W minionym tygodniu obchodziliśmy Dzień Niepodległości, a więc najważniejsze święto państwowe. Podobnie jak wielu Polaków narzekam, że przypada ono w połowie listopada, gdy jest zimno i ponuro. Średnio chce się iść na imprezy plenerowe organizowane z okazji święta, szczególnie gdy pada deszcz albo wieje przenikliwy wiatr. Zrezygnowanie z nich też niewiele daje, bo wolnego dnia nie wykorzystamy na grilla czy wypoczynkowy wypad na łono natury.
W tym roku i tak było dobrze, bo 11 listopada wypadł akurat w poniedziałek, więc mieliśmy długi weekend. Łatwiej było zorganizować sobie wyjście na jakąś niepodległościową imprezę, chociaż znam też takich, którzy na trzy dni pojechali pochodzić po górach. Największą imprezą był oczywiście Marsz Niepodległości, w którym wzięło udział 90 tysięcy albo 250 tysięcy ludzi, w zależności od tego, kto ich liczył.
Wielu uczestnikom Marszu listopadowa ponurość dnia nie przeszkadza, a myślę, że nawet pomaga. W popołudniowej szarówce i szybko zapadających ciemnościach znacznie lepiej prezentują się odpalane race. Lecący z nich dym jeszcze bardziej zasnuwa krajobraz, ale to wszystko sprzyja atmosferze. Nie doszło przy tym do żadnych incydentów z płonącymi racami, jak to dawniej bywało. Przypomnę, że zapaliło się kiedyś mieszkanie, do którego taką racę wrzucono, bo na balkonie pojawiła się tęczowa flaga.
Tym razem jedynym incydentem było same odpalanie takich rac, bo ich przynoszenie na Marsz było zakazane. Policja sporo takich fajerwerków zarekwirowała jeszcze przed imprezą, razem z innymi zabawkami, jak kastety czy kije bejsbolowe. Marsz Niepodległości organizowany jest już przez nowe władze, nie ma w nich Roberta Bąkiewicza, wspieranego kiedyś milionami złotych przez władzę PiS. Ale nowe władze głoszą podobne poglądy, więc "bejsboliści" wciąż chętnie na imprezę przychodzą.
Generalnie jednak Marsz się mocno ucywilizował. Było spokojnie i miło było popatrzeć na morze polskich flag. Nie widziałam już natomiast żadnych rasistowskich czy wręcz faszystowskich haseł, na które dawniej organizatorzy pozwalali. Czy Marsz Niepodległości może stać się kiedyś formą świętowania wszystkich Polaków? Daj Boże, ale na razie to raczej demonstracja skrajnej prawicy. W tym roku pojawił się na niej nawet PiS, z prezesem Kaczyńskim na czele. Ale nawet wobec nich słyszałam uszczypliwości, że przyszli się pokazać, bo szukają poparcia przed wyborami prezydenckimi.
W morzu polskich flag zauważyłam też flagę Stanów Zjednoczonych. Łączą nas tradycje, Kościuszko, Pułaski, "za wolność waszą i naszą". Ale i tak amerykańska flaga budziła zdziwienie, skoro świętujemy naszą niepodległość. Czyli także niezależność. Ale jedną flagę naszych sojuszników można oczywiście spokojnie tolerować.
Zastanawiałam się jednak, jak wyglądałaby ta tolerancja, gdyby pojawiła się flaga Unii Europejskiej. Miałaby rację bytu nawet w większym stopniu niż amerykańska. Bo Stany Zjednoczone to nasz sojusznik, ale jednak inne państwo, a Unia to nasza wspólnota, której jesteśmy członkiem. Unia to my, jak mówił kiedyś prezydent Andrzej Duda. Ale sądzę, że przyniesienie "naszej" flagi na Marsz nie byłoby bezpieczne. Zapewne znaleźliby się ludzie, dla których USA to sprzymierzeniec, ale Unia Europejska to wróg. Marsz Niepodległości jeszcze długo nie będzie świętem wszystkich Polaków.
Stany Zjednoczone są oczywiście dla Polski bardzo ważnym sojusznikiem. Ale dla niektórych polityków wydają się być chyba czymś więcej. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości przyjęli wynik wyborów w Ameryce owacją na stojąco na sejmowej sali plenarnej. Zupełnie, jak byśmy byli 51. stanem USA. Ale nie jesteśmy, a oni są posłami polskimi. W polskim parlamencie powinniśmy oddawać honory polskiemu prezydentowi, a nie przywódcy innego państwa, choćby największemu naszemu sojusznikowi.
O zapatrzeniu w Amerykę pisałam już przed tygodniem. Polacy żywo debatowali, kogo Ameryka powinna wybrać, zupełnie tak, jak by to od ich opinii zależało. Ameryka już wybrała swojego prezydenta, ale wybory czekają nas teraz w Polsce. I znowu wszystko przenosi się z Ameryki nad Wisłę, jak gdyby to był jeden i ten sam kraj.
Nawet dziennikarze ulegli tej manii i dyskutują, które tematy zdecydują o zwycięstwie. Skoro w Ameryce temat aborcji nie wygrał (podnosiła go Kamala Harris), to i w Polsce nie wygra (tu się akurat zgadzam). Skoro w Ameryce podziałało straszenie imigrantami (że są mordercami, gwałcicielami, a w najlepszym razie jedzą psy i koty), to i w Polsce trzeba nimi straszyć (tu się nie zgadzam).
Ale Stany Zjednoczone i Polska to jednak dwa różne kraje. Debaty nad Wisłą, czy lepszy jest Trump czy Harris, nie miały żadnego znaczenia, bo Polacy w USA nie głosowali (poza wami, Polakami i Amerykanami jednocześnie). Tak samo Amerykanie nie będą głosować w Polsce (poza wami) i ich przekonania na wybór polskiego prezydenta nie wpłynie. Pewnie większość z nich nawet wyboru nowego prezydenta nie zauważy. A już na pewno w Kongresie na stojąco bić mu brawa nie będą.
Na wzór amerykański mają też w Polsce odbyć się prawybory. To znaczy, na razie ogłosiła to tylko Koalicja Obywatelska, taką ewentualność rozważa też Lewica. Prawybory miał początkowo urządzić PiS, ale Jarosław Kaczyński uznał, że lepszy od prawyborów będzie wybór Jarosława Kaczyńskiego. Określił nawet, jakie walory ma mieć kandydat na kandydata na prezydenta. Ma m.in. znać języki obce, mieć rodzinę i być przystojny. W ten sposób prezes zachował się skromnie i definitywnie wykluczył samego siebie.
W Koalicji Obywatelskiej do prawyborów mają przystąpić Rafał Trzaskowski i Radosław Sikorski. Obaj znają języki i mają rodziny. Czy są przystojni, to indywidualna ocena, ale wydaje się, że Jarosław Kaczyński mógłby na któregoś z nich postawić, skoro spełnia jego kryteria. Może na tego, który przegra prawybory? Bo ze swojej partii kandydata wybrać ciągle nie może. Brakuje przystojnych?
Szczerze mówiąc, prawybory w ogóle mnie nie obchodzą. To wewnętrzna sprawa poszczególnych partii, a ja do żadnej nie należę. Jak już się na kogoś zdecydują i go przedstawią, będę się zastanawiać nad jego walorami. Albo ich brakiem. I pewnie jak zawsze, będę musiała się zdecydować na mniejsze zło. Chyba że kogoś nam z Ameryki przyślecie? Może chociaż przystojny będzie. No i angielski będzie znał perfekt.