Nie było jeszcze takiego rządu, żeby nie musiał sobie radzić z jakimiś protestami. Choćby Polska była krajem mlekiem i miodem płynąca, zawsze znajdą się grupy ludzi niezadowolonych. A to lekarze czy pielęgniarki za mało zarabiają, a to od nauczycieli za dużo się wymaga, a to likwiduje się kopalnie, a to na emerytury trzeba przechodzić później... Zawsze jest coś.
Niestety, jest dalej. Choć rządowa telewizja, prezes banku centralnego i członkowie rządu zapewniają, że tak dobrze nigdy jeszcze nie było, ludzie ciągle są niezadowoleni. Ja nawet nie mam o to pretensji do rządu. Bo skoro przy wszystkich wcześniejszych rządach tak było, to co się czepiać obecnego?
Ważne jest jednak, jak rząd na te protesty reaguje. Jak traktuje protestujących i jakie podejmuje działania, żeby powody protestów stały się choć trochę mniejsze. I w tym przypadku nasz obecny rząd jest jednak wyjątkowy. Warto wspomnieć zamykanie łazienek dla protestujących osób niepełnosprawnych w Sejmie. Albo wysyłanie na protestujące na ulicy kobiety ubranych po cywilnemu antyterroystów z teleskopowymi pałkami.
Ale może komuś odpowiedzialnemu za reakcję po prostu puściły nerwy albo był nadgorliwy. Wprawdzie w takiej sytuacji należałoby przeprosić osoby poszkodowane i ukarać takiego kogoś. Ale że wszyscy wiemy, kto w Polsce jest za wszystko odpowiedzialny, nie oczekujmy od niego przeprosin. Albo, he, he, dymisji. Można mieć tylko nadzieję, że coś się w nim obudzi i przypomni o traktowaniu protestujących - tak, ludzi, którzy mają inne poglądy - w sposób humanitarny. Na "zgodny z prawem" już nie liczę.
Ważne są jednak także działania, które rząd podejmuje (albo nie) w sprawie problemu zgłaszanego przez protestujących. Obecny rząd podejmuje takich działań mnóstwo. Tak przynajmniej podają wszystkie rządowe media. Zliczyć je trudno, a wymienić tym bardziej, więc wymienię tylko efekty tych działań w kilku wspomnianych sprawach.
Sytuacja w służbie zdrowia jest taka, że szpitale biorą już chwilówki, żeby mieć na wypłaty. A rząd każe im płacić wyższe pensje pielęgniarkom, żeby już nie protestowały. Nauczyciele już nie protestują. Po prostu masowo odchodzą z zawodu. Upolitycznienie szkół nie podoba się też rodzicom, ale ci muszą i tak posyłać swoje dzieci do szkoły. Brakuje też policjantów, chociaż podwyżki dostali. Pewnie nie chcą być kojarzeni z rozpędzaniem demonstracji, bo najwięcej odejść jest w dużych miastach.
A co z górnikami? Przez chwilę był spokój, dzięki... nieporadności rządu. Okazało się, że po odcięciu dostaw węgla z Rosji, surowca dramatycznie brakuje. Cena poszła kilkukrotnie w górę i kopalnie nagle okazały się potrzebne i nawet zaczęły zarabiać. Po chaotycznej akcji ściągania węgla jakiejkolwiek jakości z całego świata i łagodnej zimie, ceny spadły i górnicy już się cieszyć nie mają z czego.
Niewątpliwym sukcesem obecnej władzy było obniżenie wieku emerytalnego. Sukcesem politycznym, bo ekonomicznie jest to katastrofa. Wiedzą to wszyscy, nawet w bardzo liberalnej socjalnie Francji. Prezydent Macron upiera się przy podwyższeniu wieku emerytalnego pomimo zamieszek na ulicach. Wiek został podwyższony z 62 do 64 lat, ale tylko dla osób, które przepracowały co najmniej 41 lat.
W Polsce podwyższenie wieku nie wywołało zamieszek. Polacy spokojnie podziękowali rządom PO-PSL i wybrali PiS, który powrócił do wieku 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet. Na kilka lat to wystarczyło. Teraz, prawie połowa narodu chce (tak pokazał sondaż), aby wiek obniżyć jeszcze bardziej. Jak ktoś obieca, to może wygra wybory. Powinien jeszcze dorzucić 500+ nie na każde dziecko, ale na każdego obywatela. I będzie super.
PiS przekonuje, że super już jest. A jak dostanie kolejną kadencję, to będzie super jeszcze bardziej. Chyba wtedy kraj będzie już zalany mlekiem i miodem. Bo na razie zalany jest tylko zbożem. Znaczy głód nam nie grozi. Też dobrze.
Ale źle, że protestują rolnicy. Denerwują się, że zboże z Ukrainy, które miało przez Polskę tylko przejechać, zostało w kraju. Bali się tego już w zeszłym roku i prosili rząd, żeby tego przypilnował. Przypilnował tak jak wszystkiego. Tanie i niesprawdzonej jakości zboże zalało rynek, a polscy rolnicy zostali ze swoim, którego nie mogą sprzedać po sensownej cenie. A za kilka miesięcy kolejne żniwa. Może trzeba ich wysłać na wcześniejszą emeryturę? Problem się rozwiąże.
Bo najważniejsze są wybory. A PiS zrobił już wiele dla wsi w tej kwestii, licząc, że tam właśnie zbierze najwięcej głosów. Wprowadził nawet dodatkowe komisje wyborcze w małych ośrodkach i obowiązek dowożenia do nich osób chętnych do głosowania. Zrobił to pod sztandarem zwiększania frekwencji na wyborach.
Nowe przepisy mają zwiększyć frekwencję na wsi, gdzie PiS wygrywa. Ale jednocześnie mają się pozbyć głosów Polonii, gdzie PiS dostaje baty. Według nowych zasad, każdy głos ma być oglądany przez wszystkich członków komisji. To z kolei pod sztandarem uczciwych wyborów. Ta uczciwość ma polegać na tym, że jak komisja nie zdąży obejrzeć wszystkich głosów w 24 godziny, to wszystkie głosy idą do kosza. Tak, to nie pomyłka. Wszystkie głosy z tej komisji nie będą uwzględnione.
W praktyce, dotyczyć to będzie przede wszystkich komisji za granicą. W europejskich krajach były miejsca, gdzie głosujących było nawet po kilka tysięcy. I nawet według starych zasad, komisjom było trudno wyrobić się w 24 godziny. W Polsce mają powstawać komisje wszędzie tam, gdzie mieszka co najmniej 200 osób. Mieszka, chociaż niekoniecznie głosuje. Dlaczego dla Polonii ma być jedna komisja w miejscu, gdzie głosuje 2 tysiące osób? PiS może być jednak spokojny. Przecież Polonia nie wyjdzie na ulice, aby protestować. Można ją olać.
Oczywiście zamiast olać, można by zwiększyć liczbę komisji, których za granicą jest stosunkowo niewiele. Polonia ma czasem do nich daleką drogę. I nikt jej do urny nie dowiezie. Większa liczba komisji ułatwiłaby głosowanie, policzenie głosów w 24 godziny i zwiększyła frekwencję. Ale frekwencję niewłaściwych Polaków. Nie tych prawdziwych, co głosują na PiS.