Niewierny Tomasz

Jakże miło było na majówce, o której pisałam tydzień temu. I to nie tylko dlatego, że dopisała piękna pogoda. Równie piękne było oderwanie się od codziennych problemów i wiadomości, które w przeciwieństwie do prognozy pogody nie przynoszą ciepła. Czas jednak wrócić na ziemię. A tu, zaraz po majówce czekał na nas szpieg. To znaczy wiadomość, że takim szpiegiem okazał się wysoko postawiony sędzia.

Tak naprawdę to nikt nie wie, czy Tomasz Szmydt był szpiegiem. A jeżeli był, to od jak dawna. Ale nikt normalny nie prosi o azyl na Białorusi. I nie publikuje filmików, na których zachwala jak cudownie jest w Mińsku. I nie tłumaczy, jaki to dobry człowiek ten prezydent Łukaszenka. Dlatego polski sąd wystawił już nakaz aresztowania Szmydta. Bo przynajmniej wiemy, że Tomasz okazał się niewierny Polsce.

Oczywiście Białoruś go nie wyda, chociaż jej prezydent jest takim dobrym człowiekiem. Ale będzie można wystawić międzynarodowy list gończy. Gdyby Łukaszenka przestał kiedyś być dobry, to Szmydt może będzie chciał zdradzić także jego i z pięknej Białorusi wyjechać. Pewnie to nie będzie takie łatwe, jak wyjazd z niedobrej Polski, ale kto wie, może mu się uda. Jest też jakaś nadzieja, że Białoruś będzie miała za prezydenta kogoś innego niż ten "ciepły człowiek", jak to określił kiedyś marszałek Senatu Stanisław Karczewski.

Realistycznie jednak patrząc, Szmydta pewnie nie złapiemy. Rozpoczęło się za to poszukiwanie jego kolegów w Polsce. Bo przecież z kimś tu współpracował. Ktoś go awansował na wysokie stanowisko. Ktoś umożliwił mu dostęp do tajnych informacji, jako sędziemu rozstrzygającemu sprawy o udzieleniu urzędnikom certifkatu, dającego wgląd w takie informacje.

Poszukiwania są bezskuteczne. Okazało się, że Szmydt nie miał żadnych kolegów. Nie miał żadnych współpracowników. Nikt go nie awansował. Nikt nie popierał. Tak właściwie to nie wiadomo, czy w ogóle pracował. Gdyby nie publikowane przez niego filmiki w internecie, można by się zastanawiać, czy Szmydt w ogóle istnieje.

No dobra, ludzi trudno znaleźć, którzy się do niego przyznają, ale dokumenty się zachowały. Wynika z nich, że Tomasz Szmydt powolutku piął się po szczeblach kariery, podobnie jak tysiące innych prawników. Jego awanse podpisywali kolejni prezydenci: Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński, Bronisław Komorowski. W 2012 roku dotarł do wojewódzkiego szczebla sądu administracyjnego.

W 2018 roku jego kariera "odpaliła". Wszędzie go było pełno. W komisji reprywatyzacyjnej, w ministerstwie sprawiedliwości, aż wreszcie na stanowisku dyrektora działu prawnego Krajowej Rady Sądownictwa. Była to już KRS "zreformowana" przez PiS.

Szmydt stał się jednak naprawdę sławny dopiero dzięki aferze hejterskiej. Wraz z całą grupą kierowaną przez wiceministra sprawiedliwości (!) Łukasza Piebiaka ujawniał osobiste informacje o sędziach, którzy nie zgadzali się z polityką PiS, szkalując ich imię. Dowiedzieliśmy się o tym dzięki... żonie Szmydta, Emilii. Cała Polska usłyszała jej wyznanie, że sama brała udział w tym hejcie, pod wpływem Tomaszka. Właściwie nie cała Polska, bo prokuratura nie usłyszała. I nie chciała usłyszeć, bo odmówiła przesłuchania Małej Emi (taki był jej kryptonim), choć ta oferowała, że odda się w jej ręce.

Szmydt pozostał więc bezkarny, podobnie jak cała grupa Kasta (tak się nazwali jej członkowie), która hejt organizowała. Sędzia rozczarował się jednak władzą PiS, która nie chciała go już dalej awansować. W 2022 roku poszedł więc do ówczesnej opozycji i wyrażając skruchę zaczął opowiadać jak Kasta działała. Opozycja w ramach sejmowej komisji sprawiedliwości go wysłuchała i uzyskała potwierdzenie, że Mała Emi mówiła prawdę.

Po zmianie władzy, sędzia Szmydt po raz kolejny się rozczarował. Choć sypał kolegów z Kasty już wcześniej, nie dostał teraz nagrody. Sędziego, który uprawiał hejt w zorganizowanej grupie, nikt jako sędziego nie chce już widzieć. Od nowej władzy nie dostał żadnego awansu. Ba, być może groziła mu nawet kara za szkalowanie innych sędziów. Szmydt najwyraźniej zauważył, że nikt w Polsce go już nie chce i nikt go już nie będzie chronił przed ewentualną karą. Białoruś wydała mu się lepsza.

A w Polsce politycy wytykają sobie kontakty ze Szmydtem. Koalicja rządząca przypomina, jak błyskawicznie awansował pod skrzydłami Zbigniewa Ziobry. Były minister twierdzi, że nigdy Szmydta nie spotkał, ale nie przeszkadzało mu to, aby powierzać mu kluczowe funkcje.

PiS zarzuca natomiast Kamili Gasiuk-Pihowicz z KO, że spotkała się ze Szmidtem w 2022 roku i zaprosiła go do Sejmu na komisję sprawiedliwości, aby opowiedział o działaniu grupy Kasta. Waldemar Buda z PiS nazwał nawet Schmydta "dobrym kolegą KO i Gasiuk-Pihowicz". To dość oryginalny zarzut. Według tej logiki, każdy prokurator, który przesłuchuje przestępcę jest jego dobrym kolegą. A policjant, który wsadza aresztowanego do radiowozu, to pewnie kierowca na usługach mafii.

Takie głupoty są głoszone, bo PiS nie ma żadnych argumentów, aby skleić Szmydta z politycznymi przeciwnikami. Nie ma też możliwości, aby się go wyprzeć. Ale moim zdaniem, nie ma takiej potrzeby. Bo przynajmniej na razie nikt nie mówi, że poprzednia władza świadomie chroniła szpiega. Nawet nie wiadomo, od kiedy nim był. Poza tym szpieg może znaleźć się w każdej władzy.

Oczywiście zatrudnianie takiego szpiega i szybkie go awansowanie obciąża władzę, która to robi. Szczególnie wtedy, gdy jednocześnie osłabia służby bezpieczeństwa. Rządzący chętnie teraz przypominają, że premier Beata Szydło zlikwidowała 10 wojewódzkich delegatur Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W kontrze do tego, premier Donald Tusk zapowiedział przywracanie delegatur i dodatkowe 100 mln złotych na służby wywiadowcze. I utworzenie specjalnej komisji rządowej (nie sejmowej), która zbada obce wpływy w Polsce. W komisji nie będzie ani posłów, ani telewizyjnych kamer.

Nie wiem, czy komisja - która ma działać zaledwie dwa miesiące - wykaże jakieś obce wpływy na rząd PiS. Nawet jak coś znajdzie, to i tak nie przekona nieprzekonanych. Nikt tego nie dokona, nawet gdyby pojawił się kolejny szpieg. A dla pozostałych, szpieg Tomasz Szmydt jest tylko potwierdzeniem, jakimi ludźmi, o jakiej moralności, poprzednia władza się posługiwała. Zresztą to już było widać przy okazji afery hejterskiej.

Wypieranie się tego nic dziś nie da. PiS wypierało się już kiedyś agenta Tomka z CBA, który wcześniej był ich wiernym żołnierzem do brudnej roboty. Teraz pojawił się kolejny agent Tomek. Pytanie, ilu Tomków jeszcze zostało.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!