Ludzie z zarzutami i bez klasy

Tak się w Polsce utarło, że o politykach mówi się tylko źle. Na rządzących zawsze narzekamy. Posłowie to ludzie, których nie chcemy nazywać swoimi przedstawicielami, choć nimi faktycznie są. Ale jak tu dobrze o nich wszystkich myśleć, jak co rusz słyszymy, że kolejni są wzywani do prokuratury. Albo nawet dowożeni tam w kajdankach.

W ostatnich dniach mieliśmy tego sporą dawkę. W ubiegłym tygodniu zatrzymano Jacka Sutryka i przewieziono do prokuratury na wielogodzinne przesłuchanie. Sutryk to nie byle kto, bo prezydent Wrocławia, trzeciego największego miasta w Polsce. A tu nagle o 6 rano pukanie do drzwi. I kajdanki. To był niezły szok.

Zresztą nie tylko dla niego. Od razu w mediach przypomniano, że w ostatnich wyborach samorządowych poparła go Koalicja Obywatelska. Wprawdzie Sutryk jest bezpartyjny, ale poparcie Tuska (i Trzaskowskiego) jednoznacznie kojarzy go z obecną władzą. Opozycja była więc zachwycona i nawet przez chwilę zapomniała, że prokuratorów nazywa teraz "bodnarowcami". A prokuraturę w ogóle nazywa nielegalną, bo na jej czele stoi "nielegalny" prokurator krajowy.

Wszystko przypomniała sobie już następnego dnia. Bo teraz prokuratura przesłuchała Karola Karskiego z PiS. Po 10 latach europosłowania w Brukseli, Karski przepadł w ostatnich wyborach, ale w PiS ciągle pełni bardzo ważną funkcję rzecznika dyscyplinarnego partii. Prokuratura go nie przywiozła w kajdankach, ale pozwoliła mu stawić się na przesłuchanie samodzielnie. Ale to i tak był cios. Oto rzecznik dyscyplinarny ma postawione zarzuty. Rzecznik partii o nazwie Prawo i Sprawiedliwość.

I Sutryk, i Karski są zamieszani w tę samą sprawę uczelni Collegium Humanum. To duża sprawa, która obejmuje już 55 osób i sięga poza granice naszego kraju. Zamieszany jest w nią jeszcze inny prominentny polityk PiS, Ryszard Czarnecki, który organizował filię uczelni w... Uzbekistanie. Prokuratura twierdzi, że dyplomy uczelni, dające tytuł MBA, były sprzedawane, a korzystało z tego wielu ludzi, którzy mogli dzięki tym dyplomom zasiadać w spółkach Skarbu Państwa. Rząd PiS zmienił nawet przepisy, które to umożliwiały.

Po postawieniu zarzutów Karskiemu, jego partyjni koledzy od razu uznali, że to sprawa polityczna. Tłumaczenie jest kompletnie nielogiczne. Po aresztowaniu Sutryka, Tusk podobno chciał "przykryć" niewygodną sprawę i kazał zająć się Karskim. Czyli prokuratura aresztowała Sutryka wbrew interesowi Tuska, bo jest niezależna, ale postawiła zarzuty Karskiemu, bo służy Tuskowi. Kompletnie bez sensu, ale oni naprawdę tak to tłumaczą.

Równie śmieszny jest "dowód", że sprawa Karskiego miała przykryć sprawę Sutryka. Dowodem jest zbieżność czasowa. To nie jest zbieg okoliczności, że prokuratura zajęła się nimi w tym samym czasie - grzmią politycy PiS. Mają rację, to nie jest przypadek. Obydwaj zamieszani są w tę samą aferę i są obiektem tego samego śledztwa. Zarzuty są więc im stawiane w czasie tego śledztwa, w tym samym czasie.

Doszukiwanie się we wszystkich działaniach prokuratury poleceń władzy ujawnia sposób myślenia polityków PiS. Przez osiem lat przyzwyczaili się, że wszystkie sprawy to efekt działań politycznych, a nie prowadzonych dochodzeń. Nie mogą zrozumieć, że prokurator może stawiać komuś zarzuty dlatego, że podejrzewa go o popełnienie przestępstwa, a nie dlatego, że ktoś mu to każe. Nawet aresztowanie Sutryka ich nie przekonało, że prokurator czuje się dziś znowu na tyle niezależny, że może aresztować człowieka kojarzonego z władzą.

W następnych dniach pojawiły się kłopoty następnych polityków. I znowu jest to para - jeden z opozycji, jeden z opcji rządzącej. Łukasz Mejza z PiS może starcić immunitet poselski, bo prokurator zarzuca mu oszustwa i zatajanie informacji finansowych w oświadczeniach majątkowych. Natomiast Sławomir Neumann z Platformy Obywatelskiej został oskarżony o wydanie 700 tysięcy złotych na cele, które nie były związane z prowadzeniem biura poselskiego. Neumann posłem już nie jest, więc immunitet go nie chroni.

Sprawy obydwu polityków nie są ze sobą związane. Ale tym razem to polityk PiS pierwszy usłyszał zarzuty. Czyżby prokuratura oskarżyła potem byłego posła PO, żeby "przykryć" sprawę Mejzy? Takiego tłumaczenia jeszcze nie słyszałam, ale jestem gotowa uwierzyć, że ktoś spróbuje coś takiego dowodzić.

Nielogiczne są też wywody polityków PiS w kolejnej sprawie, która dotyczy ich już wszystkich. Państwowa Komisja Wyborcza uznała, że nie może przyjąć sprawozdania finansowego PiS, ze względu na nielegalne finansowanie kampanii wyborczej. Skutkiem odrzucenia sprawozdania jest pozbawienie partii państwowej subwencji na okres całej kadencji parlamentarnej. Chodzi o ogromne pieniądze. Razem z wcześniejszym cofnięciem przez PKW części dotacji na kampanię wyborczą PiS, partia straci łącznie 100 milionów złotych. To znaczy, nie dostanie ich od państwa.

Wcześniej, za drobne błędy w księgowości, subwencję tracił PSL i Nowoczesna. Ale teraz, choć chodzi o grube przekręty, to jest "sprawa polityczna". To jest "chęć wyeliminowania PiS z życia politycznego". Oczywiście politycy PiS spieszą wyjaśnić, dlaczego tak jest: bo członkowie PKW zostali wybrani przez sejmową większość. Kiedyś członkami byli wyłącznie sędziowie, a teraz są różni ludzie wskazani przez rządzących polityków. A więc PKW jest upolityczniona.

Jak to się stało, że upolityczniono tak ważny organ? Stało się to dzięki władzy PiS, która chciała mieć w PKW swoich ludzi i zmieniła zasady ich wybierania. Nowa władza postępuje zgodnie z zasadami ustalonymi przez PiS. Ale teraz to się już PiS nie podoba. Chce mieć więcej "swoich" ludzi w PKW, żeby jej decyzje były po myśli tej partii. Jaka szkoda, że w nowych przepisach nie zapisali wprost, że większość członków PKW wybiera Prawo i Sprawiedliwość.

Szczytem śmieszności wykazał się jednak - to już chyba taka tradycja - prezydent Andrzej Duda. Zaprzysięgając członków PKW wychwalał ich profesjonalizm i wyrażał pewność, że będą wspaniale pełnili swoją funkcję. Teraz jednak, gdy jego ulubioną partię pozbawili kasy, ma już zupełnie inną "pewność". Stwierdził, że rządząca koalicja wybrała do PKW ludzi, "którzy nie potrafią zachować klasy". No tak, ludzie z klasą, nie patrząc na łamanie prawa, rzuciliby opozycji te 100 milionów. Przecież to i tak nie ich pieniądze, tylko państwowe. Działają zupełnie bez klasy.

Dawny przewodniczący PKW, popierany wtedy przez PiS Wojciech Hermeliński wytknął prezydentowi jeszcze jedną niekonsekwencję. Przypomniał, że członków PKW zaprzysięgał przecież sam Andrzej Duda. Powinien więc mieć pretensje do samego siebie, że zgodził się na takich ludzi "bez klasy". W przypadku sędziów, generałów czy ambasadorów, jak ktoś mu się nie podoba, to go nie zaprzysięga. A jak kogoś już zaprzysięgnie - jak to od lat przekonuje - to już świętość. Nie można tego podważyć.

Skoro tak, to niech teraz odczepi się od członków PKW. Ale do trzymania się własnych poglądów trzeba być człowiekiem z klasą.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!