Wpłynęła na mnie skarga do redakcji "abecadła". Ktoś stwierdził, że nie powinnam tak krytycznie pisać o Polsce, bo to nie jest patriotyczne. Wypada mi odpowiedzieć na tak ostry zarzut. Ostry, bo kocham Polskę i czuję się patriotką. Muszę więc zwrócić uwagę, że nigdy nie pisałam krytycznie o Polsce. Jestem jedną chyba z niewielu osób, która nawet nie używa negatywnych sformułowań w stylu "w tym kraju", "tylko w Polsce" itp. Bo Polska to mój kraj, moja ojczyzna, tu mieszkam i żyję.
Piszę natomiast krytycznie o rządzie. Bardzo krytycznie. A nawet nie o samym rządzie, ale o tym, co złego robi. Jeżeli jakiś inny rząd będzie robił coś złego, też będę o tym pisać krytycznie. Bo milczące przyzwolenie na zło wyrządzane Polsce jest tak naprawdę szkodzeniem jej.
Moje felietony pojawiają się na internetowej stronie abecadlo.com. Można je tam skomentować. Więc jeżeli ktoś ma odmienne zdanie od mojego, zapraszam do wypowiedzi.
Moją złą opinię o obecnym rządzie mogę żartobliwie dziś usprawiedliwić incydentem z ostatnich dni. Do Państwowej Komisji Wyborczej poskarżyła się pani Agnieszka Wojciechowska van Heukelom. Kandyduje w Łodzi do Sejmu z list Prawa i Sprawiedliwości. Zauważyła billboardy, które - jej zdaniem - atakują PiS, a więc są elementem kampanii wyborczej. Ale za billboardy nie zapłaciła żadna z partii opozycyjnych. Tymczasem przepisy mówią, że za kampanię partie muszą płacić z własnych funduszy.
O jakie billboardy chodzi? Pani Wojciechowska van Heukelom zauważyła na nich hasło: "Pokonajmy zło. Wygramy". Nie doczytała jednak hasła do końca. Po słowie "Wygramy" był bowiem dopisek "z sepsą". Billboard reklamował akcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, zbierania pieniędzy na walkę z sepsą. Znamienne jest jednak, że widząc napis "Pokonajmy zło", pani z PiS natychmiast skojarzyła to ze swoją partią.
W takiej sytuacji czuję się usprawiedliwiona, że ja też krytykuję tę partię. Ale dziś chciałabym zacząć nie od krytyki. W ubiegłą niedzielę mieliście w Nowym Jorku Paradę Pułaskiego, wielkie święto Polonii. Przyjechał do Was nawet prezydent Andrzej Duda. To fantastyczna sprawa, że przez środek Manhattanu przelewa się morze biało-czerwonych flag. Że widać Was w tej Ameryce i jesteście razem, bez względu (mam nadzieję) na polityczne poglądy. Polish Power!
Ja też byłam w niedzielę na swego rodzaju paradzie. Nazwana została Marszem Miliona Serc i była imprezą polityczną. Ale towarzyszył mi żal, że tego typu marsz, parada, impreza nie jest organizowana zupełnie apolitycznie. Bo atmosfera była wspaniała, radosna i zupełnie na luzie, pomimo politycznych transparentów i przemówień polityków. Zebrani ludzie zagadywali do siebie, żartowali, śmiali się, w dodatku pięknie świeciło słoneczko i było ciepło, choć był to już 1 października.
Marzy mi się, żeby choć jeden dzień w roku był takim świętem, w którym udział wezmą wszyscy Polacy. Że poczują się wspólnotą, będą dla siebie otwarci i przyjaźni. Tak było na marszu w ubiegłą niedzielę, ale oczywiście byli tam tylko ludzie występujący przeciwko rządzącym. Popierali różne partie i różnych polityków, ale wyłącznie tych z opozycji.
Poznałam niedawno młode małżeństwo, które wróciło do Polski po dłuższym pobycie w Anglii. Niestety, zamierzają powrócić na Wyspy. Zapytałam więc, co jest powodem i jak postrzegają Polskę. Pierwszym powodem było zapewnienie ich dziecku lepszych warunków. Ale zaraz potem podali drugi powód: ludzie w Polsce są zamknięci w sobie, mało komunikatywni, wręcz ponurzy. Na ulicy się nie pozdrawiają, nawet nie uśmiechają się do siebie.
Na marszu było inaczej. Nie wiem, czy moi znajomi z Anglii byli na tym marszu, ale zobaczyliby zupełnie inną Polskę. Może dlatego, że bez PiS-u? Wiem, jestem złośliwa, ale słuchając kolejnych przemówień prezesa Kaczyńskiego i premiera Morawieckiego słyszę ciągle tylko ponure rzeczy. Żadnej obietnicy, czy choćby nadziei, że będzie milej, przyjemniej, że będzie wesoło.
A mi się naprawdę marzą wesołe marsze. Takich radosnych marszów powinno być więcej - bez okazji politycznej.
Ale co to dużo mówić, Marsz Miliona Serc był jak najbardziej polityczny. Polityczni przeciwnicy spierają się nawet o jego liczebność. PiS przekonuje, że było 60-100 tysięcy ludzi, organizator - czyli Koalicja Obywatelska - że ten milion serc się zebrał. Onet ocenił, że uczestników było 600-800 tysięcy. Ja wiem, że była masa ludzi, bo dochodząc już do Ronda Radosława (końcowego punktu) moja rodzina dodzwoniła się do znajomych, którzy nie ruszyli jeszcze z Ronda Dmowskiego (punktu startowego). A ulice, którymi maszerowaliśmy to szerokie arterie, które tłumem były wypełnione wraz z chodnikami - Marszałkowska, Świętokrzyska, Jana Pawła II.
Wybierzcie sobie liczbę jaką chcecie. Ale to nie o liczbę chodziło. A o co chodziło? Ludzie zaczepiani przez dziennikarzy różnie odpowiadali. Mnie żaden dziennikarz nie zaczepił. Ale do odpowiedzi zmusił młody chłopak, który pracował w McDonald'sie. Weszłam tam, żeby skorzystać z toalety i czekałam razem z nim, bo wobec tłumu ludzi, on te toalety ciągle sprzątał. I zapytał mnie wprost, po co cały ten marsz. Co on da?
Wyjaśniłam to tak. Jest wielu ludzi, którzy narzekają na różne rzeczy. Za wiele obwiniają rząd, ale jednocześnie mówią, że to tylko polityka. A oni polityką się nie interesują. Nudzą ich te sprawy i na głosowanie nie będą marnować czasu. Zwróciłam przy tym uwagę, że tak mówi wielu młodych ludzi. I że młodych brakuje na marszu. Wprawdzie słyszałam komentarze, że młodych było wielu - ja też widziałam całe rodziny, nawet z małymi dziećmi - ale moim zdaniem większość stanowiły osoby co najmniej 50-letnie.
Marzy mi się, żeby choć jeden dzień w roku był takim świętem, w którym udział wezmą wszyscy Polacy.
Marsz był więc potrzebny, aby pokazać - młodym i tym wszystkim, których polityka nudzi - że dzieje się coś ważnego. Skoro na ulice wychodzi taka masa ludzi, to nie jest to już tylko jakiś wiec wyborczy poparcia dla tego czy tamtego. To nie jest już polityka, jeżeli na polskiej granicy wciąż umierają ludzie, bo odmawia się im potraktowania ich jak ludzi - zamiast rozpatrzenia wniosku o azyl i ewentualnej deportacji, wyrzuca się ich do lasu. To nie jest już polityka, jeżeli w tym samym czasie daje się 375 tysięcy wiz (to oficjalne dane MSZ) dla przybyszów z Azji i Afryki, dając komuś zarobić na łapówkach i w ogóle nie sprawdzając, czy w tych setkach tysięcy ludzi nie ma szpiegów, bandytów, czy terrorystów.
Jak bardzo groźne jest wpuszczanie w ten sposób ludzi do Polski, mówił dziś (środa) w Łodzi sam prezes Jarosław Kaczyński. Tylko że on mówił o 2 tysiącach migrantów, których Unia Europejska miałaby - po sprawdzeniu - przysyłać do krajów członkowskich. Chyba nie wie, choć jest wicepremierem do spraw bezpieczeństwa, że jego rząd dał 375 tysięcy wiz dla ludzi, których nikt nie sprawdził.
Marsz był więc potrzebny, aby pokazać, że to nie politykę już chodzi, ale o Polskę. Z takiego właśnie powodu wzięłam w nim udział. I z takiego samego powodu krytykuję tu rząd. Mnie polityka też czasem nudzi. Ale nie o politykę tu chodzi, ale o moją ukochaną Polskę.