Przed urlopem, jak każda chyba kobieta, próbuję trochę schudnąć. Wizja paradowania w stroju plażowym jest świetną motywacją. Jedna głupia fałdka tłuszczu, która mi spod stroju wyskoczy, może zepsuć całe wakacje. Nie da się jej wcisnąć z powrotem i zapomnieć. Z drugiej strony, nawet jeden kilogramik mniej mojego wspaniałego ciała daje poczucie boskości. Znowu będę boginią przechadzającą się po plaży. Przynajmniej w moim własnym mniemaniu.
No więc próbuję schudnąć i chowam po szafkach wszelkie ciasteczka, orzeszki czy inne zdradzieckie dopalacze. Mój mąż się wkurza, bo ostatnie upały są idealnym pretekstem do wypicia piwa. A do piwa były zawsze orzeszki, a teraz "Anka, gdzie one są"?! Starałam się zapomnieć, gdzie, ale obliczu takiego kryzysu musiałam je odszukać. Co gorsza, tego piwa, zimnego piwa, sama chętnie bym się napiła na koniec upalnego dnia. Ale zamiast tego, idę przymierzyć strój plażowy. Wzmocnić motywację.
No dobra, odchudzam się jak mogę. Ale jeść przecież jednak muszę. Idę więc w końcu do lodówki, otwieram, a tam... wyskakuje Lewandowski! Robert Lewandowski, numer 9. Przez ostatni tydzień jest wszędzie, więc nawet się nie zdziwiłam, że wyskoczył też z mojej lodówki.
Cała Polska oszalała na punkcie transferu naszego najsłynniejszego piłkarza z Bayernu Monachium do drużyny Barcelony. Wiem, że macie polską telewizję, czytacie polskie strony internetowe, nie muszę więc wam powtarzać wszystkich informacji o jego przejściu do nowego klubu. Pewnie nawet jak to was tak bardzo nie interesuje, to i tak już wszystko usłyszeliście.
No może nie wszystko, bo tych informacji jest prawdziwy wodospad. Aż trudno uwierzyć, że tyle różnych rzeczy może dotyczyć tylko jednego człowieka. Kopernik jest przy Lewandowskim nikim, bo przecież tylko wstrzymał Słońce, a poruszył Ziemię.
I oczywiście wszystkie te informacje są niezwykle ważne. Ja na przykład dowiedziałam się, w jakiej miejscowości mają zamieszkać państwo Lewandowscy. I co najistotniejsze, jakie są w niej ceny domów. Ba, znalazłam całą listę ofert tamtejszych domów na sprzedaż. Jak dobrze, że to podali. Bo właśnie zastanawiałam się, jaką przygotować kwotę na zakup czegoś w tamtej okolicy. Kilkanaście, czy może wystarczy kilka milionów euro?
Mąż lubi oglądać piłkę nożną, zrobiłabym mu przyjemność i kupiła tam coś na nocleg w czasie weekendowych wypadów na mecze Barcelony. A ja przy okazji wcisnęłabym się w mój strój plażowy, bo na urlopie nad Bałtykiem mogę nie mieć okazji. Chyba że te upały się jeszcze utrzymają i na bałtyckiej plaży w końcu nie będzie zimno.
Mąż przekazał mi jeszcze jedną ważną informację. W Barcelonie mają problem z koszulką dla Lewandowskiego. A konkretnie z wydrukowaniem jego nazwiska. Bo w języku hiszpańskim nie ma "w". A Polak ma w nazwisku aż dwa. A to niedopatrzenie! Ktoś za to straci pracę. Wydali 50 milionów euro na gościa, który w nazwisku ma "w". I co teraz? Przecież nikt taki nie może grać w Hiszpanii! Grał Messi, czy Ronaldo - oni mogli, bo z nimi nie było kłopotu. No chyba że nowy gwiazdor zgodzi się na nazwisko Levandovski.
Mam nadzieję, że Hiszpanie nauczą się jednak wymawiać poprawnie nazwisko Lewandowskiego pomimo obcej dla nich litery. Dobrze, że do żadnego z ich klubów nie trafił nasz świetny bramkarz Wojciech Szczęsny. Wtedy dopiero mieliby zgryz - i z imieniem, i z nazwiskiem. A na Lewandowskiego przynajmniej będą mogli wołać Roberto.
Nie mam nic przeciwko zainteresowaniu, które towarzyszy Lewandowskiemu. Ale cały zgiełk wokół zmiany klubu prawie w ogóle przykrył inną, fantastyczną wiadomość ze sportu. Na lekkoateltycznych mistrzostwach świata Paweł Fajdek zdobył złoty medal w rzucie młotem, a obok niego stanął na podium z medalem srebrnym Wojciech Nowicki. To się zdarzyło po raz pierwszy w historii tej dyscypliny, aby dwóch reprezentantów tego samego kraju zajęło dwa pierwsze miejsca. W dodatku Fajdek został mistrzem świata po raz piąty z rzędu!
Mistrzostwa są w USA, więc może wy je uważniej obserwujecie. Ale w Polsce częściej słyszę o tym, że Ania Lewandowska zdobyła mistrzostwo świata w karate, choć było to w 2013 roku, a tytuł wywalczyła 4-osobowa drużyna. Z drugiej strony, całe to lewandowskie szaleństwo wychodzi mi na dobre. Rzadziej otwieram lodówkę, bo się boję, że znów z niej wyskoczy Roberto.
W odchudzaniu pomaga mi też sytuacja w kraju. Nie będę udawać, że jem mniej, bo ceny takie wysokie. Nie jest ze mną aż tak źle, żebym musiała niedojadać, bo nie stać mnie na zakupy. Ale problem z dostaniem oleju skłania na przykład do częstszego używania grilla. Czyli zdrowiej, bez tłuszczu. Zresztą z olejem nie jest już tak źle, bo jak cena skoczyła do 13 złotych (rok temu kosztował 5 zł), to już z półek nie znika. A mi udało się dzisiaj kupić go jeszcze za 10 zł. Taniocha, podrożał tylko o 100 procent.
Gorzej jest z cukrem. Chociaż i tu odniosłam sukces. Koleżanka przekazała mi cynk, że dziś mają rzucić w supermarkecie na naszym osiedlu. Ależ miałam szczęście! Jak wchodziłam do sklepu, pani przywiozła akurat całą paletę. Zanim zrobiłam zakupy i stanęłam do kasy, paleta była już pusta. Nic dziwnego. Ja na przykład zawsze kupowałam 2 kilo. Ale dawali po 10, więc wzięłam 10. Inni pewnie też.
Cukier z odchudzaniem nie idzie w parze. Ale spokojnie, będziemy go używać w domu w minimalnych ilościach. Oszczędzamy, bo nie wiadomo, kiedy znowu trafi mi się cynk i to na całe 10 kilo. A może jeszcze wprowadzą kartki? W komunie też od cukru się zaczynało.