Na kłamstwa trzeba reagować

Przygotowując się do felietonu w tym tygodniu, chciałam skrytykować koalicję rządzącą. Za zbyt łagodne podejście do wszystkich kłamstw i oszczerstw szerzonych pod jej adresem. W ostatnich dniach zebrało się tego szczególnie dużo. Ale stanowczych reakcji tych, których oskarżano, nie było. Jakbym coś przeczuła, bo w środę nastąpiła chyba jakaś kulminacja i to w dodatku na sali sejmowej.

Rozumiem, że nie ma sensu wdawać się w pyskówkę z każdym człowiekiem, który coś z siebie wypluje. Ale gdy powtarzane są wciąż te same kłamstwa, przez wielu ludzi i również niektóre media, trzeba reagować. Bo jak mówił minister propagandy III Rzeszy Joseph Goebells, kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. A dokładniej, staje się prawdą dla niektórych odbiorców tego kłamstwa.

Dokładnie tak było w czasie rządów PO-PSL w latach 2007-2015. Politycy PiS głosili w tym czasie najróżniejsze teorie spiskowe. Donald Tusk, który był wówczas premierem, zbywał je uśmiechem politowania. Zarzuty wydawały się wówczas tak absurdalne, że traktował je jako niegroźne. Szczególnie, że najgłośniejszą teorię o dziadku z Wermachtu obalił sam jej autor. Jacek Kurski przyznał, że "ciemny lud to kupi".

Słabiej zapewne pamiętamy, że Tuska oskarżono o to, że ukradł 400 miliardów. Tak, 400 miliardów. To się dobrze sprzedawało, ale oczywiście poważniejszą sprawą stała się szybko katastrofa smoleńska. A według PiS, zamach smoleński, uknuty przez Tuska do spółki z Putinem. Dowodem na to, że to oni zabili prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 innych osób były zdjęcia. A na nich: rozmowa Tuska i Putina. Na dowód wystarczyło.

Rządzący wówczas Tusk uznał najwyraźniej, że nikt w te bzdury nie uwierzy, więc nie trzeba się nimi przejmować. I wdawać w pyskówkę z kłamcami. A jednak się mylił. Wiele osób do dzisiaj powtarza to, co wtedy usłyszeli tysiąc razy. PiS przejął władzę na osiem lat i dołożył w tym czasie wiele kolejnych teorii. Jak na przykład ta, że Tusk spiskował nie tylko z Rosją, ale i z Niemcami. A właściwie, że sam jest Niemcem.

Po kilkunastu latach kłamstw jest w Polsce grupa ludzi, których nic już nie przekona, że Tusk nie jest zdrajcą. A że powiedziane było to już tysiąc razy, trzeba sięgnąć po jeszcze mocniejsze słowa, żeby ludzi poruszyć.

Okazją stała się śmierć Barbary Skrzypek. Osoba bardzo bliska Jarosławowi Kaczyńskiemu i wielu osobom z PiS. Wydawałoby się, że jej odejście wywoła smutek i zadumę. Albo przynajmniej szacunek dla niej i jej rodziny. Ale co tam. Ona już nie żyje, a politykę trzeba robić dalej. Politycy PiS, włącznie z samym Kaczyńskim, zrobili z niej ofiarę morderstwa.

Zarzuty skierowane pod adresem prokurator Ewy Wrzosek, całej prokuratury i oczywiście całego rządu z Tuskiem na czele, spotkały się jedynie ze spokojnym tłumaczeniem, że śmierć kobiety nie miała nic wspólnego z przesłuchaniem, które odbyło się trzy dni wcześniej. Ale dla uspokojenia uruchomiono też dochodzenie, aby sprawdzić, czy nie doszło do jakichś nieprawidłowości w czasie przesłuchania.

To oczywiście nie pomogło. Zresztą zarzuty są przecież znacznie poważniejsze - o morderstwo! Były formułowane wprost, ale gdyby ktoś miał wątpliwości, to w środę zostały w Sejmie po prostu wykrzyczane. Jarosław Kaczyński zrobił najpierw na mównicy wprowadzenie i w sprawie śmierci Barbary Skrzypek wskazał na Romana Giertycha, nazywając go "głównym sadystą". Dlaczego akurat jego? Bo adwokat z jego kancelarii był obecny na przesłuchaniu Skrzypek. Na dowód wystarczy.

Giertych postanowił odpowiedzieć i poprosił o głos. Dostał 30 sekund, ale zabrać mu je chciał Kaczyński, ponownie zmierzając na mównicę. Giertych był szybszy (i większy) i stanął przy mikrofonie, nie dopuszczając do niego posła Kaczyńskiego, który jak zwykle chciał się wypowiadać "bez trybu". Wyglądało to trochę śmiesznie, jak prezes PiS stał u boku dużo wyższego i stojącego na podium Giertycha, usiłując wejść na mównicę.

Z pomocą ruszyli posłowie PiS. Wylegli z ław i otoczyli mównicę. Za chwilę spora ich grupa skandowała pod adresem Giertycha: "Mor-der-ca".

Tak właśnie wyglądał w polskim sejmie dzień 20-tej rocznicy śmierci papieża Jana Pawła II. Śmierci, która kiedyś pogodziła Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Wałęsę. I wielu innych, nawet na jakiś czas kiboli.

Mam nadzieję, że tym razem nie będzie pobłażliwych uśmiechów tylko nareszcie sądowe pozwy. Zapowiedział je Giertych, więc może faktycznie będą.

Ale pozwów za kłamstwa należy się dużo więcej niż tylko za te okrzyki w Sejmie. Wszystkich powodów nie zdołam tu wymienić, ale wspomnę o jednym z ostatnich. Kaczyński zarzucił rządowi jakieś tajemne narady z Niemcami, w sprawie imigrantów. Oczywiście nie przedstawił na to żadnych dowodów. Pewnie wystarczy oszczerstwo, że Tusk jest Niemcem.

Ale pechowo dla Kaczyńskiego, jeden z byłych ministrów Niemiec ujawnił, że to Kaczyński potajemnie spotykał się z kanclerz Angelą Merkel. Tusk ze swoich spotkań zagranicznych nie robi tajemnicy, bo chce z innymi państwami współpracować. A Kaczyński ukrywał spotkanie z Merkel, bo oficjalnie jest "patriotą" i z obcymi się nie spotyka.

Co więcej, Niemcy oskarża o "podrzucanie" nam imigrantów. Twierdzi, że przywożą nam ich tysiące, pozbywając się problemu, który sami sobie stworzyli. I znowu kłam zadał mu były minister. I to w dodatku minister z byłego rządu PiS. Dawny szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych Jacek Czaputowicz napisał w "Rzeczpospolitej", jak wygląda to "podrzucanie". Otóż są to imigranci, którzy wjechali do Niemiec z Polski. I na podstawie międzynarodowych umów, są cofani do kraju, gdzie złożyli wniosek o ochronę międzynarodową.

A jakie są to ilości imigrantów? Według danych Straży Granicznej, w tym roku jest to kilkadziesiąt osób miesięcznie. W całym 2024 roku było to 688 osób. Ale za rządów PiS, liczby były większe. W 2023 roku - 968 imigrantów. A w latach 2015-2017 - aż 3,7 tys., głównie z Niemiec. Ale politycy PiS i tak będą powtarzać, że to Tusk wpuszcza "tysiące" imigrantów.

Jeszcze bardziej cyniczne są protesty przeciwko otwieraniu Centrów Integracji Cudzoziemców. Placówki mają pomagać imigrantom w załatwianiu dokumentów i różnych spraw urzędowych. A plan ich tworzenia wprowadził w życie... rząd PiS. Teraz PiS przeciwko realizacji tego planu protestuje. Mówi, że tam będą mieszkać imigranci, choć są to tylko biura.

Pechowo dla Kaczyńskiego, jeden z byłych ministrów Niemiec ujawnił, że to Kaczyński potajemnie spotykał się z kanclerz Angelą Merkel.

Portal internetowy w Kaliszu pokazał posła PiS Jana Mosińskiego, który był na jednym z takich protestów pod Centrum Integracji Cudzoziemców w Kaliszu. Pokazał też zdjęcia, jak ten sam poseł trzy lata temu to centrum otwierał.

Wszystkie te kłamstwa wydają się prymitywne. A przez to niegroźne, bo kto w nie uwierzy? Ja przekonałam się w rozmowie z własną mamą, jak wiele można ludziom wmówić. Niedawno prokuratura postawiła zarzuty Mariuszowi Błaszczakowi za upublicznienie części planów obrony Polski. Ujawnił on fragment, który mówił o budowaniu linii obrony wzdłuż Wisły i kłamliwie ogłosił, że Tusk nie zamierzał w ogóle bronić wschodniej części Polski.

Kłamstwo było absurdalne, ale zostało sprzedane jeszcze lepiej. Od mamy usłyszałam, że "Tusk już oddał połowę Polski". Że to nie są jakieś plany, tylko tak się już stało. Bezskutecznie dopytywałam mamę, czy rzeczywiście wierzy, że na wschód od Wisły jest już Rosja. I przekonywałam, że niedawno byłam u koleżanki, która tam mieszka i nie było to w Rosji. Mama wiedziała już swoje.

Jestem wściekła, że te kłamstwa nie spotykały się z odpowiednią reakcją. Za to jestem wściekła na Tuska. A na cały PiS za to, co zrobili z moją mamą.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!