Tydzień temu przepowiadałam, że debaty kandydatów na prezydenta będą nudne. Mimo to, specjalnie dla was zmusiłam się do ich obejrzenia. Nie było łatwo, bo były strasznie długie. Ale udało mi się zrobić kilka notatek, które wydają mi się ciekawe.
Debaty były dwie, a niektórzy twierdzą, że nawet trzy. Karol Nawrocki, na spotkanie oko w oko z Rafałem Trzaskowskim się nie wybierał. Ale głupio było na debatę w miejscowości Końskie, gdzie prezydent Warszawy czekał w piątek wieczorem, tak po prostu nie przyjść. Z pomocą ruszyła więc telewizja Republika, zawsze dbająca o dobre imię patriotów z PiS. I ogłosiła, że też zorganizuje debatę w Końskich, tuż przed organizowaną przez Trzaskowskiego, którą transmitować miały telewizje: TVP, TVN i Polsat.
Debata Republiki miała być w kowbojskim stylu - na rynku miasteczka. Ale wyglądało na to, że Nawrocki będzie tam jedynym kowbojem i debatować będzie sam ze sobą. A potem to samo zrobi Trzaskowski na swojej debacie. Szansę zwietrzył więc trzeci kowboj, Szymon Hołownia. Ogłosił, że przyjedzie do miasteczka i zmierzy się z każdym z kowbojów.
Pomysł się spodobał i za Hołownią ruszyli następni kowboje i kowdziewczyny. Na rynku pojawiła się ostatecznie piątka gotowych na pojedynek. Na koniec tych występów Hołownia zadeklarował, że idzie teraz zmierzyć się z Trzaskowskim. Pozostali znów ruszyli za nim, wyboru nie miał nawet Nawrocki. Zresztą w grupie czuł się raźniej. W debacie Trzaskowskiego wzięło w końcu udział aż ośmioro kandydatów.
Padało mnóstwo zarzutów wobec organizatorów obydwu debat. Politycy PiS mówili nawet, że ta druga była... niezgodna z Konstytucją. Bo ponoć TVP nie ma prawa transmitować takiej dyskusji, w której nie biorą udziału wszyscy kandydaci. To oczywiście kompletna bzdura. Ja bym powiedziała, że telewizja publiczna wręcz powinna pokazywać dyskusje różnych kandydatów, które sobie organizują. Szczególnie tych, którzy cieszą się największym poparciem. A obowiązek ma jedynie zorganizować jedną debatę, do której zaprosi wszystkich kandydatów i taka debata jest zaplanowana na 12 maja.
Ja tam nie będę się przejmowała równym traktowaniem wszystkich kandydatów i opiszę ich tak, jak ich widziałam. Nierówno też potraktuję debaty. Bo ta pierwsza, na rynku, przypominała wiec wyborczy Nawrockiego, a nie jakąś dyskusję. A "obiektywne" pytania Republiki, w których twierdzono np., że "Polska staje się jak Białoruś", nawet nie są warte komentowania.
Debata zorganizowana przez Trzaskowskiego była natomiast nudna. Przez dwie i pół godziny jej trwania były tylko dwa śmieszne momenty. Rafał Trzaskowski chwalił się, jak rozwija się Warszawa, której jest prezydentem. Zapraszał do przyjechania do stolicy, gdzie - jak stwierdził - można się przejechać... telekomunikacją. Wow! Warszawa naprawdę poszła do przodu. Tak nowoczesnego miasta nie ma żadne państwo. Nawet zaawansowane technologicznie kraje, takie jak Japonia, Tajwan czy Korea Południowa nie umożliwiają przemieszczania się telekomunikacją. Dobrze, że Trzaskowski taki postęp w Warszawie reklamuje, ale powinien od razu nazwać tę możliwość teleportacją.
Drugi śmieszny moment należał do Karola Nawrockiego. W części debaty, w której kandydaci zadawali pytania sobie nawzajem, do kandydata PiS zwrócił się Hołownia. Poprosił go, aby wymienił nazwiska prezydentów Litwy, Łotwy, Estonii i Finlandii. Nawrocki tak się zestresował pytaniem, że udzielił odpowiedzi gorszej od zwykłego "nie wiem". Stwierdził, że "to nie pan marszałek zadaje pytania". Rzecz w tym, że to właśnie był moment, gdy zgodnie z regułami debaty, pytanie zadawał Hołownia.
O wiele bardziej barwna była debata w poniedziałek, przeprowadzona w studiu telewizji Republika. Jej stali widzowie byli zapewne rozczarowani, że pytań nie zadawał Michał Rachoń, naczelny buldog tego medium. No, ale wtedy pytania byłyby zapewne dłuższe niż odpowiedzi i zawierałyby już wszystkie spiskowe teorie. Zamiast niego była Katarzyna Gójska, czyli jego żona.
Pani Gójska nie potrafi kąsać jak prawdziwy buldog, więc nie faworyzowała nikogo w debacie. Ale profesjonalizmu też jej brakuje. Już w pierwszym pytaniu, w pierwszym zdaniu się walnęła. "Czy prezydent to zwierzchnik sił zbrojnych?" - przeczytała z kartki, najwyraźniej coś myląc. Na szczęście pytanie miało ciąg dalszy, o wykorzystanie tego uprawnienia dla zwiększenia bezpieczeństwa Polski.
Z drugiej strony, może byłoby to ciekawe, gdyby kandydaci mieli odpowiadać, czy prezydent jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Może nie wszyscy znają odpowiedź. Bo o kompetencjach prezydenta generalnie nie mają pojęcia. Obiecywali poprawę sytuacji w służbie zdrowia albo obniżenie cen energii, na co prezydent nie ma żadnego wpływu. Chyba że zrezygnuje ze swojej pensji, żeby nie obciążać budżetu państwa.
Mało profesjonalne było też wytłumaczenie, dlaczego przy jednym z pulpitów stoi kartonowy wizerunek Rafała Trzaskowskiego. Gójska mówiła, że Trzaskowskiego zaproszono, ale się nie pojawił. A w sprawie kartonowej sylwetki "nie my odpowiadamy za to, że tu stanęła". Hmm, to ciekawe. Czyli studio Republiki dekoruje ktoś obcy, a telewizja nic w tej sprawie nie ma do powiedzenia. Dziwna ta telewizja.
Dziwne też były niektóre wypowiedzi kandydatów. Nawrocki stwierdził na przykład, że "jest za polską gotówką". Gotówka to rodzaj pieniądza, ale kandydat do każdego rzeczownika musi dodać coś patriotycznego. Zapewnił też, że "nie da odebrać Polakom gotówki". Najwyraźniej jego zdaniem policja nie da rady chronić obywateli, a on przecież ćwiczył boks, więc się przyda.
W tym samym temacie wypowiedział się Sławomir Mentzen. On jest z kolei za "prawem do gotówki". Popieram. Każdy Polak powinien być przy kasie. Kandydat Konfederacji wyjaśnił, że chodzi mu o to, że rząd PiS "ograniczał możliwości płatności gotówką". Przyznaję, że najczęściej płacę kartą, ale nikt jeszcze nie odmówił mi przyjęcia gotówki. Było odwrotnie. Na feriach w górach, niektóre restauracje żądały tylko gotówki. Pewnie popierają Mentzena i żądają "prawa do gotówki".
Grzegorz Braun był wyjątkowo spokojny i nawet upomniał Republikę, że kartonowy Trzaskowski był nieładnym chwytem. Poza tym nawoływał tradycjnie o "odzyskanie niepodległości". Tradycyjnie też pozdrawiał po chrześcijańsku "szczęść Boże", aby za chwilę w zupełnie innym duchu nawoływać do kary śmierci. Nie ujawnił, jakiej jest religii wyznawcą.
Niespójne były też hasła Nawrockiego. Na pytanie o służbę zdrowia odpowiedział, że... trzeba budować CPK. Może myślał o PCK? Przy każdej okazji mówił też o zagrożeniu ze strony Niemiec, ani razu nie wspomniał o zagrożeniu ze strony Rosji. No i oczywiście musiał powtórzyć kłamstwo szerzone przez Republikę, że przesłuchanie Barbary Skrzypek "zakończyło się śmiercią".
Zabawny był Krzysztof Stanowski. Mógł sobie na to pozwolić, bo i tak powtarzał, żeby na niego nie głosować. Skrytykował innych, że kandydują tak naprawdę po to, aby promować siebie. No, ale przecież sam robił dokładnie to samo. Z jego komentarzy można byłoby się nawet śmiać, ale debata ludzi, którzy chcą zostać prezydentem Rzeczpospolitej nie powinna być śmieszna.