Zacznę od dobrej wiadomości dotyczącej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Pewnie wiecie już, że w dniu finału znowu pobito rekord zbierając ponad 178 mln złotych. Ale dla mnie równie dobrą wiadomością było to, że obyło się bez większych ekscesów, nie mówiąc już o fizycznych atakach na wolontariuszy i organizatorów.
Fizycznych, bo ataki w stylu Janusza Kowalskiego budzą tylko śmiech. Poseł Prawa i Sprawiedliwości pojawił się przed siedzibą WOŚP i chciał do niej wejść, aby zadać szereg pytań dotyczących rozliczania działalności organizacji. Chyba nie przeczytał informacji na bramie, że biuro jest nieczynne do 28 stycznia. A już na pewno nie czytał oficjalnych rozliczeń WOŚP, które są systematycznie ujawniane. Kto tylko chce, może sprawdzić każdą złotówkę.
Poseł Kowalski chyba nie chce. Bardzo chce się jednak spotkać z Jerzym Owsiakiem. Wątpię, że ktokolwiek będzie chciał się spotkać z Kowalskim. I tak zrobiono wyjątek, bo z biura ktoś do niego wyszedł i wziął od niego listę pytań. Kowalski odgrażał się, że jeszcze wróci, a na odpowiedzi dał Owsiakowi 14 dni. Może ktoś w tym czasie wytłumaczy panu posłowi, że na te jego pytania o rozliczenia WOŚP już dawno publicznie odpowiedział. W końcu jako poseł, powinien się umieć trochę w tych sprawach zorientować. Wszak to jego praca.
Pytania o pracę kierowane są wciąż do Karola Nawrockiego. Obecnie jest prezesem IPN i kandydatem na prezydenta, ale najwięcej mówi się o jego wcześniejszej pracy, jako dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Sam sobie jest winien, bo gdy zaczął kręcić już przy pierwszym pytaniu, zaczęły padać następne. Chodzi o zajmowanie przez niego luksusowego apartamentu w części hotelowej muzeum.
Nawrocki najpierw mówił, że tam w ogóle nie mieszkał. Może jedynie apartament był zarezerwowany na jego nazwisko. Potem zmienił zdanie, że jednak mieszkał, ale najwyżej 10 dni. Gdy okazało się, że to jednak było 200 dni, to stwierdził, że to była pandemia i mieszkał w apartamencie, żeby móc z niego ciągle pracować, a hotel i tak był zamknięty. Jak ujawnione daty pokazały, że mieszkał tam głównie w czasie gdy hotel był już czynny po pandemii, to stwierdził, że apartament był dla różnych gości, bo on prowadził "dynamiczną politykę miedzynarodową".
Nie wiem, jaką politykę międzynarodową może prowadzić dyrektor muzeum. Karol Nawrocki chyba też nie wie, bo nie potrafi wskazać nikogo, kto w ramach tej "polityki" mieszkał w apartamencie muzeum. Ani wytłumaczyć, dlaczego ewentualni międzynarodowi goście nie byli meldowani pod ich nazwiskiem, jak nakazuje prawo.
Nie wiem też, dlaczego Nawrocki od początku całej sprawy tak kręci. Gdyby po pierwszym pytaniu dziennikarzy zapłacił za apartament (przysługiwała mu duża zniżka) i oświadczył, że to było administracyjne "niedopatrzenie", pewnie sprawę by zakończył. A tak, pojawiają się coraz to nowe domysły, do czego mu ten apartament był potrzebny. Ktoś z pracowników muzeum rzucił anonimowo hasło "statek miłości". To niekoniecznie musi mieć cokolwiek wspólnego z prawdą - rzuciła to tylko jedna osoba i to anonimowo. Ale wobec braku sensownych wytłumaczeń ze strony Nawrockiego, wszelkie podejrzenia szybko zyskują popularność. I po co to kandydatowi na prezydenta?
Sprawą zainteresowała się także prokuratura. Nie prowadzi dochodzenia przeciwko Nawrockiemu, ale ma zbadać sprawę ewentualnego wykorzystywania mienia muzeum. Sprawy natomiast nie widzi prezes Prawa i Sprawiedliwości. Jego zdaniem "to jest kwestia w porównaniu z wagą tego, o co dzisiaj toczy się walka w Polsce, nawet nie trzeciorzędna, tylko 33 kategorii".
Trudno się nie zgodzić. Trwa kampania wyborcza, walka toczy się o władzę. A to oznacza miliony, ba, miliardy złotych, jak pokazały liczne afery poprzedniego rządu. Kilkadziesiąt tysięcy złotych czy nawet sto kilkadziesiąt za apartament, to przy półtora miliardzie "zgubionych" przez Orlen czy dwóch miliardach straconych na elektrownię w Ostrołęce to sprawa 10-20 tysięcy razy mniejsza. Przynajmniej liczbowo.
Przy okazji prezes PiS się wygadał. Zwrócił uwagę, że jego partia straciła subwencję państwową. "Tych środków nie będzie. W związku z tym dzisiaj najważniejszą sprawą jest to, żeby można było przeprowadzić pełną kampanię wyborczą Karola Nawrockiego. Będzie możliwa tylko wtedy, jeżeli zwolennicy nas wesprą" - powiedział Jarosław Kaczyński.
Zaraz, zaraz. Czy Nawrocki nie miał być "kandydatem obywatelskim"? Skąd więc apel o wspieranie PiS? Czy Kaczyński nie powinien nawoływać do wspierania pana Nawrockiego? To przecież jego kampania, a nie partii. I to on potrzebuje pieniędzy na tę kampanię.
Karol Nawrocki nie jest kandydatem obywatelskim, ale nie jest też za bardzo politycznym. Bo zachowuje się bardzo niepolitycznie. Kolejnym przykładem braku politycznego wyczucia było spotkanie w Ciechanowie, na którym głos zabrał lokalny ksiądz. Duchowny odniósł się do słów profesora Antoniego Dudka, który znając Nawrockiego z pracy w IPN, wygłosił opinię, że jest to człowiek "niebezpieczny". Ksiądz poradził kandydatowi, żeby profesorowi "prawy prosty albo lewy wymierzył, jak go pan spotka".
Zrobiła się afera, że ksiądz nawołuje do przemocy. Duchowny zorientował się, że się zagalopował i następnego dnia opublikował przeprosiny, zapewniając, że to miała być tylko przenośnia. Kandydat jednak się nie zorientował. Nie tylko nie zaoponował na spotkaniu wobec takich słów, ale wręcz powiedział księdzu: "Bóg zapłać, księże dziekanie. Dziękuję za te słowa i za wsparcie".
Dzień później Nawrocki tłumaczył, że nie usłyszał dobrze słów księdza, bo "mikrofon przerywał". Znowu niepotrzebnie kręci. Bo na nagraniu księdza słychać bardzo dobrze. A Nawrocki stał od niego dwa metry, więc nawet bez mikrofonu musiał go słyszeć. Miał całą dobę i swoich doradców, żeby wymyśleć coś mądrzejszego i nie wyjść znowu na krętacza.
Nic mądrego nie jest natomiast w stanie wymyśleć pani minister Katarzyna Kotula z Lewicy. Na stronach rządowych i sejmowych podawała, że ma magistra z zakresu filologii angielskiej. Nie ma. Mówi, że to był tylko błąd w drukach, którego nie zauważyła, bo nie zagląda na swój sejmowy profil. Ale magistrem chwaliła się też na swoich prywatnych stronach (przez 20 lat prowadziła szkołę angielskiego). Wyszło, że jest krętaczem, czy też - skoro lewica promuje używanie rodzaju żeńskiego - krętarką.
Może powinna zwrócić uwagę, że jest ministrem do spraw równości? To niesprawiedliwe, że jedni mają magistra, a inni nie. Ona walczy o równość! Magister dla każdego! Takie hasło bardzo pasuje do lewicowych ugrupowań, a podejście do kwestii posiadania takiego tytułu nie jest tam nowe. Wszak już prezydent Aleksander Kwaśniewski podpisywał się literkami mgr, chociaż dyplomu nie miał. Sprawa wyszła przed reelekcją, a ludzie i tak go wybrali. Polacy są za równością.
Takie tłumaczenie minister Kotuli byłoby jednak i tak niewiarygodne. Bo w 2019 roku pochwaliła się w mediach, że pracuje nad doktoratem. Czyli znowu nierówność. Magister dla wszystkich, a dla niej doktorat. No, ale mamy do czynienia z wybitną postacią. Przeskoczyła magistra i od razu robi doktorat. Ja bym się przyjrzała, czy ma maturę.