Przed tygodniem martwiłam się, że do rozliczania wszystkich afer z ostatnich lat zabraknie w Polsce prokuratorów. Teraz swoje obawy wyraził były minister obrony Mariusz Błaszczak. Martwi się jednak nie o zbytnie obciążenie prokuratorów, ale posłów. Do sejmowej komisji regulaminowej trafił bowiem cały pakiet wniosków prokuratury o uchylenie immunitetu. Poseł Prawa i Sprawiedliwości stwierdził, że jak tak dalej pójdzie, to posłowie nie będą z Sejmu wychodzić, tylko debatować o uchylaniu immunitetów.
Jako prominentny członek poprzedniej władzy, Błaszczak jest z pewnością dobrze poinformowany. A skoro przewiduje, że wniosków o uchylenie immunitetu wpłynie tak wiele, to potwierdził moje obawy. Oczywiście najpierw robotę będą mieli posłowie, debatując nad kolejnymi przypadkami. Ale to będzie tylko chwila, a potem o wiele poważniejszą pracę do wykonania będą mieli prokuratorzy.
Były minister martwi się natłokiem pracy, bo debata nad uchyleniem immunitetu dotyczyć ma także jego. Zapewne chce szybko to mieć za sobą i przed sądem udowodnić swoją niewinność. Został pozwany o zniesławienie przez generała Tomasza Piotrowskiego, którego obciążył kiedyś sprawą leżącej w lesie pół roku ruskiej rakiety. Generał ponoć przed ministrem sprawę ukrywał.
Nie wiem, co zdecyduje sąd w tej sprawie, ale wiem, co zdecydował sam Mariusz Błaszczak. Wcale do sądu mu się nie spieszy. Postanowił, że sam nie zrzeknie się immunitetu. Inaczej zachował się poseł Nowoczesnej Adam Szłapka. Ma stanąć przed sądem za potrącenie rowerzystki. Napisał więc oświadczenie, że zrzeka się immunitetu i Sejm już nie musi na niego tracić czasu.
Czas jest cenny i Sejmowi się przyda. Bo z pewnością dużo czasu zużyje na dyskusję, w której już wszystko wiadomo, zanim się jeszcze rozpoczęła. Wiadomo kto ma jakie poglądy i wiadomo, że ich nie zmieni. Chodzi bowiem o wprowadzenie w Polsce tzw. związków partnerskich. Temat grzeje tradycyjnie Lewica, ale Koalicja Obywatelska też obiecała wprowadzenie takich związków. PiS i Konfederacja są im przeciwne, a Trzecia Droga szuka trzeciej drogi. To znaczy jest "za", ale w sprawach światopoglądowych każdy głosuje jak chce, czyli wielu będzie "przeciw".
Instytucja związków partnerskich ma być rozwiązaniem dla par homoseksualnych. Najczęściej podnoszony jest problem dziedziczenia majątku i dowiadywania się o zdrowie partnera. Rozumiem, że żyjący ze sobą ludzie chcieliby mieć takie ułatwienia, które są dostępne dla par heteroseksualnych. Choć wydaje mi się, że ten problem jest nieco przerysowany. Dowiadując się o zdrowie bliskich osób w szpitalu mówiłam zawsze, że jestem córką albo siostrą i to otwierało mi drzwi. Nikt niczego nie sprawdzał. A gdyby ktoś chciał się zabezpieczyć, to wystarczy przygotować jedno zdanie pisemnego oświadczenia, że upoważnia się daną osobę.
Znacznie poważniejsze problemy zaczynają się, gdy chodzi o dzieci. Pary homoseksualne wychowują czasem dziecko jednego z partnerów. Albo nawet obojga partnerów (bardzo rzadko). Formalnie, tylko jeden z partnerów jest ich prawnym opiekunem. A to już rodzi poważne konsekwencje. Nie tylko w szpitalu (rodzic podejmuje tu krytyczne decyzje), ale też w szkole czy przedszkolu. A już prawdziwą tragedią jest, gdy biologiczny rodzic umrze. Dziecko nie może pozostać z drugim partnerem, choć traktuje go jako swojego rodzica. Formalnie zostaje sierotą bez opiekuna i musi trafić do domu dziecka.
A więc problem istnieje. Ale dotyczy raczej dzieci, a nie dorosłych, którzy koniecznie chcą nazywać się małżeństwem. Państwo sankcjonuje instytucję małżeństwa nie po to, aby ktoś miał satysfakcję, ale z konkretnych, praktycznych powodów. I chodzi właśnie o dzieci. Złożenie małżeńskiej przysięgi to nie są tylko miłe słowa. Mają poważne konsekwencje. Rodzice związani państwową umową mają określone obowiązki i prawa. Gdy się rozstają, dobro dziecka jest najważniejsze i przepisy dotyczące małżeńskiej umowy mają to zagwarantować.
Nie widzę specjalnej potrzeby wiązania taką umową pary, która dzieci nie ma i wiadomo, że mieć nie będzie. Prawo do dowiadywania się o zdrowie partnera można oczywiście zapewnić i nazywać takich partnerów związkiem partnerskim czy jakkolwiek. Ale już prawa do dziedziczenia państwo nie ma żadnego interesu takiej parze oferować.
Oczywiście wszystko się zmienia, gdy są dzieci. Jestem pewnie w maluteńkiej mniejszości, która jest przeciwna sankcjonowaniu małżeństw homoseksualnych, ale nie widzi nic złego w tym, że osoby homoseksualne dziecko wychowują. I wtedy dziecku należy zapewnić ochronę prawną. A ochronę emocjonalną na pewno lepszą zapewniają homoseksualni rodzice niż dom dziecka.
Argumentem za związkami partnerskimi ma być też to, że chcą ich rónież pary heteroseksualne. Ale dokładnie tak samo, jak w przypadku par homoseksualnych, nie ma potrzeby wprowadzania jakiegoś substytutu małżeństwa. Jeżeli chcą mieć dzieci, niech wezmą ślub. Jeżeli są ze sobą tylko dla seksu, państwo nie powinno się wtrącać. Niech się kochają jak chcą, homo czy hetero.
Państwo ma inne zadania, w inny sposób ma dbać o obywateli. Na przykład buduje drogi, koleje, lotniska. Poprzedni rząd chciał zbudować Centralny Port Lotniczy i sieć szybkiej kolei, której linie miały się w nim zbiegać z całej Polski. Na tę wielką inwestycję wydano już 2,7 miliarda złotych, ale fizyczynie niewiele się wydarzyło. Najwięcej - w kwestii wywłaszczeń z domów, które miały nieszczęście stanąć na drodze wielkim planom.
Nowy rząd miał dylemat, co z projektem zrobić. Z jednej strony, pachniał megalomanią i śmierdział przewalonymi wielkimi pieniędzmi. Ale z drugiej, rozwój kolei jest potrzebny i pierwsze projekty pojawiły się nawet już w poprzednim rządzie Tuska, kilkanaście lat temu. W kwestii warszawskiego lotniska też trzeba coś postanowić. Wszak prezydent Andrzej Duda zauważył, że Polacy robią się coraz bogatsi i trzeba będzie znaleźć miejsce, gdzie będą parkować swoje samoloty (nie żartuję, on naprawdę tak powiedział).
Premier powołał więc specjalny zespół, który badał jakie są rzeczywiste potrzeby i realne możliwości. W tym tygodniu ogłosił konkluzję, co dalej z CPK. Będzie budowane, czy projekt zarzucono? Właściwie nie wiem. Słuchałam jego konferencji, ale z konkretów najwięcej usłyszałam o kolei. Mają być budowane szybkie linie, po których pociągi mają mknąć nawet 320 km/h. Połączenie Warszawy z największymi miastami Polski - ma zajmować 100 minut lub mniej.
Tusk mówił też o wartości lotnisk regionalnych. Są potrzebne i dobrze funkcjonują. Lotnisko w Modlinie jest dobrym miejscem dla tanich linii. Lotnisko Chopina trzeba będzie przystosować do nowych technologii, być może nawet do bezzałogowych taksówek powietrznych. Linie lotnicze LOT mają dwukrotnie powiększyć flotę, do ponad 130 maszyn. A co z CPK? Wygląda na to, że też będzie budowane, chociaż Tuskowi z trudem przeszło to przez gardło. Stwierdził jednak, że ma obsługiwać 34 mln pasażerów, a nie jak zapowiadała poprzednia władza 200 mln.
Wszystkie te zapowiedzi to dobra wiadomość. Polsce potrzebny jest rozwój infrastruktury. Zbudowanie szybkich dróg przyniosło ogromną zmianę, szybkie koleje też to mogą zrobić. Oczywiście pod warunkiem, że wszystko to rzeczywiście zacznie być w końcu budowane. Bo jeśli to ma być tylko taka megalomania, jak do tej pory, jak nic się z tego ma nie urodzić, to niech Tusk z Kaczyńskim założą sobie związek partnerski. Ale dzieci z tego nie będzie.