Gdy Czytelnicy za Wielka Wodą będą czytać niniejszy felieton, będzie już po zawstydzających wypadkach w dniu Święta Niepodległości 11.11.
Dym, race, maski, "tu jest Polska" plus przysłowiowe i pokojowe rodziny z dziećmi ("ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?"). Kilka albo kilkanaście konkurencyjnych pochodów legalnych, zarejestrowanych, wyrejestrowanych, trzaskowskich, państwowych, cyklicznych (to nie od cyklistów) i jednorazowych. Zdelegalizowanych w trakcie, zalegalizowanych na nowo, spontanicznych, kolizyjnych i prowokacyjnych oraz tych w ramach "nieposłuszeństwa obywatelskiego", do których kazuistycznie zachęcał prokurator generalny i minister sprawiedliwości, prawnik wykształcony na Uniwersytecie Jagiellońskim, Zbigniew Ziobro.
I tu wtręt staropolski: Zbigniew jest to imię pochodzenia starosłowiańskiego, oznacza: "tego, który zbyt często się gniewa lub, który powinien pozbyć się gniewu". Ale też - uwaga! - "ten, który się zbył (pozbył) gniewu".
Czyli co najmniej na dwoje babka wróżyła. Dokładnie tak, jak orzekał nasz hybrydowy aparat sprawiedliwości kontra administracja pisowska, kontra trzaskowska oraz apiać ab ovo i ad libitum - w sprawie legalności w dniu 11.11. marszu narodowego Bąkiewicza, puszczanego na aparaturze nagłaśniającej zafundowanej przez m.in. Ministerstwo Kultury Roberta Glińskiego.
Od kilku lat ścierają się rytualnie w tym dniu, na razie mniej lub bardziej pokojowo, dwa plemiona mówiące tym samym językiem, ale różnie interpretujące te same słowa - wolność, honor, patriotyzm. Często używają też wobec siebie podobnych epitetów: targowiczanie, jurgieltnicy (to z niemieckiego) czy zdrajcy, płatni w rublach lub eurosrebrnikach. Inne przymiotniki są zarezerwowane dla konkretnych plemion, dla jednej strony: szowiniści, faszyści; dla drugiej bardziej uczenie: ojkofobowie i kompradorzy (tak modni jeszcze niedawno kosmopolici są już nieużywani, bo wyświechtani, jak zachodnie dżinsy i treściwi, jak kebab drobiowy).
Modnym jest i odwzajemnianym, nazywanie przez oba plemiona swych (powiedzmy elegancko) adwersarzy - "pożytecznymi idiotami". Przy czym słowa "pożyteczny" (swoją drogą nawiązanie do Lenina) nie należy traktować jako wyszukanej uprzejmości, gdyż przeważnie chodzi o to, że są jakoby pożyteczni dla Putina, czasem Makreli (czyli Angeli) i/lub Brukseli.
Argument "pożyteczny idiota Putina" stał się niemal tak bezwartościowy, jak swego czasu zdewaluowane "argumentum ad hitlerum", porównanie zamykające dyskusję i ośmieszające użytkownika tego prefabrykatu słownego, pasującego do każdej, nawet najbardziej niewydarzonej konstrukcji myślowej.
A propos i Niemców, i odmiennych interpretacji tych samych słów. Przypomniał mi się niemiecki dowcip, powstały zaraz po zjednoczeniu (a właściwie przyłączeniu) w 1990 roku.
Spotyka się dwóch Niemców, tzw. Ossi z Wessi:
- Jesteśmy jednym narodem - mówi ten pierwszy.
- My też - na to ten drugi.
(Po niemiecku dowcip brzmi lepiej, bo mamy do czynienia ze zwrotem: "ein Volk" - naród albo jeden naród.)
Ale na razie, gdy piszę te słowa (wtorek, 9.11.) skończyło się właśnie posiedzenie Sejmu z informacją rządu na temat operacji białoruskich prowokacji na wschodniej granicy. W Sejmie właściwie wszystkie strony wyraziły podziw, szacunek i uznanie dla obrońców naszych polskich granic i stanic. I zgodziły się, że należy się jednak odgrodzić murem od Putina, Łukaszenki i szturmujących na ich rozkaz imigrantów (wśród których zdarzają się uchodźcy lub odwrotnie, a za każdym razem kobiety, dzieci i starcy, a nawet koty).
Pojawiły się oczywiście pewne rozbieżności wśród tej jedności - opozycja twierdziła, że obrona granicy nie musi być sprzeczna z humanitaryzmem. A rządzący zarzucali nierządzącym, że wcześniej sabotowali ten stan wyjątkowy i bagatelizowali zagrożenie. Oraz wyśmiewali Kamińskiego od koordynowania służb specjalnych, że nie umie rozróżniać gatunków zwierząt udomowionych.
Ale jednak, co wzruszające, można rzec, że początkowo dzielący Polaków mur (i żyletkowe zasieki) połączył zwaśnione strony jak w Zemście Fredry... Z tym, że nie chodzi o raptusiewiczów i milczków, a raczej sarmatów i fircyków...
Czyżby wpływ na to miała nieobecność w Sejmie i choroba (dyplomatyczna?) Jarosława Kaczyńskiego? Oraz rzecz jasna brak na mównicy Donalda Tuska.
Ja - z nim w zgodzie? - Mocium Panie,
Wprzódy słońce w miejscu stanie!
Prędzej w morzu wyschnie woda,
Nim tu u nas będzie zgoda.
Niemniej jednak i póki co: "Zgoda, zgoda. Tak jest zgoda a Bóg" itd.
...
A potem nadszedł 11.11. Ale to już jest zupełnie inna, a właściwie ta sama, powtarzająca się historia...