Tydzień temu narzekałam na brak konkretów. Marudziłam, że politycy w ogóle nie debatują merytorycznie. Zamiast przedstawiać swoje propozycje w sprawach, które dotyczą obywateli, atakują się personalnie, z czego dla nas, obywateli, nic nie wynika. Nie ma też żadnej dyskusji o kierunkach rozwoju gospodarki czy potrzebnych inwestycjach.
No i proszę. Zupełnie jakby Donald Tusk czytał "abecadło". Premier zrobił spotkanie ze światem biznesu w siedzibie Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie i rzucił konkretną kwotę: 650 miliardów złotych. Tyle ma być w 2025 roku przeznaczone na inwestycje. Dlatego też premier ogłosił "Rok przełomu". Chciałaś debaty o inwestycjach, to masz.
Dzięki, ale ja i tak pomarudzę. Bo te 650 mld brzmi świetnie, ale okazuje się, że w 2024 roku nie było wcale dużo mniej. Dokładnych danych jeszcze nie ma, ale to będzie coś około 620 mld. I gdzie ten przełom?
Tusk nie podał też żadnych konkretów, co właściwie zostanie w tym przełomym roku zrealizowane. No dobra, rozumiem, że na takim spotkaniu premier podaje tylko zarys nowych inwestycji. Usłyszałam o inwestycjach w energetykę, żeby prąd w Polsce był w końcu tańszy. O rozwoju kolei dużych prędkości, które połączą przynajmniej duże miasta. I o deregulacji przepisów, które hamują przedsiębiorców, ale też i budowę nowych mieszkań, których jest ciągle za mało, przez co ceny idą w górę.
Ekonomiści mówią, że na inwestycje może pójść więcej niż 650 mld. Może 700, albo i więcej. Ale dużo ważniejsze będzie, na co te pieniądze pójdą. Bo można zrobić przekop Mierzei Wiślanej i miliardy wydać. Tylko co z tego mamy? Jest zapowiedź budowy elektrowni atomowych, ale to słyszymy od dekad. Nawet jeżeli teraz faktycznie zaczną być budowane, to i tak jeszcze przez wiele lat nie ruszą. Co nie znaczy, że nie należy ich wreszcie zacząć budować.
Ale dużo szybciej można zainwestować na przykład w energetyczne sieci przesyłowe, które są kompletnie zaniedbane. Nie zawsze są w stanie odbierać energię pozyskiwaną ze słońca, którą mamy przecież za darmo. Można budować największą na Bałtyku farmę wiatrową, o której wspominałam przed tygodniem. Da nam tańszy prąd, dzięki czemu mniej będziemy dopłacać do węgla.
Ważne jest, jak się pieniądze wydaje. Te, które poprzedni rząd otrzymywał od przedsiębiorstw jako opłata za emisję CO2, miały iść na energetyczną transformację. Zostały wydane, owszem, ale na inne cele. Na energetykę poszło tylko kilka procent. W dodatku zablokowany został rozwój energii wiatrowej. Dziś Europa korzysta z niej w coraz większym stopniu i ma dużo niższą cenę prądu niż Polska. Wysoka cena energii zniechęca do inwestowania w Polsce. I uderza też w prywatnego konsumenta.
Szybkie koleje też się na pewno przydadzą. Bo na razie najszybsze pociągi rozpędzają się - chwilami - do 160 km/h. Ale tu też będzie ważne, jak pieniądze na kolej zostaną rozdysponowane. Bo są jeszcze w Polsce całkiem spore miasta, gdzie kolei w ogóle nie ma. Przykładem jest Turek, 30-tysięczne miasto w samym środku Polski, z którego wyjechać można tylko autobusem. Plany kolei pędzącej 300 km/h budzą tam tylko śmiech.
Podobnie na Mazurach. Przez całe ubiegłe lato wyjazd nad jeziora pociągiem był niemożliwy, bo rozkopano tory. Przepraszam, tor. Bo przez całe Mazury, od Ełku do Olsztyna, idzie tylko jeden tor. I po remoncie nic się nie zmieni, pociągi będą mogły się mijać tylko na stacjach, czekając na pociąg z naprzeciwka. Wiem z pewnego źródła, że remont ciągle trwa. Natomiast nie wiem, czy do następnego lata się zakończy. Do 2032 roku w kolej w Polsce ma być zainwestowane 180 mld złotych, ale zobaczymy, jak te pieniądze zostaną wydane.
Jednym z najważniejszych elementów "Roku przełomu" ma być deregulacja przepisów. Takie hasło też już słyszeliśmy wiele razy. Ale tym razem Donald Tusk wyciągnął asa z rękawa. A w każdym razie tuza, bo takim na pewno jest polski miliarder Rafał Brzoska. Zbudował firmę kurierską InPost, która rozpowszechniła paczkomaty i zdobyła już rynki innych krajów Unii Europejskiej. Teraz Tusk zaprosił go do przygotowania rekomendacji zmian w przepisach, wspólnie z innymi przedsiębiorcami. "Bez waszego wkładu będziemy ciągle obracali się w obszarze fikcji" - stwierdził premier.
Wygląda na to, że Tusk zaczął wzorować się na Trumpie. Prezydent USA wziął sobie do pomocy miliardera Elona Muska, to premier Polski wziął sobie swojego miliardera. A wcześniej zapowiedział deportacje z Polski imigrantów, którzy łamią prawo. W sumie nie ma się co dziwić, jeden i drugi to Donald T.
Dziwię się natomiast Prawu i Sprawiedliwości, że ciągle brnie w temat zamachu stanu. Przypomnę, że taki zamach dostrzegł Bogdan Święczkowski, wieloletni polityk PiS, a obecnie prezes połamanego Trybunału Konstytucyjnego. Złożył nawet zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez całe obecne władze Polski, włącznie z Sejmem i Senatem. Tyle że złożył je na ręce kolegi, Michała Ostrowskiego, który jest zastępcą prokuratora generalnego, ale według przepisów wprowadzonych przez PiS, do przyjęcia zawiadomienia kompetencji nie ma.
Prokuratura nie otrzymała więc formalnie żadnego zawiadomienia. Ale własne dochodzenie rozpoczął sam prokurator Ostrowski. Zaczął nawet przesłuchiwać przyjaciół "w sprawie zamachu". A że jest wśród nich I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska, sprawa wygląda poważnie. Tak samo uznał prokurator generalny Adam Bodnar. On też uznał, że sprawa jest poważna, jeżeli prokurator prowadzi prywatne śledztwo. Zawiesił więc Ostrowskiego za samowolkę na pół roku.
Politycy PiS brną jednak w teorię o zamachu stanu. Najśmieszniejsze jest to, że jako jeden z dowodów podają, że obecne władze nie uznają Trybunału Konstytucyjnego. Jego orzeczenia nie są nawet drukowane w Monitorze Polskim. Tymczasem rząd Beaty Szydło robił dokładnie to samo. Gdy nie podobały się mu wyroki w czasie, gdy przewodniczącym TK był Andrzej Rzepliński, wyroki nie były publikowane. A politycy PiS mówili, że Trybunał to taka grupka osób, która spotyka się przy kawie i ciastkach. Teraz to zamach stanu.
Absurdalne jest też mówienie, że nieuznawanie TK to zamach stanu. W kodeksie karnym jest to przestępstwo opisane jako przejęcie państwowych instytucji siłą. Nikt TK nie przejął, wszak Święczkowski ciągle tam prezesuje. Obecne władze zostały wybrane w demokratycznych wyborach. Rząd został zaprzysiężony przez prezydenta Andrzeja Dudę (jego o udział w zamachu chyba nikt nie podejrzewa). O nielegalnym powołaniu sędziów w TK czy w innych sądach wypowiedziały się niezawisłe sądy. W tym polski Sąd Najwyższy. Podobnie jak o zmianach w TVP, które Święczkowski również uznaje za zamach stanu. I przewiduje, że za pół roku na ulicach pojawi się wojsko.
Czołgów na ulicach na razie nie ma. Ale politycy PiS, przynajmniej niektórzy, brną w te brednie. Wiara, że ktoś w nie może uwierzyć, niektórych dziwi. Ale przecież powtarzane wielokrotnie, znajdą swoich wyznawców. W minionym tygodniu była kolejna miesięcznica katastrofy smoleńskiej. Jarosław Kaczyński grzmiał na niej znowu, że prawda będzie ujawniona, a winni ukarani. Po 15 latach zapowiadania tego co miesiąc, wciąż są tacy, którzy czekają na tę prawdę, chcą tego słuchać i wierzą w zamach.