Polacy w kosmosie

W tym tygodniu Polska świętowała powrót z kosmosu naszego astronauty Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego. Na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej spędził 18 dni, a razem z podróżą misja trwała 20 dni. Zrobił, co miał tam zrobić i szczęśliwie wrócił na Ziemię.

Ale że w przyrodzie musi być równowaga, to jak Sławosz wrócił na Ziemię, to ktoś się musiał od niej oderwać. Najdoskonalej lewituje nasz prezydent Andrzej Duda. I to nie od dziś. Nie czekając na powrót Sławosza, już w ubiegłym tygodniu wystrzelił w kosmos. Nie zdążyłam wtedy o tym napisać, ale nie sposób przejść obojętnie obok takich słów, nawet gdyby wypowiedział je ktokolwiek. A wypowiedział je prezydent!

Narzekał na sędziów, którzy nie dali mu się złamać i twardo pozostali przy Konstytucji. On oczywiście określał to innymi słowami, bo ciągle nie przyznaje się, że notorycznie łamał Konstytucję, której miał być strażnikiem. I że pozwolił na rozwalenie polskiego wymiaru sprawiedliwości, czego efekty ciągle dają się we znaki. I tak narzekając na sędziów stwierdził, że "skończy się na tym, że trzeba będzie tych wszystkich ludzi wyrzucić ze stanu sędziowskiego bez prawa do stanu spoczynku".

Jeżeli ktoś nie zgadza się z twierdzeniem, że Duda łamał Konstytucję, to tutaj ma kolejny przykład, jak pan prezydent traktuje ustawę zasadniczą. Zapowiada bowiem zamach na władzę sądowniczą, która w Konstytucji jest jasno określona jako niezawisła i niezależna. Ale trójpodział władzy jest dla polityków Prawa i Sprawiedliwości niewygodny, więc próbowali go zlikwidować. Nie do końca się udało, zostali sędziowie, którzy się nie poddali. Duda chciałby więc ich po prostu wyrzucić na bruk. Ot, tak, bez żadnego trybu, jak mawia Jarosław Kaczyński.

Założę się, że niejeden sędzia chciałby wyrzucić Dudę. Ale różnica między nimi jest taka, że absolutnie nikt z sędziów nie zasugerował takiej czynności, bo Konstytucja na to nie pozwala. A sędziowie Konstytucję szanują.

Chęć działania jak król, bez zwracania uwagi na Konstytucję czy jakieś tam prawa, nikogo już u Dudy nie dziwi. Ale tym razem prezydent poszedł jeszcze dalej. Za chwilę wygłosił przypowieść: "Niedawno jeden człowiek powiedział do mnie bardzo brutalnie: »Wie Pan, dlaczego w Polsce jest tyle zdrady? Ponieważ dawno nikogo nie powieszono za zdradę«. To straszne, ale w tych słowach jest prawda". Powtórzę, żeby nie było wątpliwości: to powiedział prezydent Rzeczpospolitej!

Andrzej Duda nie powiedział wprost, że chodzi o wieszanie sędziów. Ale swoją przypowieść wygłosił zaraz po oskarżeniu ich o niewłaściwe postępowanie. A po przypowieści znowu mówił o sędziach: "Trzeba będzie dokonać oczyszczenia. Ci ludzie na przestrzeni lat pokazali, że na sędziów się nie nadają". Wszystko wygłosił jednym tchem, jednym ciągiem, w jednej myśli. Z całą pewnością więc pomysł wieszania odnosił do sędziów.

Konstytucja nie przewidziała sytuacji, że jej strażnik będzie ją notorycznie łamał, a tych, którzy nie będą się na to godzić, będzie chciał wieszać.

Jest za to prawo, które mówi o groźbach karalnych. Tyle że dotyczy ono "zwykłych ludzi", a nie króla, który ma immunitet.

Konstytucja przewidziała natomiast instytucję ułaskawienia. I prezydent z niej korzysta. Gdy ułaskawił Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, było to działanie ewidentnie polityczne. Ułaskawił kolegów z PiS, skazanych za przestępcze działania w rządzie PiS.

Teraz ułaskawił już nie polityka, ale bojówkarza. Skazanego nie za działania polityczne (startował do Sejmu z list PiS, ale nawet wyborcy PiS go nie chcieli), tylko za bandyckie. Zrzucił ze schodów 72-letnią wówczas kobietę, która brała udział w protestach kobiet. Sąd był bardzo dla niego łaskawy i oprócz zadośćuczynienia w wysokości 10 tysięcy złotych nakazał mu jedynie popracować społecznie przez rok, po 30 godzin miesięcznie.

Andrzej Duda uznał, że Bąkiewicz to fajny facet i nie można go tak karać. Ale ciekawy jest fakt, że nie ułaskawił go zaraz po wyroku w 2023 roku. Ziobro zawiesił wtedy wykonywanie kary, więc Bąkiewicz i tak nie był karany. Najwyraźniej prezydent nie chciał się kalać ułaskawieniem takiego człowieka. Ale teraz ministrem sprawiedliwości jest Adam Bodnar i karę w końcu odwiesił. Duda ułaskawił Bąkiewicza zaraz następnego dnia.

Ułaskawienie zwalnia go z prac społecznych, ale nie z wypłacenia odszkodowania. Tyle że Bąkiewicz nigdzie nie pracuje, nic nie ma i komornik nie ma jak pieniędzy ściągnąć. Bąkiewicz ma jednak środki, aby organizować bojówki na granicy. Skąd? Gdy PiS rządził, przekazał fundacjom Bąkiewicza łącznie 13 milionów złotych. To po co mu praca?

Kuriozalne jest też uzasadnienie ułaskawienia. Prezydent stwierdził, że Bąkiewicz ma świetną opinię środowiskową. Zapewne chodzi o środowisko PiS, którego politycy rzeczywiście go chwalą. Bo dla innych facet wygląda na bandytę. Zresztą prokuratura też się nim już zajmuje za lżenie Straży Granicznej.

To smutne, że prezydent robi i mówi takie rzeczy. Ale o wiele bardziej przygnębiające były słowa biskupa Wiesława Meringa. Tym bardziej, że wypowiedział je na Jasnej Górze. Okazją była pielgrzymka Rodziny Radia Maryja. Co roku słychać na niej wypowiedzi, które nie przystoją chrześcijanom. Ale tym razem autorem był biskup.

Zamiast o wierze, mówił o polityce. I wystrzelił przy tym w kosmos lepiej niż Sławosz. Stwierdził, że "Polską rządzą dziś polityczni gangsterzy". I dodał, że tak powiedział... premier Donald Tusk o swoim własnym rządzie. Tyle że to kłamstwo. W maju politycy PiS rozpowszechniali nagranie wideo, które było zmanipulowane tak, aby wyglądało, że Tusk mówi o swoim rządzie. Ale mówił o rządzie PiS: "Myśmy mówili wiele razy - i przecież wiedzieliśmy, dlaczego to mówimy - że Polską rządzą polityczni gangsterzy". W nagraniu wstawiono wycięte stąd słowa. Trudno mi uwierzyć, że biskup dał się nabrać na tak prymitywną manipulację. Uwierzył, że Tusk tak mówi o sobie? Na pewno nie. Dlatego trzeba wprost powiedzieć, że kłamał. Biskup.

Stwierdził też, że "rządzą nami ludzie, którzy samych siebie określają jako Niemców". Nie wiem, gdzie takie słowa biskup Mering usłyszał, ale brzmi to ponownie, jak prymitywna manipulacja. Chyba że tak nasłuchał się w TVPiS fragmentu z Tuskiem mówiącym "fur Deutschland", że w końcu uznał Tuska za Niemca.

Co najgorsze, biskup nie tylko atakował rząd, ale wzywał do wrogiej postawy wobec wszystkich Niemców. Przytoczył słowa Wacława Potockiego: "Jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem". Tyle że poeta żył w latach 1621-1696, a dziś mamy chyba trochę inne czasy. Biskup tkwi mentalnie w innej epoce.

Redaktor Tomasz Terlikowski zauważył też, że kazanie biskupa Meringa było "niezgodne z teologicznym myśleniem Kościoła". Biskup stwierdził, że "Bóg jest naszym ojcem. Bóg kocha nas. Co to znaczy?" Wytłumaczył, że "miłość ojca jest uwarunkowana", że ojciec mówi dziecku: "jeśli mam cię dalej kochać, musisz zmienić swoje postępowanie".

Terlikowski pisze jednak ostro: "Te słowa biskupa Meringa to bzdura także od strony teologicznej. Uznanie, że Bóg nas kocha tylko, jak jesteśmy posłuszni, to zaprzeczenie całemu nauczaniu św. Pawła, całej postawie Jezusa, to jakiś kompletnie porąbany i przerażająco płytki teologicznie moralizm, pelagianizm w wersji zwulgaryzowanej na maksa, teologia posłuszeństwa, która jest ważniejsza od miłości. Nie, w Boga Ojca jakiego prezentuje biskup Mering naprawdę nie da się wierzyć."

Dla mnie, osoby wierzącej, to strasznie przykre, że biskup tak się zacietrzewił w politycznych przepychankach, że nawet w sprawach wiary odleciał. Poleciał w kosmos, ale raczej nie do nieba.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!