W Polsce dzieje się obecnie wiele dziwnych rzeczy, ale okazuje się, że to byt kształtuje świadomość. Widać to coraz wyraźniej, bo ów byt jest coraz trudniejszy. Nie dziwcie się więc, że po raz kolejny piszę w tym miejscu o problemach bytowych.
Trudno nie pisać, jak inflacja kolejny miesiąc z rzędu rośnie, choć nasz główny spec krajowy od tego zjawiska, prezes NBP Adam Glapiński od dawna zapowiada, że już, już będzie maleć. A tymczasem w kolejnych miesiącach numerki rosną: 15%, 16%, 17%...
Pracodawcy nie chcą już dawać kolejnych podwyżek, bo sami mają problem z rosnącymi kosztami, a zamówień ubywa. Realnie zarabiamy więc mniej, chociaż GUS nas karmi wspaniałymi liczbami, jak to nasze zarobki rosną. Liczone w złotówkach. Nie w tym, co możemy za nie kupić.
Czy możemy liczyć na jakąś poprawę? Posłuchajmy, co w tej trudnej sytuacji proponuje nam nasz rząd. Wicepremier Jacek Sasin znalazł rozwiązanie - wprowadzi nowy podatek! Spokojnie, ludzie go nie zapłacą. Zapłacą ci niedobrzy bogaci, tzn. firmy, które zatrudniają ponad 250 osób. I w dodatku mają "nadmiarowe zyski". To znaczy w chwili kryzysu zarabiają więcej, niż rok wcześniej.
W niektórych krajach Europy zaproponowano podobne rozwiązanie. Tyle że tam opodatkowane mają być firmy paliwowe i energetyczne, które w tym roku rzeczywiście zarabiają krocie. W Polsce Sasin chce opodatkować wszystkich. Również branże, które w wyniku kryzysu stoją na krawędzi bankructwa. Spokojnie, podatek uderzy w firmy, a nie w ludzi. Pewnie to nie ludzie pracują w tych firmach.
Premier Sasin ogłosił swój genialny plan na Twitterze. Nie ma żadnej ustawy, analiz ekonomicznych, opracowań skutków i zagrożeń, jest krótki wpis. Wystarczająco jednak długi, żeby zauważyli go inwestorzy wspierający polskie firmy. I wystarczająco konkretny, żeby został oceniony jako zagrożenie. Inwestorzy działają szybko i sprawnie. Od razu zaczęli wyprzedawać akcje i wycofywać się z polskiej giełdy.
W ciągu dwóch dni, spółki notowane na giełdzie straciły 70 miliardów złotych. Inne straciły nadzieję na pozyskanie funduszy przez wejście na giełdę. Bo kto teraz będzie chciał w naszym kraju zainwestować? Tym bardziej, że po tak tragicznym wpisie nie nastąpiło żadne sprostowanie, żadne wyjaśnienie. Dalej nie wiadomo, kto i ile zapłaci nowego podatku.
Odpływem kapitału z Polski nie przejmuje się prezes Jarosław Kaczyński. To zresztą żadne zaskoczenie, bo tak samo nie przejmuje się tym, że nie dostajemy miliardów z Unii Europejskiej i w dodatku płacimy kary, też liczone już w miliardach. Więc po co się przejmować jakimiś akcjami na giełdzie? To tylko numerki. Przywódca PiS wyjaśnił, że "giełda spadała już 92 razy". I nic się nie stało.
Nie jest tajemnicą, że prezes Kaczyński nie zna się na gospodarce. Nie musi. Nie można znać się na wszystkim. Ale w kluczowych sprawach trzeba mieć doradców i - co ważne - słuchać tego, co mówią. Bo mogliby wytłumaczyć prezesowi, że każdy miliard, każdy milion zainwestowany w Polsce oznacza rozwój naszego kraju. Ten rozwój było doskonale widać przez ostatnie dwie dekady, od czasu gdy wstąpiliśmy do Unii Europejskiej. Nie tylko dostaliśmy dużo unijnych dotacji, ale wzbudziliśmy też zaufanie inwestorów, którzy przywieźli swoje prywatne pieniądze. Od kilku lat to zaufanie systematycznie spada, czego efektem są malejące z roku na rok inwestycje. Gdy nagle odpłynęło z Polski 70 miliardów dolarów, nie można powiedzieć, że nic się nie stało. Chociaż widać to będzie dopiero za kilka lat.
Tymczasem wicepremier Sasin ogłosił kolejny genialny plan. Tym razem postanowił rozwiązać problem węgla. Ludzie ciągle go nie mają, choć podobno płynie do nas statkami. Nieliczne składy, które go mają, żądają już ponad 4 tysięcy złotych za tonę. Rok temu taka kwota wystarczała na zakup 5 ton, a więc zapasu na całą zimę dla przeciętnego domu. W tym roku, rząd wprowadził embargo na dostawy węgla z Rosji i okazało się, że w Polsce tego surowca dramatycznie brakuje. Chociaż jednocześnie słyszeliśmy, że z Rosji go nie sprowadzaliśmy.
Teraz węgiel ma być z Kolumbii i z Australii. Ma być, ale w portach. Jest problem z dystrybucją, czego nikt w rządzie przez wiele miesięcy nie zauważył. Wkroczył więc Jacek Sasin, który ma pomysł na wszystko. Stwierdził, że dystrybucją powinny zająć się... samorządy. Tak jest. Zamiast zajmować się sprawami miasta czy gminy, urzędnicy powinni zająć się handlem węglem.
Któż, jak nie oni? Na pewno się na tym znają. I mają możliwości. Załadują węgiel do miejskich autobusów, przywiozą je na rynek i zrzucą przed ratuszem. Tam zorganizuje się odsiewanie brył węgla od miału, sprzęt do tego na pewno jest w piwnicach ratusza. Załadunek i rozładunek nie trzeba robić żadną ładowarką, szufle wystarczą. Można by w niedzielę skrzyknąć ludzi na czyn społeczny. Sklepy przecież i tak zamknięte.
Prezesowi Kaczyńskiemu pomysł Sasina pewnie się spodobał. Będzie centralne zarządzanie i wykonanie państwowe. Jak dawniej. I wszystko na pewno będzie lepiej zrobione niż przez firmy prywatne. No i szybko, najlepiej już za kilka dni, bo ogrzewanie już jest potrzebne. Jak za tydzień ludzie będą marznąć, to znaczy, że zawaliły samorządy.
Bo rząd centralny do tej pory dawał radę. Jak stwierdził niedawno poseł Girzyński, "na razie nikt nie marznie". To fakt, we wrześniu było ciepło, ja też nie marzłam. Teraz niech wykażą się samorządy. Niech rozwiozą węgiel i ogrzeją miasta. Minister edukacji Przemysław Czarnek będzie się przyglądał, czy ciepło będzie w szkołach. Nie widzi powodów, dla których miałoby być zimno, skoro samorządy mogą zająć się węglem. Oczywiście "jeśli koledzy z PO nie rozkradną miliardów", jak to ocenił.
Słusznie. Już premier Beata Szydło mówiła, że "wystarczy nie kraść". Minister Czarnek powinien to podpowiedzieć Sasinowi, który nadzoruje wszystkie spółki państwowe i ma w nich swoich ludzi. Nie będzie wtedy musiał wprowadzać żadnego nowego podatku. Wystarczy nie kraść i będą pieniądze na wszystko. Sam minister Czarnek też mógłby to zastosować i dać nauczycielom podwyżki. Przecież wystarczy nie kraść.