Temat powodzi jest wciąż najważniejszy w polskich wiadomościach, ale powoli ustępuje kolejnym. A w nich emocji też nie brakuje. Po całej serii groźnych wypadków drogowych wróciła dyskusja, jak powstrzymać piratów drogowych. A właściwie mówi się już o zabójcach drogowych. Bo trudno inaczej nazwać ludzi, którzy po zabraniu im prawa jazdy wsiadają znowu za kierownicę, robią to po spożyciu alkoholu i pędzą ulicami miasta z ogromną prędkością.
Tacy ludzie nie pojawili się oczywiście wczoraj. Zabijają ludzi na drogach od zawsze. A kolejne władze zapowiadają, że "czas z tym skończyć". Czas mija, a problem się nie kończy. Poprzednie rządy słynęły z tego, że wciąż zaostrzały kary, nie tylko za łamanie przepisów drogowych. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro chciał uchodzić za szeryfa i przygotowywał ciągle nowe, ostrzejsze przepisy.
Niestety, po zmianie władzy, zmiany nie widzę. Jedynym pomysłem obecnego rządu na serię tragicznych wypadków jest... zaostrzanie kar. Znowu to samo. Od siebie nowy rząd dołożył jeszcze tylko nową nazwę "zabójstwa drogowego". Nazwa jest jak najbardziej adekwatna, ale niczego nie zmieni.
Tak samo, jak niczego nie zmienią wyższe kary. Ziobro zaostrzył je bardzo, a do skandalicznych przypadków piractwa - i zabójstw - ciągle dochodzi. Bo jak mówią zgodnie wszyscy eksperci, to nie wysokość kary zniechęca do przestępstw, ale jej nieuchronność. A o tę nieuchronność nikt nie dba. Chociaż istnieją narzędzia, aby sytuację poprawić.
Wszyscy kierowcy w Polsce dobrze wiedzą, że tam, gdzie przy drodze stoi radar, tam sznurek samochodów grzecznie jedzie z prędkością poniżej ograniczenia. A jeżeli trafi się ktoś, kto się zagapi i pojedzie szybciej, oczko radaru na niego błyśnie i wyśle mu list ze zdjęciem ze spotkania. To się nazywa skuteczne rozwiązanie i nieuchronność kary.
Jeszcze lepsze są odcinkowe pomiary prędkości. Technologia pozwala dziś na odczytywanie tablic rejestracyjnych, więc kamery są ustawiane na dwóch końca odcinka z ograniczeniem prędkości. Dla każdego samochodu mierzony jest czas przejazdu tego odcinka i gdy okaże się on zbyt krótki, automatycznie wystawiany jest mandat. W Warszawie takie odcinki są nawet na drogach ekspresowych, gdzie można jechać 120 km/h. Niektórzy jadą znacznie szybciej, ale trudno ścigać samochody jadące 180-200 km/h. A odcinkowy pomiar prędkości skutecznie - i bezpiecznie - załatwia sprawę.
Takie metody ograniczają prędkość jadących samochodów, ale problemem są oczywiście także kierowcy pijani i bez prawa jazdy. Tu też można działać, tyle że chyba nikt tego nie robi. Bo co się stało z wyrywkową kontrolą? Dziś bardziej pasuje określenie kontroli unikatowej, bo tak rzadko się zdarza. Jeżdżę autem codziennie, ale na zablokowaną przez policję ulicę, gdzie sprawdzani są wszyscy kolejni kierowcy, w ogóle nie napotykam. Ostatni raz zdarzyło mi się trafić na taką blokadę jakieś piętnaście lat temu! Potem widziałam je już tylko w telewizji, stąd wiem, że w ogóle się zdarzają.
Niestety wiem, dlaczego takich kontroli nie ma. I dlaczego radarów i odcinkowych pomiarów prędkości jest mało. Bo ludzie tego nie lubią, a kolejne władze nie chcą się ludziom narażać. Wolą zaostrzać kary, bo czymś się wykazują, a większość ludzi uważa, że ich te kary nie dotyczą. Ale uważają tak nawet ci, którzy jeżdżą po pijaku i bez prawa jazdy. Więc kary i tak nikogo nie wystraszą. Ja jednak oczekuję od rządu, żeby zaczął w tej sprawie skutecznie działać, a nie tylko gadać, że "czas z tym skończyć".
Poprawiła się natomiast skuteczność w ściganiu piratów niedrogowych. Po latach niezauważania prawdziwie pirackich działań poprzedniego rządu, działania te wreszcie są badane. I coraz więcej jest tego efektów. Jednym z ostatnich jest postawienie zarzutów byłemu ministrowi zdrowia. Rok temu Adam Niedzielski postanowił ukarać lekarza, który ośmielił się skrytykować jego działania. I korzystając ze służbowego dostępu do danych o receptach, upublicznił informację, że lekarz potrzebuje lekarstw psychotropowych.
Minister stracił miejsce w rządzie, ale nic poza tym go nie spotkało. Dopiero teraz prokuratura zwróciła uwagę, że Niedzielski nawet jako zwykły lekarz nie ma prawa ujawniać czyjejś choroby. A tu dopuścił się przestępstwa także jako wysoki urzędnik państwowy. Jego koledzy z obozu Zjednoczonej Prawicy dziwią się postawionym mu zarzutom. Słyszałam, jak poseł Sebastian Kaleta mówił, że to przecież czyn "o niskiej szkodliwości społecznej". Ciekawe, czy nie miałby nic przeciwko takiemu czynowi wobec niego. Przecież zgnoić Kaletę to dla społeczeństwa niska szkodliwość.
Skutecznie działa też sejmowa komisja śledcza do sprawy Pegasusa. Rozstrzygnęła w końcu problem, jak przesłuchać głównego podejrzanego w tej sprawie, tzn. Zbigniewa Ziobrę. Były minister leczy się na raka i przedstawiał na to zaświadczenia od lekarza. Komisja poprosiła więc o opinię biegłego lekarza sądowego, czy jego stan pozwala na przeprowadzenie przesłuchania. Biegły zapoznał się z dokumentacją pięciu ośrodków, w których Ziobro się leczy i ocenił, że można go przesłuchać.
Nie jest to zaskoczeniem, bo szef Solidarnej Polski jest dość aktywny w mediach. Pojawia się na wywiadach i prowadzi polityczne wywody. Ale sejmowa komisja musiała poczekać na oficjalne orzeczenie i dopiero wtedy wyznaczyła termin przesłuchania na 14 października.
To oczywiście wywołało gwałtowną reakcję. Zbigniew Ziobro powiedział - nomen omen w kolejnym wywiadzie dla radia - że nie został przebadany, więc orzeczenie nie mogło być wydane. Trochę to śmieszne, bo jako prawnik i dawny prokurator generalny doskonale wie, że bada się dokumentację medyczną, a nie pacjenta. Pacjent jest już przebadany, a jego stan opisany w dokumentacji. Każdy kto miał podejrzenie o nowotwór wie, że pacjent wysyłany jest na badanie krwi i na biopsję, a pobrane próbki są badane przez laboratorium. I to wyniki z laboratorium ogląda lekarz, a nie samego pacjenta, żeby stwierdzić, w jakim jest stanie.
Zupełnie co innego uważa Jarosław Kaczyński. Na onkologii zna się pewnie lepiej niż biegły sądowy. Ba, niepotrzebne są mu nawet wyniki badań. Prezes PiS zdiagnozował stan Ziobry bez nich: "Jak się na niego spojrzy, to widać że to człowiek po bardzo ciężkich przejściach". I po co tu badania? Wystarczy spojrzeć i wiadomo.
Nie wątpię, że pan były minister bardzo przeżył swoją chorobę. Życzę mu zdrowia, tym bardziej, że mogą go czekać jeszcze cięższe przejścia, gdy zajmie się nim także prokuratura. I nie chodzi o zamęczenie go wysokim wyrokiem, ale o nieuchronność kary, nawet dla wysoko postawionego polityka. A może nawet szczególnie dla wysoko postawionego polityka.
Oczywiście na pewno usłyszymy wtedy, że Ziobro jest torturowany, bo przecież takie są metody Tuska. Zresztą już samo przesłuchanie zostało przez prezesa PiS określone jako "barbarzyńskie", choć wyznaczone zostało dopiero po uzyskaniu opinii biegłego lekarza sądowego. A przecież ludzie chorzy na raka są nie tylko przesłuchiwani, ale odsiadują też wyroki. Ziobro jako prokurator generalny nigdy przeciwko temu nie protestował.
W tym jednak przypadku mówimy o barbarzyństwie i torturach. Dlatego Trybunał Julii Przyłębskiej, zwany kiedyś Konstytucyjnym, powinien interweniować. Wydawał opinie już w tylu dziwnych rzeczach, że teraz może przecież stwierdzić, że biegły lekarz sądowy nie jest lekarzem i w ogóle nie jest zgodny z Konstytucją.