Igrzyska w Paryżu odbędą się dopiero latem, ale u nas trwają już na całego. Na polskich drogach odbywają się kolorowe parady. Dość nietypowo zawodnicy nie maszerują, ale jadą ciągnikami. Za to liczba reprezentacji jest nawet większa niż na typowych igrzyskach, gdzie może być ich najwyżej tyle, co jest państw na świecie. Rolnicy mają natomiast ponad 250 reprezentacji. I każda zapowiada walkę.
Gospodarz igrzysk, czyli rząd Donalda Tuska, rzuca oskarżenia o doping. Ma go stosować poprzedni rząd i politycy PiS. Wszak to oni nielegalnymi działaniami przygotowali zawodników do igrzysk. Przez dwa sezony ściągali zboże z Ukrainy dając motywację do stanięcia do walki. Dało to efekt i przed trzecim sezonem rolnicy uznali, że czas na igrzyska. A dawni trenerzy stosują teraz doping. Dopingują rolników, aby wreszcie powiedzieli "dość".
Igrzyska widać nie tylko pod gołym niebem, ale też w zawodach halowych. Trwają już trzy konkurencje, zwane komisjami sejmowymi. W fazie eliminacyjnej niewiele się działo. Zawodnicy, którzy stawili się na komisji wizowej i do spraw wyborów kopertowych wyglądali na nieprzygotowanych. Były wicemistrz ministerstwa aktywów państwowych Artur Soboń odbył tylko rozgrzewkę w postaci swobodnej wypowiedzi. Ale w czasie samej rozgrywki powtarzał, że może tylko powtórzyć to, co było w rozgrzewce.
Emocje zaczęły się dopiero w ubiegły piątek, gdy do zawodów stanął Jarosław Kaczyński. Choć oficjalnie był tylko przez pewien czas wicemistrzem polskiego rządu, wiadomo było, że to zawodnik wagi ciężkiej. Niech jego postura nikogo nie zmyli. Nie było też śladu po wcześniejszych kontuzjach kolan, ani - co niektórzy przedtem sugerowali - problemów z głową.
Na ring komisji ds. Pegasusa wyszedł wyluzowany, a pewności siebie dodał mu pierwszy cios, który celnie wyprowadził przeciwko komisji. Stwierdził, że nie złoży pełnej przysięgi, która każe mu mówić całą prawdę. Bo zna różne tajemnice i całej prawdy powiedzieć nie może. Taka sytuacja dotyczy wszystkich zeznających i ustawa precyzuje, że mogą oni odmówić odpowiedzi na pytanie o sprawy tajne. Ale tu przemówił Jarosław Kaczyński, więc wszystko jest inaczej. Jak później powiedział komisji, jest tu "najstarszy i piastował najwyższe funkcje państwowe, więc może ją pouczać".
Ciekawa jestem, co w swej mądrości poradziłby księdzu, gdyby miał być przesłuchiwany jako świadek na komisji śledczej. Wszak on też nie może powiedzieć wszystkiego co wie i nikt go z tajemnicy spowiedzi zwolnić nie może. Czy to znaczy, że księdza nie można zaprzysiąc przed komisją?
Świadek Kaczyński pouczał komisję w wielu sprawach. Obrażał się na przykład na to, że nazywa się go świadkiem, bo przecież rzecz się działa w Sejmie, więc należy go tytułować tak, jak w Sejmie. I zarzucał komisji brak kultury. W odwecie, mówił do członków komisji "panie członku", co najwyraźniej go bawiło. Mnie to też rozbawiło, bo w pewnym momencie Kaczyński sam się zaplątał w swoich słownych gierkach. Gdy przesłuchujący go Witold Zembaczyński powiedział "pan ma te członki przed oczami", Kaczyński mu przerwał mówiąc: "ja mam tylko jednego...". Potem zapadła dłuższa, kłopotliwa cisza, a wszyscy czekali na dokończenie zabawnego zdania. Doczekali się jeszcze bardziej zabawnego, bo Kaczyński dodał: "może półtora tegoż członka". Chciał zapewne w ten sposób kulturalnie nawiązać do sporych rozmiarów Zembaczyńskiego, ale dał się zapamiętać ze słów, że "ma tylko jednego".
Tak więc pomimo dobrego startu, zawodnik doznał zadyszki i się ośmieszył. Co ważniejsze, dał się złapać na paru kłamstwach. Bo raz mówił, że o Pegasusie dowiedział się dopiero jako wicepremier ds. bezpieczeństwa, a innym razem, że dyskutował o problemach sfinansowania jego zakupu, a więc dwa lata wcześniej. Ponadto twierdził, że narzędzie było używane wyłącznie wobec przestępców, ale jednocześnie zapewniał, że o jego używaniu nic nie wiedział.
Mało tego. Przyznał, że jako wicepremier ds. bezpieczeństwa nie interesował się podsłuchami z Pegasusa. Bo zajmował się ważniejszymi rzeczami, jak zagrożenie zewnętrzne i groźba szpiegostwa. Tyle że Pegasus był ponoć kupiony właśnie do walki z terrorystami i szpiegami.
Wobec wytykania mu sprzeczności w odpowiedziach, taktyką świadka Kaczyńskiego było obrażanie się. Do jednego z członków komisji powiedział, że "obraża go już tylko jego obecność". Sam chętnie też innych obrażał. O partii rządzącej mówił, że wchodzi w sojusz lumpenproletariatem. Gdy już nie wiedział co powiedzieć, stwierdzał, że na "takie pytania" odpowiadać nie będzie. A w pewnym momencie zarządził: "Poproszę o inne pytanie", jakby nie rozumiał, że to nie on prowadzi przesłuchanie.
Ostatecznie jednak przeważnie odpowiadał. Wyjaśnił, że chociaż tego nie lubi, "musi czasem rozmawiać z ludźmi z niższej półki". Takiej to właśnie kultury uczył świadek Kaczyński. Widocznie do wyższej półki nie dosięga.
Igrzyska nie zakończyły się jednak na podskakiwaniu do wyższej półki. Kolejne mecze rozgrywane na pozostałych komisjach zaczęły przynosić rezultaty. Na komisji wizowej pojawili się polscy konsulowie pracujących w Indiach. I opowiedzieli bardzo ciekawe rzeczy o transferach zawodników z tego kraju wprost do Polski. Oczywiście transfery są kosztowne, ale ich obsługą sprytnie zajęli się menadżerowie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Na kolejny mecz na komisji ds. wyborów kopertowych rozgrzał się nawet wicemistrz Soboń. Skonfrontowany z przedstawicielem poczty, nagle przypomniał sobie wspólne z nim treningi i omawianie taktyki gry, nazywanej wyborami. Zarzekał się jednak, że to były tylko nieformalne sparingi, a mistrz ministerstwa aktywów państwowych Jacek Sasin niczego mu nie zlecał, tylko prosił i nie było z ich strony żadnego organizowania wyborów.
Na igrzyskach są także występy indywidualne. Złoty medal zdobył już był były mistrz obrony, Mariusz Błaszczak. Obwieścił światu, że ma bombę. Na szczęście, choć nadzorował wcześniej wojsko, nie chodziło o prawdziwą bombę. Mistrz ogłosił jednak, że amator gry w gałę Tusk znowu nawalił. Bo Unia Europejska wyasygnowała 500 milionów euro na produkcję amunicji, a polskie firmy złożyły wnioski na przyznanie im zaledwie 11 milionów. W dodatku dostały tylko 2 miliony.
Wyglądało to na kompletne rozbicie przeciwnika, ale wyszedł walkower. Okazło się bowiem, że wnioski można było składać do... 13 grudnia ubiegłego roku. A piłkarz Tusk wszedł na boisko właśnie dopiero 13 grudnia. Wcześniej rządził Morawiecki. I to on, razem z Błaszczakiem składali wnioski. W dodatku dwa wnioski z trzech złożonych zostały odrzucone, bo zostały źle napisane. Błaszczak przegrał ten mecz walkowerem, ale ja bym go dożywotnio zdyskwalifikowała.
To oczywiście nie koniec igrzysk. Na rozgrywki przed Trybunałem Stanu ma być wezwany kapitan drużyny NBP, Adam Glapiński. Nie wiadomo jeszcze, czy do meczu dojdzie, ale gdy się zacznie, Adam może przestać być kapitanem. Jego drużyna bardzo się tym martwi, bo pod jego przywództwem diety dla zawodników były bardzo obfite. Martwiących się jest wielu, bo drużyna bardzo się rozrosła po licznych transferach z zaprzyjaźnionej drużyny PiS.