Tydzień temu skarżyłam się, że choć rozpoczęła się olimpiada, nie można skupić się na sportowych zmaganiach, bo nawet na olimpiadę wdziera się polityka. To dzisiaj zacznę od gratulacji dla dwóch Polek, które zdominowały konkurencję wspinania się na 15-metrową ścianę. Na pewno już wiecie, że Aleksandra Mirosław zdobyła złoty, a Aleksandra Kałucka brązowy medal. Pewnie byłoby złoto i srebro, ale dwie nasze Ole trafiły na siebie w półfinale.
Niezależnie od zdobytych medali podziwiam te dziewczyny za ich sprawność. Jak można wspiąć się na 15 metrów wysokości w nieco ponad 6 sekund? Ola Mirosław biła w czasie olimpiady swój rekord świata i to dwukrotnie. Najnowszy to 6,06 sekundy. Żeby ocenić, jaki to jest rewelacyjnie krótki czas, spróbujcie wejść na taką wysokość po zwykłych schodach. 15 metrów to ponad 5 kondygnacji.
Oczywiście wspinanie się po pionowej ścianie wygląda inaczej. Ale każdy, kto oglądał nasze dziewczyny, nie może ich nie podziwiać. Wchodzą jak jakieś pająki, wydawałoby się bez wysiłku, ale oczywiście tak nie jest. I nie jest to tylko te 6 sekundy wysiłku, ale ciężki trening przez okrągły rok. Miło więc zobaczyć, że oprócz medali, olimpijczycy dostają też konkretne nagrody od krajowego komitetu olimpijskiego i ministerstwa sportu. Ola Kałucka dostanie 150 tysięcy złotych, a Ola Mirosław 250 tysięcy i... dwupokojowe mieszkanie. Ciekawe, czy będzie wchodzić do niego po schodach.
No dobrze, przejdźmy teraz do innych nagród, bo od polityki jednak nie uciekniemy. Chociaż uciekają sami politycy, którzy rozjechali się na wakacje. Niektórzy będą musieli uciekać także po powrocie z wakacji, bo prokuratura ciągle pracuje. I nie tylko prokuratura, bo tam trafiają sprawy ciągle odkrywane przez innych. Wakacje, czy nie, kolejne zawiadomienia w sprawie działalności poprzedniego rządu składa Najwyższa Izba Kontroli. Jest tego tyle, że nie sposób to wszystko wymienić.
A nie tylko tam wychodzą nowe kwiatki. Audyty prowadzone w ministerstwach i spółkach skarbu państwa są przez niektórych krytykowane, jako ciągnące się zbyt długo. Ale zbadanie stosu dokumentów to nie jest łatwe zadanie. A że wnikliwe ich sprawdzanie ma sens, pokazują kolejne sprawy ujawniane przez kontrolerów. I są to sprawy ukryte bardzo głęboko w tym stosie, czasem na pojedynczych dokumentach. Ale to nie znaczy, że nieważne, bo na jednej kartce papieru zmieści się liczba z wieloma zerami.
Audyt w PZU pokazał właśnie bardzo dziwną wypłatę odszkodowania. Dlaczego dziwną? Bo szkoda została zgłoszona po... 10 latach. Ktoś się nie zorientował przez całą dekadę, że coś się stało? Może to był jakiś drobiazg? Nie, chodzi o poważną szkodę, bo wypłacone przez PZU ubezpieczenie to aż 10 milionów złotych. Takiej straty raczej trudno nie zauważyć. Tym bardziej przez 10 lat.
Sprawę może tłumaczyć fakt, że te 10 milionów od państwowej firmy dostał Tadeusz Rydzyk. Oczywiście nie on sam, tylko jego kontrowersyjny projekt wód geotermalnych, którego ekonomiczność jest od dawna podważana. Zapewne istotne jest także to, że szkoda miała powstać w 2009 roku. Redemptorysta z Torunia nie mógł wtedy liczyć na jakieś wyjątkowe potraktowanie go przez PZU.
Sytuacja radykalnie się zmieniła, gdy do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość. Według dotychczasowych ustaleń, podmiotom gospodarczym związanym z Rydzkiem państwo wypłaciło w okresie rządów PiS ponad 400 milionów złotych. Cóż więc znaczy głupie 10 milionów więcej? Oczywiście dla przeciętnego obywatela nie jest "głupie", szczególnie, że to z jego podatków zostało wypłacone. A wypłacone zostało całkiem niedawno, bo w ubiegłym roku. Ale już po wyborach 15 października. To był ostatni moment, gdy z PZU można było jeszcze coś urwać.
W całej Grupie PZU działo się więcej ciekawych rzeczy. Audyt pokazał na przykład niezwykłe wydatki banku Pekao, który należy do tej grupy. Bank sponsorował różne wydarzenia, ale także podmioty i projekty związane z rządzącym PiS. Audyt poddaje w wątpliwość racjonalność i legalność wydania 23 milionów złotych.
10 milionów tu, 23 miliony tam, takich afer są dziesiątki, a może nawet setki. W przecież były też takie na setki milionów, a nawet na półtora miliarda w Orlenie. Ile oni tego rozkradli?! Nie żądajcie błyskawiczynych rozliczeń, bo będzie niesprawiedliwością, gdyby choćby jeden milion miałby zostać przegapiony i komuś uszłoby na sucho.
Sprawa jest tym bardziej skomplikowana, że nie wystarczy tylko złodziejstwa ujawnić. W prokuraturze wciąż siedzi dużo takich, którzy wierzą, że PiS wróci i w podobny sposób jak kiedyś nagrodzi ich za służenie partii. Są też tacy, którzy po prostu się boją, że PiS wróci. I tych, którzy ośmielili się prowadzić sprawy wobec tego całego złodziejstwa, partyjni nominaci będą gnębić, tak jak to już było za Ziobry.
Trzeba też pamiętać o tzw. neosędziach. Czyli osobach, które dostały nominację od politycznego KRS i nie są w całej Europie uznawani za sędziów. Jest ich cała armia. Nie wszyscy są stronniczy, ale ich wyroki można łatwo podważyć. No i na końcu ciągle jest prezydent Andrzej Duda. Dla skazanych z PiS ma otwarte ramiona i po ułaskawieniu chętnie ich przytuli, jak Kamińskiego i Wąsika.
Rozliczenia wszystkich nieuczciwości poprzedniej władzy trzeba więc prowadzić spokojnie i bardzo dokładnie. Na szczęście pojawiają się wciąż nowi ludzie, którzy ujawniają jak to wyglądało od środka. Sami w tym brali udział, ale teraz zeznają. Onet dotarł do jednej z takich osób, która opowiedziała (w prokuraturze także), jak była tzw. "słupem". Na takie "słupy" były wpłacane milionowe kwoty z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR) na projekty, które nigdy nie miały powstać. "Słup" dostawał kilkadziesiąt tysięcy do 100 tysięcy złotych, resztę brali organizatorzy procederu. Aż strach pomyśleć, w ilu takich miejscach rozkradano Polskę.
Ludzie PiS i kręcący się wokół tamtej władzy dokonywali w tej dyscyplinie prawdziwie olimpijskich wyczynów. Zdarzało się, że przyznawali nawet sobie medale. Ale częstsze były nagrody finansowe. I nie były to takie kwoty, jak dla prawdziwych olimpijek, Oli Mirosław i Oli Kałuckiej, które dostały 250 i 150 tysięcy. Oni brali milionami.
Ale i mieszkaniami nie gardzili. Audyt w służbach specjalnych wykazał, że rządzący nimi w czasach PiS Mariusz Kamiński przyznał na wiele lat mieszkanie dla swojego podwładnego, szefa ABW. I zrobił to już po ostatnich wyborach, gdy było wiadomo, że PiS rządzić nie będzie. No to chociaż mieszkanie dla lojalnego pracownika zostało zabezpieczone.
Prokurator generalny Adam Bodnar złożył w Parlamencie Europejskim wniosek o uchylenie immunitetu Kamińskiemu i Wąsikowi. Mam nadzieję, że także przygotuje im tu odpowiednie mieszkanko. I to na wiele lat.