No i już wiadomo, kto wygrał wybory. Nie, nie Nawrocki. Chociaż biorąc pod uwagę jego kibolską przeszłość, wyborami się interesował. Bo chodzi o wybory prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Pewnie już wiecie, że wygrał Cezary Kulesza. Nazwisko brzmi znajomo nawet dla tych, którzy piłką nożną się nie interesują. A jest takich coraz więcej, bo czym tu się interesować? Kuleszę jednak wszyscy znają, bo był prezesem PZPN do tej pory. A że w polskiej piłce dzieje się fantastycznie, prezesowi powierzono kolejną kadencję.
Że co? Że w piłce nie dzieje się dobrze? OK, ja ekspertką nie jestem, ale patrzę na tych, co się znają. I jak głosowali. Kulesza dostał prawie setkę głosów, dokładnie 98. Przeciwko było zaledwie siedmiu delegatów, a 11 wstrzymało się od głosu. Łukaszenka mógłby pozazdrościć takiego wyniku. I chociaż Kulesza do więzienia nie wsadza, nikt nie odważył się stanąć do wyborów jako kontrkandydat.
To musi być dowód, że polska piłka nożna po prostu rozkwita. No przecież mamy Lewandowskiego! A reprezentacja jest tak silna, że możemy przebierać w trenerach. Możemy, więc to robimy i ciągle ich zmieniamy. Reprezentacja którego kraju może sobie na to pozwolić?
Mój mąż mówi, że jednak z polską piłką jest źle. To jakim cudem Kulesza znowu wygrał?! Może trzeba przeliczyć głosy? Ale kto o tym zdecyduje? Najważniejsze decyzje podejmuje prezes. A prezesem jest... nie, nie Kaczyński, tylko Kulesza.
Po wybraniu go na następną kadencję przyszło jeszcze większe zaskoczenie. Delegaci odrzucili wszystkie trzy kandydatury Kuleszy na wiceprezesów. Żaden nie uzyskał wystarczającej liczby głosów. Głosowali drugi raz i znowu to samo. Dopiero za trzecim razem się udało, ale wiceprezesami zostali już zupełnie inni ludzie, niż wskazani przez Kuleszę.
No co jest? Najpierw posłuszne głosowanie na gościa u władzy, a potem taki bunt? To jednak chyba rzeczywiście coś z tym liczeniem głosów musiało być nie tak.
Ale jest też inna teoria. Delegaci podobno zmówili się w ostatniej chwili, żeby Kuleszę zostawić, ale wyrzucić wiceprezesów. Może to właśnie wiceprezesi byli hamulcowymi wszelkich zmian w polskiej piłce, a samego Kuleszę da się urobić? Ewentualnie zostanie kozłem ofiarnym, jak zmiany nie będą wychodzić. Można wręcz od razu założyć, że nie będą wychodzić, bo cały PZPN jest tak skostniały, że zmienić go nie da się w jedną kadencję.
No i na szybkie sukcesy reprezentacji chyba nikt specjalnie nie liczy. A to właśnie przez pryzmat jej wyników kibice będą oceniać władze związku. Niech więc narzekają na Kuleszę i żądają jego zwolnienia. Związek się wtedy zgodzi, że trzeba go zwolnić, będzie też okazja do kolejnej zmiany trenera. I ludzie znowu uwierzą, że coś się zmienia na lepsze. Niezmiennie natomiast, na szczęście, ciągle mamy Lewandowskiego.
Tak więc głosów liczyć nie trzeba. Tak miało być, jak wyszło. Tylko czy wyjdzie z tego coś dobrego dla polskiej piłki? Jakoś nie mogę znaleźć w sobie optymizmu.
Głosów nie trzeba też liczyć w wyborach prezydenckich. Tak zdecydowała izba, która postanowiła nazywać się izbą Sądu Najwyższego. I choć było oczywiste, że postanowi tak, jak do tego została przez poprzednią władzę powołana, prokurator generalny Adam Bodnar postanowił jeszcze raz przemówić jej do... hmmm... nie wiem do czego.
W środę Bodnar stawił się na posiedzeniu owej izby, która zapowiedziała, że zdecyduje o ważności wyborów. I przytoczył szereg argumentów, znanych od dawna, dlaczego izba nie ma kompetencji do rozstrzygania ważności wyborów. Izba już wcześnie zignorowała wszelkie apele o rzetelne podejście do wszystkich protestów wyborczych. No bo dajcie spokój, było ich 56 tysięcy! Kto by to chciał czytać?
Członkowie izby, zamiast czytać, stwierdzili że łatwiej będzie te protesty wyśmiać. Że ludziska nie potrafią ich składać. Że się mylą we wpisach, używają niefachowych słów itd., itp. Parę protestów przeczytali, żeby nie było, że nic nie robią. I nawet z niektórymi się zgodzili, ale zaraz dodali, że i tak nie wpływają na wynik wyborów. To ciekawe, że przy każdym takim proteście od razu mówili, że dotyczy zbyt małej liczby głosów, aby coś zmienił. Tylko skąd wiedzieli, że po rozpatrzeniu 56 tysięcy protestów, te małe liczby nie złożą się na całkiem dużą, która coś zmienia?
Ale wszystkich czytać i tak nie zamierzali. Pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska już po napływie pierwszych kilku tysięcy protestów była oburzona na Polaków. Tu wyborcy składają sobie protesty, a biedni sędziowie muszą pracować w weekend, żeby nadążyć z ich sprawdzaniem. To skandaliczne zachowanie wyborców, wiadomo czyich.
Ale pani Manowska też się nie popisała. Mogła swoim podwładnym zaoszczędzić tej pracy. Wszak w wywiadzie telewizyjnym od razu nakreśliła kierunek działań. Stwierdziła wprost, że nie jest ani w jej intresie, ani w interesie izby-nie izby, żeby wygrał Trzaskowski. Tylko Nawrocki jest dla gwarantem, że wszyscy zachowają pracę i będą dalej brać sutą sędziowską pensję, chociaż wcale sędziami nie są. Mogła od razu pozwolić izbie stwierdzić ważność wyborów i puścić ich do domu.
I pomyśleć, że Adaś Bodnar jeszcze z nimi próbował rozmawiać. Tłumaczyć, że nie wolno im wydawać wyroków we własnej sprawie. O tym wiedzą nie tylko studenci prawa, ale i zwykli ludzie. Zasiadający w tej feralnej izbie nie wiedzą. Nie trzeba żadnych wyroków Sądu Najwyższego czy trybunałów europejskich, żeby dostrzec, że to nie są żadni sędziowie, skoro nie przestrzegają tak elementarnej zasady. Efekt protestów Bodnara był z góry do przewidzenia: a my będziemy sądzić i co nam pan zrobisz.
Myślę że Donald Tusk i parę innych osób plują sobie w brodę, że mogli coś zrobić i nie zrobili. Po objęciu władzy, pojawiały się głosy prawników, że skoro w stworzonej przez PiS izbie nie ma sędziów, skoro nie jest ona izbą Sądu Najwyższego, to nie powinno się członków tej izby w ogóle wpuszczać do gmachu SN. Ani płacić im pensji. To samo dotyczy nielegalnie powołanej Krajowej Rady Sądownictwa. Myślę, że gdyby pozbawiono ich wtedy wypłaty za nielegalną pracę, to dzisiaj już byśmy o nich nie słyszeli. To nie są ludzie, którzy walczą o jakieś wartości. Jak kasa by się skończyła, zniknęliby.
Ale to już historia. Teraz pisze się już jej nowy rozdział. Optymiści mówią, że dzięki temu, że głosy nie będą powtórnie liczone, w przyszłości też nie będzie to powtarzane przy wszystkich kolejnych wyborach.
Pesymiści mówią, że przez to, że głosy nie będą powtórnie liczone, w przyszłości też nie będzie to powtarzane przy wszystkich kolejnych wyborach. Bo jak zwycięzca będzie dostawał 97%, to żadne liczenie niczego zmieni. Łukaszenka będzie patrzył z podziwem.