Jaki kraj, takie zwycięstwo

Tydzień temu pisałam o majówce i o tym, że miało padać, a nie padało. W uzupełnieniu podam, że od tamtego czasu wciąż zapowiadany jest deszcz "jutro" i wciąż go nie ma. Przynajmniej tu, gdzie mieszkam. Dwa tygodnie pięknej, słonecznej pogody. Trzeba było mi jechać nie na majówkę, ale na urlop. A dziś znów zapowiadają, że deszcz spadnie jutro. Akurat.

W ostatni weekend swoją majówkę mieli Rosjanie. W poniedziałek przypadało wielkie w Rosji święto, Dzień Zwycięstwa. Przez trzy czwarte wieku było obchodzone jako rocznica pokonania hitlerowskich Niemców w 1945 roku. Putin urodził się 7 lat po tej dacie, więc okazja wydała mu się już przestarzała. Postanowił stworzyć swoją.

Żeby Dzień Zwycięstwa zachował swój charakter, trzeba kogoś zwyciężyć. Najlepiej hitlerowców albo kogoś w tym stylu. Władimir wypatrzył więc faszystów na Ukrainie. 24 lutego br. ogłosił, że jedzie ich zwyciężać. Termin wydawał się właściwy. Zwyciężanie miało zająć trzy dni, więc na przygotowania do uczczenia tego sukcesu w Dniu Zwycięstwa, 9 maja, będzie jeszcze cały marzec i kwiecień.

Są opóźnienia. Ruskie tanki do Kijowa nie dojechały. Winni są ci faszyści na Ukrainie, bo nie dawali towarzyszom zatankować do nich ropy. Mieli witać kwiatami, a tu nawet poczęstunku nie było. Jedzenia trzeba było szukać w zamkniętych sklepach, włamując się do nich i plądrując. Wina faszystów.

Putin trochę się zaplątał w tych określeniach. Bo raz mówił, że Ukraińcy to faszyści, innym razem, że jedzie ich wyzwalać, bo trzeba gnębionym ludziom pomóc. A jeszcze przy innej okazji tłumaczył, że Ukraińców to w ogóle nie ma. Ani takiego państwa, ani narodu.

Sołdaty przekonali się jednak, że są. I naród, i państwo, i co najgorsze dla nich, także armia. Musieli wysiadać ze swoich czołgów, a wielu nie wysiadło i zostało w nich już na zawsze. Ci, co wysiedli, pojechali na wschód Ukrainy, gdzie próbują uszczknąć choćby kawałek tego kraju. Ale jedyne co potrafią, to bestialsko mordować, gwałcić, nawet dzieci, i niszczyć.

Czy mieli się czym pochwalić w Dniu Zwycięstwa? Cóż, takie zwycięstwo, jaka armia. Jaki naród, jaki jego przywódca.

Nie wiem jak w Rosji, ale na Ukrainie i w Polsce będziemy wspominać datę 24 lutego. I daj Boże jeszcze drugą, gdy Rosja zostanie pokonana. Ukraina, jej armia i jej przywódca zasługują, aby mieć swój Dzień Zwycięstwa. Taki prawdziwy.

Rosjanie próbowali obchodzić 9 maja również w Polsce. Skromnie, przez złożenie kwiatów pod pomnikiem przez ambasadora. Polskie władze ostrzegały, że to nierozsądne. Ale też nie pilnowały, aby nikt ambasadora przy tej okazji nie uraził. Oblanie go czerwoną farbą było chyba najdelikatniejszą formą, jak można było potraktować w obecnej chwili namiestnika Kremla.

Nie brakuje głosów, że był to błąd. Bo skoro utrzymujemy stosunki dyplomatyczne z Moskwą, to gwarantujemy nietykalność rosyjskim dyplomatom. I nie ma wytłumaczenia, że "tykalności" dokonała ukraińska dziennikarka. Polska powinna była ochronić dyplomatę. A obrazki sponiewieranego ambasadora mogą być ponoć wykorzystane przez rosyjską propagandę.

O tę propagandę akurat się nie martwię. Putin i tak wciśnie Rosjanom taki kit, jaki zechce. Chociaż ciekawa jestem, jak można tłumaczyć, dlaczego ambasador jest "zakrwawiony". Można by Rosjan zapytać: aluzju poniał?

Ale chyba nie poniał, bo dwa dni później nieznani, ale usłużni sprawcy oblali czerwoną farbą wejście do polskiej ambasady w Moskwie. Chyba więc nie rozumieją, że ta czerwona farba na ambasadorze symbolizowała zbrodnie, których Rosjanie codziennie dokonują.

Trochę może się martwię, jak na "niedopilnowanie" bezpieczeństwa dyplomaty w Polsce spojrzą ludzie w krajach nieco dalszych od Ukrainy. Być może nie zrozumieją emocji, jakie tu panują. Ale z tamtymi społeczeństwami i tak mamy problem. Bo jak wytłumaczyć czym jest sowiecka władza Francuzowi zbierającemu winogrona na swoje słynne wino? Albo kibicowi w Barcelonie, że strzały nie wszystkim kojarzą się z piłką nożną? A nawet papieżowi w Watykanie, że z Putinem nie ma sensu gadać, grzecznie, po bożemu.

Niektóre rzeczy trudno wytłumaczyć nawet Polakom. Ba, swoim własnym koalicjantom. Minister Ziobro upiera się przy swoich kombinacjach w wymiarze sprawiedliwości i nie może zrozumieć, dlaczego sędziowie mają być niezawiśli. Dlaczego nie można im podyktować właściwych wyroków, a jak się który nie podporządkuje, to tzw. Izba Dyscyplinarna wyda własny wyrok. Na sędziego.

Ziobro jest prawnikiem, ale tylko magistrem. Ale prezes Kaczyński to już doktor nauk prawnych. I też nie rozumie, dlaczego Europa domaga się tej niezawisłości. Trochę go trzeba usprawiedliwić, że jak pisał doktorat, wyrocznią był Lenin i niezawisłość miała trochę inne znaczenie. Jak sędzia był posłuszny, to nie zawisł.

Ale nie można usprawiedliwić ogromnych strat, które razem z Ziobrą przynieśli majstrując przy sądach. Za niewykonywanie wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej Polska płaci karę miliona euro dziennie. A co gorsza, nie dostaje należnych nam z budżetu UE i Funduszu Odbudowy 770 miliardów złotych. Choć rząd pochwalił się już wynegocjowaniem tych pieniędzy dokładnie rok temu. W niektórych miejscach wiszą jeszcze bilbordy, na których się tak chwalił.

Dziś jednak nasi panowie prawnicy mówią, że Unia to wróg. A od wroga pieniędzy się nie bierze. Tak jak od Rosji nie bierzemy gazu. Może więc i na Unię nałożymy jakieś sankcje? W każdym razie nie poddamy się dyktatowi Unii. Zwyciężymy.

Właśnie usłyszałam, że Kaczyński i Ziobro podobno jednak się dogadali. Może więc w końcu zlikwidują Izbę Dyscyplinarną i Unia Europejska zgodzi się odblokować pieniądze dla Polski. Będzie można ogłosić ostateczne pokonanie tej Unii. Cóż, jaka armia, takie zwycięstwo.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!