, którzy są w politycznej mniejszości. Więc już wtedy byli za demokracją.

Że pakiet nigdy nie został wprowadzony? Cóż, wszak tyle było do zrobienia! Dla Polski! I wszystko zrobiono, więc jeden taki drobiazg nie powinien zmieniać fantastycznej oceny poprzednich rządów. Bo że ocena jest fantastyczna - wiadomo. Wszak powiedział to sam prezydent Andrzej Duda, przemawiając w Sejmie. Jest tak zachwycony dokonaniami tych rządów, że zamierza ich strzec. Strzec Konstytucji mu się nie udało, to może chociaż megaprojekt Centralnego Portu Komunikacyjnego obroni. W końcu CPK jest przecież bardzo ważny.

Prezydent w swoim przemówieniu nawoływał do kontynuacji dobrej zmiany. I ostrzegał, że będzie używał weta, jeżeli te zmiany będą odwracane. Słuchając go, zastanawiałam się, do kogo kieruje te słowa. Na pewno do nowego rządu, więc byłam przekonana, że na koniec wycofa się z zapowiedzi wyznaczenia na premiera Mateusza Morawieckiego. Ale nie, nie zrobił tego. A później, już w swoim Pałacu, powierzył misję tworzenia nowego rządu właśnie dotychczasowemu premierowi.

Nie rozumiem. To znaczy, że pan prezydent jest przekonany, że Mateusz Morawiecki i jego nowy rząd wszystko zacznie teraz psuć? Że zacznie niszczyć te wszystkie swoje osiągnięcia? Że zacznie odwracać dobrą zmianę? Bo przecież Andrzej Duda wprost pogroził nowej władzy. A jednocześnie jest przekonany, że nową władzą będzie rząd Prawa i Sprawiedliwości pod wodzą Mateusza Morawieckiego. Bo powagą swego urzędu zdecydował, że to Morawiecki utworzy nowy rząd.

Panu Morawieckiemu nie będzie łatwo pracować, gdy prezydent tak go będzie pilnował. Zresztą nie tylko pilnował, ale też i rozliczał z wyborczych obietnic. Andrzej Duda zapowiedział stanowczo: "Ewentualne weto prezydenta nie może być usprawiedliwieniem dla niezrealizowania Państwa zapowiedzi i obietnic wyborczych". Oj, trzeba się będzie teraz starać. I powiem szczerze, pan prezydent jest nie fair w stosunku do swojego partyjnego kolegi. Bo zapowiada, że ustawy będzie wetował, ale to, że nie wejdą one w życie, będzie winą rządu. Trudno w takich warunkach realizować wyborcze obietnice, skoro będą wetowane. Będę uważnie obserwować, ile z nich PiS rzeczywiście zrealizuje.

Stary i nowy premier Mateusz Morawiecki najwyraźniej zdaje sobie sprawę, w jak trudnej znalazł się sytuacji. Dało się to odczuć, gdy przemawiał na pierwszym posiedzeniu Sejmu. Zamiast złożyć sprawozdanie ze swoich rządów, mówił raczej, co mu się teraz marzy, co chciałby zrobić. A skoro nie może liczyć na prezydenta, zwrócił się do Sejmu. Zaapelował o współpracę. Przecież "Polacy w wyborach postawili na równowagę" - zauważył.

To i tak lepiej niż prezydent. Bo Andrzej Duda podliczył, że 194 posłów koalicji Zjednoczonej Prawicy to więcej niż 248 koalicji KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy. A Mateusz Morawiecki jest już skłonny do pogodzenia się z tym, że to jest równowaga. Dlatego szanując demokrację i wolę rodaków zdecydował się "zaprosić wszystkich, którzy będą budowali większość w tej Izbie Parlamentarnej, aby poparli właśnie mój rząd".

Posłowie nie wiedzieli chyba, że mówi to na serio, bo po jego słowach się roześmiali. Przynajmniej ci z dotychczasowej opozycji. Bo posłom PiS nie było do śmiechu. Usłyszeli bowiem od swego premiera coś, co zabrzmiało jak zdrada: "Polska jest wolna od ponad 30 lat" - zadeklarował Morawiecki.

Jak to? Przecież wielokrotnie słyszeliśmy, że wolność przyszła dopiero w 2015 roku! Gdy władzę przejęło PiS i nasz naród wyzwoliło. Morawiecki brnął jednak dalej: "I powinniśmy dbać o tę wolność, o suwerenność, o niepodległość". O którą suwerenność mu chodzi? Tę sprzed PiS-u? Pod butem Niemców? Czy on nie widział, ile było "niemieckiego chamstwa" w czasie rządów Platformy Obywatelskiej, jak to raczył określić prezes Jarosław Kaczyński?

Nie wiem, co to jest "niemieckie chamstwo", ale wiem, co to jest "polskie chamstwo". Przez ostatnie osiem lat władza nas tego bardzo obficie uczyła. Teraz, gdy nie jest już władzą, boi się, czy nie byliśmy zbyt dobrymi uczniami. I czy nowa władza nie pokaże, że wie już, jak chamstwo stosować. Premier Morawiecki, w zupełnie nowym stylu prosił, żeby jednak tego nie robić. "Polacy nie chcą żadnej zemsty, wojny polsko-polskiej" - przekonywał nową większość sejmową.

Nie przeprosił za wszystkie lata pomiatania oponentami politycznymi, za okazywaną wobec nich pogardę, za kierowane pod ich adresem oszczerstwa o działanie na szkodę Polski, podległość obcym państwom. Stwierdził tylko, że "Polacy chcą, żebyśmy odstawili te dawne waśnie do lamusa i żebyśmy zbudowali rząd (...) ponad podziałami".

Zgadzam się z nim. Dobrze to zauważył. Szkoda, że dopiero teraz.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!