Mamy igrzyska. Na wielką skalę. W myśl zasady, że jak brakuje chleba, trzeba dać ludowi igrzyska. No to mamy. Na pożarcie rzucono nam Niemców. To im pokażemy kciuk w dół, gdy będą już dogorywać. Słodka zemsta za II wojnę światową.
Nasz rząd nie nazywa tego igrzyskami, tylko reparacjami. Właśnie za II wojnę, chociaż bez słowa "zemsta". Wiadomo jednak, że mają płacić za mordowanie ludzi, torturowanie ich, upokarzanie i oczywiście za zniszczenia kraju. Prawo i Sprawiedliwość mówi o tym, odkąd sięgam pamięcią.
Stara już jestem, bo pamiętam ich pierwsze rządy ponad 15 lat temu. I jak mówili to samo przy okazji ponownego dojścia do władzy w 2015. Wtedy co prawda mocniej odgrażali się Rosjanom, że zabiorą im wrak naszego tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem. Ale dzisiaj o wiele gorszym wrogiem są Niemcy.
Jeden z głównych ideologów PiS, profesor Krasnodębski mówi, że to Zachód może nam odebrać dziś suwerenność, a nie Wschód. Odważny człowiek. Wykształcił się na Zachodzie, mieszka w Niemczech, a nawet wykłada tam na uczelni. Najlepiej więc rozumie, jakie te Niemcy są okropne. Wie, że w razie wojny, jego pierwszego zabiją. Ale odważnie pozostaje na zachodnim przyczółku. Jest nawet europosłem, więc w walucie euro bierze nawet dwie pensje.
Nic dziwnego, że o wrak samolotu przestaliśmy się już upominać. Przy takich Niemcach, Rosjanie są jak przyjaciele. Głupio robić im przykrość i dopominać się o zwrot samolotu, w którym zginął polski prezydent i 95 innych osób. A pomyśleć, że opozycja się dziwi, dlaczego reparacji domagamy się tylko od Niemców, a od Rosji już nie.
Sama bym na to nie wpadła, ale różni politycy PiS wyjaśniają, dlaczego płacić mają tylko najeźdźcy z 1 września, a z 17 września już nie. Usłyszałam na przykład, że to dlatego, że Niemcy wojnę przegrali, a Rosjanie wygrali. No tak, zwycięzcy nikt nie rozlicza. Mógł nas mordować, gwałcić, niszczyć, a potem przez pół wieku trzymać pod butem. Ale żadnego zadośćuczynienia domagać się nie możemy. Wygrali z nami, więc mamy siedzieć cicho.
Inne wyjaśnienie jest jeszcze bardziej oczywiste. Od Rosji żądać niczego nie będziemy, bo Moskwa "nie jest skłonna zapłacić". Wszystko jasne, szkoda strzępić języka. Odszkodowań domagamy się tylko od tych, którzy sami chcą je wypłacić. Tak jak na przykład Niemcy. Właściwie nie rozumiem, czemu mamy się "domagać" albo "żądać". Skoro chcą, niech płacą. My po prostu przyjmiemy.
Zupełnie inaczej jest z pieniędzmi od Unii Europejskiej. Też chcą je nam dać, ale my ich nie przyjmiemy. Mamy wystarczająco swoich. Mamy ich tak dużo - jak mówił prezes NBP Adam Glapiński - że na wszystko nam wystarczy. I nawet nie musimy się przejmować jakąś praworządnością, której domagają się urzędnicy z Brukseli. Nic nie rozumieją. Nie rozumieją, że nam żadna praworządność nie jest potrzebna, bo "mamy najlepszy rząd na te czasy". To znowu słowa prezesa Glapińskiego.
Poza tym, ile ci z Brukseli mogą nam dać? Marne 770 miliardów złotych? Po co nam ten wróbelek w garści? Zajmijmy się lepiej gołąbkiem, zajmijmy się reparacjami. Niemcy mają nam zapłacić biliony! A dokładniej 6 bilionów i jeszcze 200 miliardów z hakiem. Przecież takie pieniądze załatają nam 65-miliardową dziurę budżetową (założoną przez rząd w przyszłym roku) przez prawie 100 lat!
Nieźle, 100 lat... Zupełnie co innego te pieniądze znaczą w Niemczech. Prezes Jarosław Kaczyński słusznie zauważył, że dla nich taka kwota jest do udźwignięcia. Te 6 bilionów to w Niemczech niecałe 3 lata. Tyle że całego budżetu państwa. Ale oni są już tak bogaci, że jak przez dwa lata nic nie wydadzą, to z głodu nie umrą. A jak umrą, to wrogów będzie mniej.
6 bilionów jest dla nich z pewnością do udźwignięcia. To tylko dwa lata pracy za darmo. Phi, każdy by to udźwignął. No, może oprócz Rosjan, więc od nich niczego domagać się nie będziemy. Oni mają teraz swoje kłopoty, sankcje, wydatki na wojnę, nie dorzucajmy im jeszcze naszych problemów.
Lud dostał więc igrzyska, ale myli się nasz Cezar z Nowogrodzkiej, jeśli sądzi, że lud zapomniał o chlebie. Ludzie nie rozmawiają o reparacjach. Dziennikarze rozstrząsują to w mediach, ale Polacy na co dzień mają inne tematy. Choćby właśnie o chlebie, który drożeje na potęgę. Jak też i wszystko inne. Ja dziś kupiłam lekarstwa, za które miesiąc temu zapłaciłam 105 zł. Dziś za to samo opakowanie dałam już 113 zł. Bardzo się ucieszyłam. To tylko 8 złotych drożej po całym miesiącu!
Najgorętszym (albo raczej mrożącym) tematem jest jednak nadchodząca zima. Rok temu węgiel był po 800 złotych za tonę. Teraz kosztuje ponad 3 tysiące i go brakuje. Rząd mówi, że płynie do nas statkami. Zupełnie tak samo jak w PRL płynęły pomarańcze na Boże Narodzenie. Tylko że wtedy po kilku tygodniach dopływały. A teraz statki z węglem chyba zatonęły. W dodatku pomarańcze były smaczne, a węgiel zza morza ma być słabej jakości.
Zapytałam dziś sąsiadkę, czy ma węgiel. Kiedyś byłoby to dziwne pytanie. Teraz jest normalne. Sąsiadka węgiel ma, bo syn jej kupił już na wiosnę. Całe szczęście, bo emerytury ma niecałe 2 tysiące złotych. Ale i tak się martwi. Zastanawia się, czym będzie palił jej sąsiad, bo w zeszłym roku palił podkładami kolejowymi. Śmierdziały, ale dało się wytrzymać. Teraz prezes Kaczyński powiedział, żeby palić czym się da. Byle nie oponami, bo przecież dbamy o czyste powietrze.
My mamy ogrzewanie na gaz. Ale wcale nie jesteśmy spokojni. Gazu może brakować jeszcze bardziej niż węgla. Z ubiegłego roku zostało nam sporo drewna do kominka, ale postanowiliśmy z mężem go jeszcze dokupić. Żeby palić nie tylko rekreacyjnie w weekend, ale wtedy, gdy zabraknie gazu. W drewno zainwestowaliśmy, chociaż ceny wysokie. Rok temu płaciliśmy 180-220 zł za metr sześcienny (w zależności od gatunku drewna). Cena w tym roku: 500-600 zł. W dodatku drewna też brakuje. Nasz dostawca nam tłumaczy, że pracownicy leśniczówki mają deputat na 30 metrów. Wykupują go wszyscy, w 100 procentach.
Usłyszałam dziś, że nasz rząd "ma nadzieję, że zima będzie łagodna". Trzeba uczciwie przyznać, że chociaż raz cały naród myśli to samo, co rząd.