Przed tygodniem napisałam w tytule mojego felietonu, że "Suweren przemówił". Ale to nie znaczy, że władza się zmieniła. To proces, który może potrwać nawet do połowy grudnia. Opozycja wprawdzie denerwuje się, że nie ma na co czekać i PiS powinien uznać decyzję narodu, że ma już nie rządzić. I oddać władzę jak najszybciej. Ale prezydent Andrzej Duda mówi, że nie ma powodu skracać kadencji dotychczasowego Sejmu, a ta upłynie dopiero za kilka tygodni. Więc pierwsze posiedzenie nowego Sejmu zwoła zapewne dopiero 12-14 listopada, tuż po Święcie Niepodległości.
Przyznaję mu rację, że kadencja powinna zostać dokończona. Chociaż też chciałabym, aby zmiana władzy nastąpiła jak najszybciej. Bo stara władza w pośpiechu dokonuje ciągle dziwnych manewrów. Ziobro rozdaje kolejne miliony na jakieś fundacje, w spółkach skarbu państwa podpisuje się jakieś dziwne kontrakty, komendant główny policji oferuje ponoć komendantom wojewódzkim podwyżki, jeżeli natychmiast odejdą na emeryturę, co zdestabilizuje całą policję, natomiast Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zamówiła kilkadziesiąt niszczarek dokumentów papierowych i nośników elektronicznych. To nie wygląda na "przekazywanie władzy".
Ale najbardziej niepokojące głosy dochodzą z CBA. Były szef tej formacji Paweł Wojtunik, który ma wciąż kontakty wśród jej pracowników, usłyszał, że obecne kierownictwo zorganizowało akcję masowych podsłuchów posłów, którzy mają znaleźć się w nowym Sejmie. Ze szczególnym wskazaniem na posłów Trzeciej Drogi. Czyli tych, których PiS mógłby ewentualnie "przygarnąć".
Wojtunik zadał publicznie pytanie obecnemu szefowi CBA, czy z tymi podsłuchami to prawda. W odpowiedzi CBA złożyło wniosek do prokuratury o ściganie Wojtunika. Najgłupsze jest w tym to, że zarzutem miało być... zniesławienie. A takie oskarżenie może być wniesione jedynie z powództwa prywatnego. Gdy wszyscy zaczęli to w mediach wyśmiewać, zmieniono zarzut na tworzenie fałszywych dowodów. Paragraf nie jest ważny, chodzi przecież o człowieka.
Do zmiany władzy jeszcze nie doszło, nic więc też nie zmieniło się w firmach zależnych od tej władzy. Na przykład w Orlenie, choć jej szef Daniel Obajtek dzwonił już do polityków opozycji i przekonywał, że jest świetnym menadżerem. Moim zdaniem nie musi się martwić, bo skoro jest tak świetny, to inne firmy, prywatne, przewidując jego zwolnienie, już składają mu propozycje, przebijając się ofertami. Ale poczekajmy, zobaczymy.
A na razie geniusz Obajtka obserwujemy na stacjach benzynowych. Przed wyborami, tak się złożyło, że światowe ceny ropy poszły w górę. W dodatku dolar podrożał w stosunku do złotówki. To powinien być cios dla cen benzyny. Ale świetny menadżer Orlenu sprawił, że w Polsce ceny zaczęły spadać. I to jak! W ciągu dwóch tygodni, na "mojej" stacji Orlenu spadły z 6,62 do 5,95 zł za litr.
Nie wiem co się stało z geniuszem Obajtka po wyborach. Bo ceny ropy zdążyły spaść, a natychmiast po ogłoszeniu exit polls złotówka się skokowo umocniła. Ale ceny benzyny zamiast spaść, zaczęły rosnąć. Na mojej stacji cena jest już 6,28 zł.
Oczywiście trudno to inaczej ocenić niż propaganda, która miała władzy pomóc wygrać. Nawet wyborcy PiS przyznają, że obniżenie cen było wyborczą manipulacją. Manipulację nawet rozumiem, wszyscy tego próbują. Ale nie rozumiem, że można było oczekiwać, że ktoś nabierze się na tak prymitywną manipulację, w dodatku na dwa tygodnie przed wyborami. Przecież każdy wie, że jak cena ropy idzie w górę i płacimy za nią droższymi dolarami, to benzyna musi być droższa. Jak jest tańsza, to ktoś przy cenach majstruje.
A może jednak nie każdy wie? Bo jeszcze bardziej prymitywna propaganda pojawiła się w TVP. Trudno uwierzyć, ale potrafili pobić swoje rekordy. Otóż dwa dni po wyborach, pracownik TVP zaczął wypytywać polityków opozycji o obietnicę złożoną przez Tuska, że "dzień po wyborach" odzyska dla Polski pieniądze z KPO. Pracownik TVP triumfował, że jest już więcej niż "dzień po wyborach" i Tusk pieniędzy nie ściągnął. A więc Tusk kłamał!
Zastanawiam się, czy ów pracownik rzeczywiście nie rozumie, że hasło "dzień po wyborach" nie musi oznaczać konkretnie 24 godzin. Tłumaczyłabym, że chodzi o bardzo szybki termin, ale wobec faktu, że PiS nie ściągnął tych pieniędzy przez ponad 900 dni, to każdy termin będzie bardzo szybki.
Ale jeżeli poziom inteligencji pracowników TVP jest na tym poziomie, to możemy oczekiwać udowodenienia następnego "kłamstwa Tuska". Gdy prezydent Duda zapowiedział, że zaprosi liderów partii na konsultacje, Donald Tusk potwierdził, że "na konsultacje do prezydenta pójdzie". TVP ma na pewno nagranie, na którym widać, jak Tusk pod Pałac Prezydenta podjeżdża samochodem. A więc kłamał! Bo zapowiedział, że pójdzie, a nie poszedł piechotą tylko pojechał! Kłamał.
Zastanawiam się, czy pracownicy TVP będą od Tuska oczekiwać szybkiego spełenienia także innych obietnic. Bo zapowiadał na przykład rozliczenie całej telewizji z rzeczy, które robiła, twierdząc, że nawet łamała prawo. Chodzi np. o zapewnienie równego dostępu dla partii startujących w wyborach (zagwarantowanego w prawie), ale też fałszowanie informacji, wymuszenia na pracownikach i niegospodarne wydawanie pieniędzy. Czy "dzień po tym", jak Tusk zostanie premierem, pracownicy TVP będą domagać się spełnienia obietnic? Poczekajmy, zobaczymy.
Na razie jednak nie wiadomo, kiedy Tusk zostanie premierem. Nie wiem, czy powinien się tak spieszyć, bo dotychczasowy rząd ogłosił nagle, że dziura budżetowa jest dużo większa, niż o tej samej porze rok temu. Zbiegiem okoliczności zrobił to... dzień po wyborach. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że budżet może się w grudniu po prostu rozpaść. Mam nadzieję, że tak nie będzie, chociaż wobec braku wiedzy na temat finansów państwa trudno coś wyrokować. Na razie wiemy, że przy budżecie 650 mld, jest jeszcze 420 mld wydatkowanych poza budżetem, a więc bez żadnej kontroli. Poczekajmy, zobaczymy.
Na razie opozycja ciągle czeka na przejęcie władzy. I w mediach ciągle zapewnia, że jest w pełnej zgodzie i nikt ich nie poróżni. Tak strasznie się kochają, że żadna młoda para na ślubnym kobiercu ich w uczuciach nie prześcignie. Trochę to głupie, bo przecież wiadomo, że 248 mandatów w Sejmie to 248 ludzi, którzy mają swoje zdanie. A partie, do których należą, mają różne programy. I na pewno będą się już mniej kochać, forsując swoje poglądy.
Nie ma w tym nic złego. Po ośmiu latach rządów PiS trochę zapomnieliśmy, że to normalne w rządzących koalicjach we wszystkich krajach. Ważne, żeby z tych sporów wynikały dobre rzeczy dla Polski. Poczekajmy, zobaczymy.