Kwestia autorytetu

Najgorętszym tematem w Polsce pozostaje wojna w Ukrainie i toczące się w jej sprawie negocjacje. Wszystko zmienia się bardzo szybko, ostatnia wiadomość to wznowienie amerykańskiego wsparcia militarnego dla walczącej Ukrainy po dogadaniu się obydwu krajów w negocjacjach w Arabii Saudyjskiej. To oczywiście dobra wiadomość, również dla Polski, ale teraz trzeba poczekać na rezultat rozmów Amerykanów z Rosjanami.

Dla mnie pozostaje komentowanie reakcji w Polsce. A są one bardzo różne. Politycy wszystkich stron zawsze powtarzają, że najważniejsze jest bezpieczeństwo Polski i w tej sprawie wszyscy powinni mówić jednym głosem. Ale oczywiście nie mówią. Widać to bardzo wyraźnie w ocenach ostatnich działań administracji prezydenta Trumpa. Pisałam już przed tygodniem, że Trump działa w interesie Ameryki, a niekoniecznie Polski. Fajnie, jak interesy są wspólne, ale gdy wydają się różne, powinniśmy obstawać przy swoich.

Nie mogły się nam podobać wypowiedzi amerykańskiego prezydenta, że wierzy Putinowi, że się z nim dobrze dogaduje i że rozumie Putina, dlaczego bombarduje Ukrainę - według Trumpa, każdy na jego miejscu robiłby to samo, co Putin. Słychać głosy, że to tylko element taktyki negocjacyjnej. Mocno kibicuję, żeby ta taktyka przyniosła efekty.

Ale jednocześnie nie rozumiem, jak można popierać pozytywne oceny Putina. My z nim nie negocjujemy, zostawmy to Trumpowi. My natomiast powinniśmy zawsze jasno mówić, że Putin jest zbrodniarzem, że napadł na Ukrainę i jest zagrożeniem dla Polski, ale nie tylko. Gdy Trump stwierdził, że trzeba z Putinem dokonać resetu (OK, taktyka), wielu prominentnych posłów Prawa i Sprawiedliwości zachwyciło się tym pomysłem i tłumaczyli, dlaczego jest dobry.

Rozumiem, że Trump jest dla nich autorytetem. Ale jeszcze chwilę wcześniej wypominali Tuskowi (i amerykańskim demokratom), że w 2011 roku chciał takiego właśnie resetu. I choć wtedy nie było wojny, to był zły pomysł. Dziś, po mordach dokonywanych w Ukrainie, po wywożeniu ukraińskich dzieci, po bombardowaniu osiedli i szpitali, reset jest nagle fajny?

Być może Trumpowi uda się doprowadzić do wstrzymania wojny i wtedy jego słowa o resecie będą usprawiedliwione. Okażą się elementem taktyki. Ale jaki interes w nawoływaniu do łagodzenia stosunku z Putinem mają Polacy? Polscy politycy pozostaną ze swoimi słowami i nie usprawiedliwią ich taktyką, bo z nikim nie negocjowali zakończenia wojny. A Putinowi pomogli zyskiwać - może nie autorytet, ale chociaż wiarygodność, przynajmniej w Polsce. Choć brzmi to absurdalnie.

Przejdźmy jednak do wewnętrznych tematów, bo tu też dzieją się ciekawe rzeczy. Bo jak ludzie piją, to robi się ciekawie. A że parlamentarzyści to też ludzie, więc też piją. I to nie od dzisiaj. Moje pierwsze wspomnienie na ten temat sięga 2008 roku, ale na pewno nie był to pierwszy incydent tego typu. Posłanka Prawa i Sprawiedliwości Elżbieta Kruk została wtedy zauważona przez sejmowych dziennikarzy jako osoba o chwiejnym kroku. Gdy zaczęli zadawać jej pytania dla sprawdzenia płynności mowy, pani poseł odrzekła: "potrafię coś tam, coś tam". Choć nie był to jej chlubny występ, wpisała się na stałe do kanonu polskiego języka parlamentarnego.

Nie było dowodu, że pani Kruk jest pijana, być może jej niedyspozycja wynikała z czegoś innego. W każdym razie autorytetu nie straciła, a incydent nie zakończył jej kariery politycznej. Wszak potrafiła "coś tam, coś tam". Zresztą nawet dowód na pijaństwo nie kończył kariery parlamentarzystów. W 2015 roku poseł Przemysław Wipler siedział na ziemi pod nocnym klubem i po awanturze z policją został zatrzymany. Stwierdzono, że był pod wpływem, ale dziś ma się dobrze. Jest posłem Konfederacji i jest w niej autorytetem.

Procenty nie są obce żadnej partii. W 2020 roku furorę robił wywiad ze Sławomirem Neumannem, ówczesnym posłem Platformy Obywatelskiej (w ostatnich wyborach nie startował; może stracił autorytet?). Bełkotał tak, że trudno go było zrozumieć i nie chodzi o jakieś dziwne poglądy czy wadę wymowy. O tym, że alkohol nie ma barw partyjnych jeszcze lepiej przekonuje wpadka senatora Lewicy Macieja Kopca. W sejmowym barze upił się w towarzystwie posłów z... Konfederacji. Ci nagrali go w trakcie zabawy i nagranie upublicznili.

Picie, a nawet nadużywanie alkoholu było przez lata tolerowane przez wszystkich. Ale ostatnio miarka się chyba przebrała. Bo poseł Konfederacji Ryszard Wilk musiał być wyprowadzony przez kolegów z sali obrad Sejmu. To jednak co innego niż przyłapanie pijanego posła poza Sejmem czy nawet w hotelu poselskim, gdzie znajduje się lokal nazywany "barem za kratą". Na sali obrad podejmowane są najważniejsze dla kraju decyzje i skandalem jest pojawianie się na niej osób nietrzeźwych.

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zaproponował więc sprawdzanie posłów alkomatem. Może was zdziwię, ale uważam, że to zły pomysł. Jak by to miało wyglądać?! Testowano by wchodzących do budynku Sejmu? Czy tylko na salę obrad? A może robiono by łapanki na sejmowych korytarzach? To byłoby żenujące. Urągałoby powadze parlamentarzystów. Wiem, ich pijaństwo urąga jeszcze bardziej. Ale dotyczy to tylko tych, którzy pojawią się pijani. A testowanie dotyczyłoby wszystkich.

Trochę przypomina mi to sytuację z kierowcami. W Polsce obowiązuje dość niski limit poziomu alkoholu we krwi - 0,2 promila (wiem, że w USA to 0,8 promila). To na tyle mało, że w restauracji nie można wypić kieliszka wina czy jednego piwa, jeżeli mamy prowadzić samochód. Oczywiście za kierownicą zawsze jest lepiej być całkowicie trzeźwym. Ale do wypadków na drodze doprowadzają głównie ludzie, którym jest zupełnie wszystko jedno, jaki jest limit. Oni mają cały promil albo i dwa. Rygorystyczne przepisy przestrzegają normalni ludzie, którzy piją okazjonalnie, małe ilości. To w nich uderza niski limit, ograniczając im alkohol do zera.

Podobnie będzie z walką z alkoholem w Sejmie. Dla złapania raz na jakiś czas jednego podpitego, wprowadzi się ograniczenia dla 560 osób (460 posłów i 100 senatorów). Padają propozycje, aby w "barze za kratą" wprowadzić prohibicję. Co jest złego w tym, że ktoś idąc na noc do hotelu sejmowego, wypije tam drinka czy wino do kolacji? Jak tam nie będzie alkoholu, pijak i tak pójdzie na miasto kupić całą butelkę.

Znowu nasuwa mi się porównanie do kierowców. Padają propozycje, aby zakazać sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych. Bo stacje są dla kierowców. No, nie tylko. Otwarte często przez całą noc, dają możliwość zakupu alkoholu wszystkim. Gdy trunki stamtąd znikną, pijak i tak kupi coś na melinie. Prohibicja uderzy w zwykłych ludzi, którzy będą chcieli kupić coś po drodze na imprezę, albo w godzinach wieczornych, gdy inne sklepy są już zamknięte.

Rozumiem oczywiście, że alkohol może rodzić problemy. I warto ograniczać jego spożycie. Ale walki z alkoholizmem nie wygra się przez minimalne limity dla kierowców czy alkomaty dla parlamentarzystów. Takie zabiegi uderzają we wszystkich ludzi, z których większość alkoholikami nie jest. A uprzykrzające życie przepisy powodują zniechęcenie do walki z rzeczywistym problemem.

W przypadku Sejmu, niektórzy mówią, że powinien dawać przykład całemu krajowi. Bo przykład idzie z góry. Naprawdę? Dla kogo w Polsce poseł jest jakimś wzorem? Badanie ich alkomatem na pewno nie podwyższy ich autorytetu.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!