Tydzień temu pisałam o złośliwości TVN-u, który zamienił wielki sukces naszego rządu w wielką aferę. Ujawnił, że aresztowany rosyjski szpieg Tomasz L., wcześniej pracował w komisji likwidacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych i miał dostęp do wszelkich danych o polskim wywiadzie. Oczko w głowie Antoniego Macierewicza - choć formalnie komisją kierował Sławomir Cenckiewicz - nagle zostało podbite.
Złośliwość TVN-u nie ogranicza się do jednej sprawy. Jak ktoś jest złośliwy, to w złośliwościach nie poprzestaje. I TVN wziął się za kolejny, ogromny sukces rządzących. Naszej władzy udało się sprzedać 30% akcji Lotosu, a wraz z nim Rafinerii Gdańskiej, co było warunkiem przejęcia reszty firmy przez Orlen (aby Orlen nie stał się w Polsce monopolistą).
Naprawdę udało się. Warunki sprzedaży wynegocjowano niezwykle korzystne, jak zapewniał i prezes Orlenu Daniel Obajtek, i najważniejsi w PiS. W dodatku cena to aż 1 miliard 250 milionów. Kupa szmalu! I to tylko za 30% udziałów! Kupujący tak przepłacili pewnie dlatego, że to bardzo bogata Arabia Saudyjska.
A TVN wszystko zepsuł. Po pierwsze przypomniał, że w ostatnich latach w Lotos skarb państwa zainwestował 10 miliardów. W dodatku zaczęło przynosić to efekty. Bo tylko w drugim kwartale Lotos zarobił 4 miliardy. Czyli 30% tych zysków wystarczy na zakup 30% Lotosu... Ktoś to porównał do sprzedaży mieszkania za 3-miesięczny czynsz.
A to nie koniec. Bo Arabowie mają mieć 50% zysków, chociaż są właścicielami tylko w 30%. A w dodatku mogą wetować wszystkie postanowienia właściela większościowego. Niezwykle korzystne warunki umowy polegają też na tym, że w razie jakiejś nieprawidłowości przy jej realizowaniu, kara umowna wynosi pół miliarda dolarów. Czyli dwa razy więcej, niż Arabowie zapłacili. Acha, kara działa tylko na ich korzyść.
Kiedy wreszcie TVN przestanie zajmować się działaniem rządu?! Trzeba z tym skończyć. Niech gadają o czymś innym. JEST! Prawdziwa bomba! A mówiąc precyzyjniej, granat.
Odpalił go komendant główny Polskiej Policji gen. Jarosław Szymczyk. Oddany człowiek. Zrobił to z narażeniem własnego życia. Do tej pory też się sprawdzał, ale narażał tylko własną twarz. Na demonstracje kobiet wysyłał funkcjonariuszy z pałkami, a do ochrony spotkań prezesa Kaczyńskiego z wyborcami setki policjantów.
Teraz jednak naprawdę się poświęcił. Z dobrym efektem. O jego wyczynie mówią w mediach całego świata. No, a w Polsce to już w ogóle temat numer jeden. Nawet internetowi memotwórcy oddali się wyłącznie temu tematowi. Kto by tam teraz pamiętał o Orlenie, pieniądzach z KPO, czy jakiejś inflacji. To wszystko mdłe tematy. A liczą się tylko te wybuchowe.
Oczywiście TVN - złośliwy jak zawsze - próbuje z tego zrobić aferę. Skąd się wziął naładowany granatnik w gabinecie głównego komendanta policji - chcą wiedzieć dziennikarze. Ano, komendant dostał go w prezencie, jak był na Ukrainie. To jak przewiózł go to Polski? - dopytują. Ano, komendant ma paszport dyplomatyczny i nikt mu do bagażnika samochodu nie zagląda. Tym bardziej nie pyta, co wnosi do gmachu Komendy Głównej Policji.
A w jaki sposób doszło do odpalenia granatnika w pomieszczeniu? Ech, tym pytaniom nie będzie końca. Trzeba je uciąć jedną odpowiedzią. Prowadzone jest dochodzenie - o, to jest uniwersalna odpowiedź na wszystkie złośliwe pytania.
A dochodzenie, wiadomo, musi trwać. I nie jest proste. Na początek trzeba policzyć, ile stropów między piętrami zostało przebitych. I tu już jest pierwsza trudność. Początkowo podawano, że tylko jeden. Ale sam komendant zdradził, że zauważył dziurę i w suficie, i w podłodze. Inni funkcjonariusze mówili też coś o śniegu, który miał spowodować zawalenie się dachu. Więc może jednak trzy stropy? A może cztery? No, liczenie policjantom jakoś słabo idzie. Trzeba będzie wezwać ekspertów z zewnątrz.
Prokuratura też nie ma łatwego zadania. Trzeba przesłuchać świadków. Był jeden, bo generał podobno był w gabinecie sam. To znaczy, że trzeba się wyjątkowo dobrze do przesłuchania przygotować. To może trwać.
Na szczęście świadek jest wyjątkowo komunikatywny. Od wybuchu ogłuchł na kilka godzin, ale to mu w niczym nie przeszkodziło. Jak powiedział w wywiadzie, po wybuchu "na moją prośbę mój zastępca zadzwonił po prokuratora, a ja do pana ministra Kamińskiego, o wszystkim go informując".
- Mariusz? Było u mnie wielkie bum.
- Tak, wiem. Wezwij prokuratora.
- Doktora? Tak, już jadę do doktora.
- Coś ty narobił? Góra jest przerażona.
- Moja żona? Dziękuję, dobrze.
Możemy chyba też zaufać panu generałowi, że nie wiedział, co przyniósł sobie do gabinetu. Przyznał, że na broni się nie zna. A Ukraińcy przekonywali go, że to tylko bezużyteczna rura. Zrobili z niej ponoć głośnik. Generał zarzeka się, że słyszał z niego muzykę. Nie wiadomo tylko czy grało mu, jak już ogłuchł, czy wcześniej. W tej sprawie dochodzenie zapewne także trwa.
Być może rzeczywiście Ukraińcy dali mu przez pomyłkę prawdziwy granatnik zamiast głośnika. Ale u nich człowiek za to odpowiedzialny wyleciał ze stanowiska od razu. U nas, minister Mariusz Kamiński od razu powiedział, że o dymisji nie może być mowy. Może nie wiedział, że ma być dopiero poprowadzone dochodzenie? A może po prostu znał już jego rezultat.
Jeżeli komendant jednak zostanie zdymisjonowany, to będzie to niesprawiedliwe. Po pierwsze, bohatersko przykrył aferę z Lotosem. Po drugie, mnie przekonuje jego tłumaczenie, że bez względu na to, czy granatnik był naładowany, czy nie, generał miał prawo sądzić, że jest bezpieczny. Podkreślił bowiem, że po obydwu stronach, granatnik był zatkany styropianem, a jak wiadomo granat styropianu nie przebije.
Zgadzam się też z jego oceną całej sytuacji: czuję się ofiarą, nie sprawcą. Zdecydowanie się zgadzam. Jest ofiarą. Niesamowitą ofiarą.