W polskich mediach wciąż nie brakuje informacji o kolejnych aferach i skandalach. "Fakt" ekscytował się na przykład wypadkiem, który spowodował Jerzy Stuhr. Było o czym pisać, bo aktor był w stanie nietrzeźwym i nie od razu się zatrzymał. Dogonił go ponoć motocyklista, którego Stuhr potrącił samochodem. Wynika z tego pocieszająca wiadomość, że ofiara wypadku nie doznała poważnych obrażeń.
Znacznie mniej pocieszające jest to, że nestor polskiego aktorstwa, 75-letni człowiek usiadł za kółkiem po trzech lampkach wina. Bo ponoć tyle trzeba wypić, żeby osiągnąć 0,7 promila, co właśnie udało się Stuhrowi. Media o tym napisały, bo taka jest ich rola, aby informować o niecnych wybrykach.
"Newsweek" napisał z kolei o znacznie poważniejszej sprawie. Wrócił do słynnych podsłuchów z restauracji "Sowa i przyjaciele", na których słychać było szereg osób z ówczesnego rządu i jego otoczenia, tzn. głównie osób z Platformy Obywatelskiej. Tusk bronił się wówczas, że afera była "cyrylicą pisana" i choć wtedy z niego podkpiwano, okazuje się, że miał rację.
"Newsweek" opisał zeznania wspólnika Marka Falenty, czyli człowieka skazanego za zorganizowanie podsłuchów. Marcin W. zeznał, że Falenta sprzedał nagrania z podsłuchów Rosjanom. I to zaledwie miesiąc przed ich pojawieniem się w tygodniku "Wprost". Zeznania złożył ponad rok temu i został uznany za bardzo wiarygodnego świadka. Prokuratura nic jednak nie zrobiła z jego zeznaniami. Nie zawiadomiła nawet polskich służb wywiadowczych, choć wszyscy są zgodni, że afera podsłuchowa doprowadziła do zmiany rządów.
Bezczynny nie jest natomiast prokurator generalny i minister w jednej osobie. Zbigniew Ziobro przypomniał sobie akurat dzień po publikacji "Newsweeka", że Falenta w swoich zeznaniach obciążał Michała Tuska, syna Donalda. Nie omieszkał się więc podzielić ze wszystkimi swoim wspomnieniem i natychmiast je opublikował. To znaczy opublikował wybrane fragmenty zeznań, w których Falenta opowiada, że dał w reklamówce małemu Tuskowi 600 tysięcy euro w gotówce.
Trochę się pan Ziobro wkopał. Bo na zarzut "Newsweeka", że jego prokuratura od ponad roku nic nie zrobiła z zeznaniami Marcina W. odpowiedział, że jego prokuratura nic nie zrobiła z zeznaniami Falenty od 2017 roku. Czyli od lat pięciu. Michał Tusk nie został nawet przesłuchany.
Mnie to wcale nie zaskoczyło. Od lat, na każdą ujawnioną aferę w obozie aktualnej władzy słyszymy tę samą odpowiedź: "A Tusk...". Tym razem jest tylko niewielka zmiana: "A syn Tuska..."
Dobra, niech się przepychają. Będzie teraz mnóstwo komentarzy i najróżniejszych teorii. Ale mnie przez ostatni tydzień poruszały w mediach zupełnie inne wypowiedzi.
Myślałam, że już się przyzwyczaiłam do tego, że problemy Kościoła zajmują przede wszystkim najbardziej liberalne media. Choć zawsze mnie dziwiło, że poświęcają tak wiele czasu grzesznikom w sutannach, jakby to ludzie o lewicowych poglądach najbardziej martwili się o zbłąkane owieczki. O przypadkach molestowania, a nawet pedofilii wśród księży mówi się bez ustanku. Choć takich przestępstw - nazywajmy to po imieniu - nie brakuje wśród całej populacji. To jednak księża zajmują najwięcej miejsca w medialnych relacjach.
Czytałam kiedyś raport organizacji ofiar księży na temat ilości takich przypadków. Z podanych liczb wychodziło, że chodziło o około pół procenta księży. Tymczasem eksperci twierdzą, że w całym społeczeństwie dotyczy to kilku procent ludzi. Czyli według osób najbardziej poszkodowanych, wśród księży jest to kilkukrotnie rzadszy problem, niż w całej populacji. A jednak to ciągle o księżach się mówi.
Wiem, wiem, przecież księża mają być święci. Zgadza się. Mają być święci, tak samo jak każdy katolik. Wszyscy powinni dążyć do świętości. A sakrament kapłaństwa nie jest ważniejszy od sakramentu małżeństwa. Wszystkich nas obowiązuje to samo, co księży. I pedofilia popełniana przez nie-księdza nie jest wcale mniejsza od pedofilii księdza.
Księży wytyka się jednak chętniej niż innych. Dlaczego? Bo nas to usprawiedliwia. Skoro "nawet" ksiądz tak grzeszy, to moje grzeszki nie są wcale takie straszne. Nie mam się czym przejmować. Wygodne, prawda?
Chętnie słuchamy o grzechach księży, więc media chętnie o nich mówią. I trzeba powiedzieć, że wszystkie po kolei. Od "Gazety Wyborczej" przez TVN aż po wspomniany "Newsweek". Na przykład obok artykułu o zeznaniach Marcina W. zamieścił tekst, w którym wyśmiewa katolicki "Marsz dla życia".
W ostatnich dniach najwięcej jednak mówiło się w kontekście przestępstw seksualnych o papieżu Janie Pawle II. Mnożą się wypowiedzi, że docierały do niego informacje o seksualnych przestępstwach księży i ukrywaniu ich przez biskupów. I że to oznacza, że wcale taki święty nie był.
Ja jestem nawet przekonana, że takie informacje do niego dochodziły. I zdawał sobie sprawę, że są prawdziwe. Tylko co miał z nimi zrobić? Jeżeli nawet lokalna policja w jakimś kraju, w danym mieście nie znajdowała powodu, żeby jakiegoś księdza aresztować, to papież miał przeprowadzić tam własne śledztwo? Święty był, ale nie wszechmogący.
Bo bez twardych dowodów nawet papież nie powinien kogoś karać. A takie dowody w tak delikatnych sprawach trudno zdobyć. Pokazują to toczące się obecnie śledztwa. Tylko pojedyncze kończą się postawieniem księdza przed sądem.
Natomiast dowody, które nie są "twarde", pojawiają się bardzo łatwo. Moja sąsiadka - starsza pani, którą zawsze widzę w kościele - powiedziała mi, że jeden z naszych księży jest alkoholikiem. A ksiądz proboszcz ją okradł. Chyba powinnam te informacje przekazać biskupowi. Mam nadzieję, że nie zatai ich przed papieżem.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie twierdzę, że wśród księży nie ma pedofilów. Są, bo to są tacy sami ludzie, jak my wszyscy. I tak samo trudno wykryć wszystkie ich przestępstwa. Nawet papieżowi.