Jest takie powiedzenie, że najlepsze służby to takie, o których nic nie słyszymy. Działają po cichu, dyskretnie wykonują swoją robotę. A my jesteśmy bezpieczni, nawet nie wiedząc, że gdzieś, coś nam groziło. W ogóle nie musimy o tym myśleć, bo służby działają.
Zawsze myślałam, że tak samo powinno być z rządem. Obywatel powinien sobie spokojnie żyć i pracować i nie przejmować się wielkimi sprawami kraju. Bo rząd działa i o wszystko zadbał. No, wyjątkiem mogą być jakieś katastrofy. Wtedy chcemy rząd zobaczyć, jak tej katastrofie przeciwdziała i pomaga obywatelom przez nią dotkniętych.
Byłam jednak w błędzie. Otóż rząd może nas wielu rzeczy nauczyć. Ale udowodnił to dopiero rząd Zjednoczonej Prawicy. Poprzednie niczego nas nie nauczyły. Teraz jesteśmy o wiele mądrzejsi.
Ja zaczęłam mądrzeć tuż po wyborach parlamentarnych w 2015 roku. Pamiętam, jak w kampanii wyborczej prezes PiS Jarosław Kaczyński obiecywał "pakiet demokratyczny". Miał zapewnić równość dyskusji w Sejmie. Aby również opozycja mogła tyle samo. Wtedy nie rozumiałam, o co chodzi. Ale zaraz po wyborach wszystko zaczęło się wyjaśniać. Chodzi o to, aby całą opozycję traktować równo. Nie przyjmować ustaw od wszystkich partii opozycyjnych. Demokratycznie od wszystkich.
Gdyby jednak doszło do wypaczenia demokracji i jakaś ustawa została przyjęta, to jest bezpiecznik pod nazwą Trybunał Konstytucyjny. Wcześniej nie wiedziałam, że jest tak ważny. I że prezydent może sobie ustalać jego skład tak jak chce, nie zważając na to, kogo do TK wybrał parlament. Ale jest jeszcze ktoś nad Trybunałem. Znaczy jeszcze ważniejszy. To urzędnik w Kancelarii Premiera. To on decyduje, które orzeczenia TK opublikować w Dzienniku Ustaw. Jak nie opublikuje, to orzeczenia nie ma.
Ech, stare czasy, może nie wszyscy to pamiętacie. Potem nauczyłam się jeszcze wielu rzeczy, nie sposób wszystkie tu przytoczyć. Ale z najciekawszych pamiętam lekcję matematyki. Jak było głosowanie przy wyborze przywódcy Europy, to 27 państw głosowało na Donalda Tuska. Polska głosowała przeciwko. I okazało się, że wygraliśmy 1:27. Tak przy okazji, była to też lekcja patriotyzmu. Tego prawdziwego.
Przewijam taśmę do nowszych czasów. Bo w ciągu ostatniego roku można się było nauczyć najwięcej. W ubiegłym roku dostaliśmy lekcję geografii. Zawsze myślałam, że "Polska węglem stoi". A tu proszę, okazuje się, że węgiel to z Rosji do nas przyjeżdżał. A Polska węglem leży. Bo jak wybuchła wojna i przestał z Rosji przyjeżdżać, to zaczęło go brakować. I dowiedzieliśmy się, że skuteczniej od nas wydobywają go różne kraje na całym świecie. Zaczął do nas przypływać nawet z Australii.
Potem była lekcja z logistyki. Nigdy wcześniej nie myślałam, że polskie porty mogą być wąskim gardłem. Uczyli mnie kiedyś, że są raczej oknem na świat. Zaskoczenie dotyczyło też liczby wagonów dostępnych w Polsce. Ileż to razy stałam na przejeździe, denerwując się, że ten pociąg jest taki długi. A tu słyszę, że węglarek brakuje i nie da się węgla szybko rozwieźć po całym kraju.
Na szczęście zima była łagodna i węgla wystarczyło, tyle ile udało się dostarczyć. Ba, nawet mnóstwo go w portach zostało. Są też doniesienia, że część kupionego węgla nawet do Polski nie trafiło. Znaczy rząd zadziałał. Ile za tę operację przepłaciliśmy, rząd nie mówi. Dbając o obywateli, nie chce nas denerwować. Dobry rząd - działa dyskretnie, a my o niczym nie musimy wiedzieć.
Gorzej, że rząd też nie o wszystkim wie. Pomimo, że wszyscy mu podpowiadają. Bo ubiegłoroczną lekcję z logistyki przegapił. Nauka, że dużej ilości węgla nie da się szybko przez Polskę przewieźć, poszła w las. Bo dokładnie ten sam problem mamy teraz ze zbożem.
Po napaści Rosji na Ukrainę powstał problem z wywożeniem z Ukrainy płodów rolnych. Ich porty zostały zablokowane przez rosyjskie okręty wojenne. Unia Europejska zniosła więc cło na ukraińskie zboże, aby można było je wywozić drogą lądową. Proces wolniejszy, ale Polska zgłosiła chęć utworzenia korytarzy tranzytowych. Czemu nie, można przecież na tym zarobić. Mamy swoje porty i możemy wysyłać z nich to zboże do Afryki i na cały świat.
Zewsząd popłynęły jednak ostrzeżenia, że zboże trzeba na granicy plombować, pobierać nawet kaucję, aby zostało ono rzeczywiście załadowane na statki. Bo mamy swoje własne zboże i nie chcemy, aby w Polsce musiało konkurować ze zbożem ukraińskim. Ostrzegali wszyscy: ekonomiści, rolnicy, politycy, nawet ten wstrętny Tusk. Może gdyby on tego nie mówił, to rząd by posłuchał. Ale jak się Donald odezwał, to trzeba było szybko ogłosić, że uprawia putinowską propagandę.
Wyszło na to, że wina Tuska. Bo przez wiele miesięcy zboże z Ukrainy zalewało polski rynek bez żadnej kontroli. Nie tylko zostało w Polsce, ale też okazało się, że nie było kontrolowane pod względem jakości. Ktoś kazał celnikom, aby wpuszczać je jako "zboże techniczne", choć takie określenie w rolnictwie nie istnieje. Nic dziwnego, że teraz padają pytania, kto to zlecił i kto na tym zarobił. Rząd nie odpowiada.
Odezwał się za to Jarosław Kaczyński. Boże, jak to dobrze, że my go mamy. Zarządził, że TERAZ będziemy zboże kontrolować. Bo dobry rząd dba o polską wieś i jej plony. Pojawią się plomby, GPS-y w wagonach i nawet kaucja. To już nie jest putinowska propaganda. A prezes PiS wystąpił jako prawdziwy zbawca narodu.
Tylko czy logistycznie problem jest do rozwiązania? Polskie porty przeładowują pół mln ton zboża na miesiąc, a mamy go 4 mln nadwyżki. Potrzeba 8 miesięcy na jej zlikwidowanie, a do żniw już tylko 3 miesiące. W dodatku porty będą przeładowywać nie tylko tę nadwyżkę, ale też zboże jadące z Ukrainy. Być może będzie zaplombowane, ale miejsce na statkach będzie zajmować. W portach ciągle leży węgiel, pewnie niedługo zostanie przysypany zbożem. A potem wszystko razem się spali. Po cichu, dyskretnie, tak jak to robi dobry rząd.